Faryzeizm w Kościele. I nie tylko tam

 

Jezus przemówił do tłumów i do swych uczniów tymi słowami: «Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą.
Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi.
A wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy jesteście braćmi. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus.
Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony».

Mt 23, 1-12

 

****

 

„Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą” (Mt 23, 4).

„Biada nam, nieszczęsnym, na których przeszły błędy faryzeuszy” (św. Hieronim)

Ciekawe, że Jezus w swojej mocnej mowie zwraca się do tłumów i do uczniów, a nie wprost do faryzeuszów. Diagnozuje chorobę. Wylicza symptomy faryzeizmu. Ta wewnętrzna postawa duchowa, największy nieprzyjaciel postępu na drodze do Boga, jest jak wirus, który niepostrzeżenie może wedrzeć się do każdego serca ludzkiego. Duch faryzejski jest przeciwieństwem ducha chrześcijańskiego. Ale oba mogą w tym samym człowieku długo ze sobą współistnieć.

Uczniowie mają wprawdzie słuchać tego, co każą im uczeni w Piśmie i faryzeusze, ale nie naśladować ich uczynków. Czy to nie dziwne? Przecież ten sam Pan twierdzi, żeby unikać „kwasu faryzeuszów”, nie iść za nimi, bo są „ślepymi przewodnikami ślepych”. Na celowniku są najpierw liderzy, przełożeni Kościoła, a tak naprawdę każdy z nas. Jezus piętnuje wypaczenia, do których wszyscy mamy ukrytą skłonność. Wirus ten trudno wykryć, ponieważ zwykle starannie się maskuje. A najbardziej rozplenia się wśród tych, którzy twierdzą, że ich nie dotyczy.

Faryzeizm to najpierw wewnętrzne rozdwojenie. Ten wirus rozrywa związek między tym, co zewnętrzne, a tym, co wewnętrzne w człowieku. Między ciałem i duchem. Między tym, co widać, a tym, czego nie widać. Nie tylko w Kościele.

Faryzeusz uważa, że skoro inni ludzie dobrze go postrzegają, to wszystko jest w porządku. Jeśli ktoś ma wątpliwości, niech sobie przeczyta lub odświeży „Moralność Pani Dulskiej”, a przekona się, że duch faryzeizmu unosi się w narodzie. Oby tylko sąsiedzi czegoś nie wywąchali. Oby tylko inni nie domyślili się, jak jest naprawdę.

Mężczyzna i kobieta, którzy nie są małżeństwem, ale współżyją ze sobą, zjednoczeniem ciał pokazują sobie, że są jednością. Ale wewnątrz nie ma w nich jeszcze woli, potwierdzonej decyzją, aby stać się jednym ciałem, bo nie potrafią jej zakomunikować całemu światu. Są rozszczepieni, chociaż mogą twierdzić, że się kochają.

Św. Augustyn pisze, że faryzeizm poraża również naszą wewnętrzną motywację. Do wykonywania dobrych uczynków pobudza wtedy jedynie strach przed karą, a nie wewnętrzne przekonanie i miłość. Biskup Hippony uważa, że faryzeizm to praktyczna niewiara w Boga. Takie osoby „mogą uchodzić za sprawiedliwych wobec ludzi, a nie wobec tego, który bada samo serce i tajniki woli. Bóg widzi w sercu człowieka ze strachu zachowującego Prawo, co wolałby on czynić, gdyby było wolno”. Człowiek zapomina, że „Ojciec widzi w ukryciu”. I jeśli postępuje dobrze tylko dla oka ludzkiego, a za plecami, ludzi robi coś przeciwnego, to wyznaje, że Boga nie ma.

Jezus nazywa obłudą to, że jesteśmy ekspertami od przewidywania pogody, od polityki i makroekonomii, a nie potrafimy rozpoznać znaków czasu, czyli dostrzec działania Boga w świecie. Obłudą jest też potępianie bliźniego, bo rzekomo dokładnie wiemy, co mu dolega i kreujemy się na lekarzy, podczas gdy jesteśmy bardziej chorzy od tego, kogo chcemy „uleczyć”. Drzazga, która kole nas w oczy to grzech bliźniego. Belka to grzech osądzania, który jest w nas.

Człowiek staje się hipokrytą, a więc tym, który ukrywa się za maską, gdy nie jest szczery, lecz gra role, sprawuje funkcje, od których wewnętrznie się dystansuje. Ale, uwaga, musi w tym być pokrętna lub nieczysta intencja, działanie z rozmysłem.

Bo między Bogiem a prawdą każdy ksiądz bywa często wewnętrznie rozdwojony. Pisze o tym św. Paweł. Każdy z nas chce dobra i wie, co jest dobre, ale czyni to, co złe. Ze słabości. Wobec tego rodzaju grzechów Jezus jest bardzo wyrozumiały. Ksiądz musi głosić to, do czego nie dorasta, bo Słowo nie pochodzi od niego. Jeśli zdaje sobie z tego sprawę, że Słowo go zawsze będzie przerastać, głosi je z pokorą, ze świadomością, że nie jest w niczym lepszy od słuchaczy. Tak samo jak oni podlega słabości, jest w drodze, upada. Nie został bowiem wybrany do głoszenia słowa, ponieważ jest doskonalszy od innych.

Faryzeusz w sutannie zapomina, że sam jest zarówno głosicielem jak i adresatem słowa. Jest tym, który rozgrzesza, ale i tym, który sam grzeszy i prosi o przebaczenie. Patrzy na innych z góry. Często dzieje się tak dlatego, ponieważ sam się nie modli albo modli się źle. Uważa, że jeśli ktoś popełnia ciągle te same grzechy, to dlatego że za mało się stara, jest leniwy. Przecież wystarczy tylko chcieć i zachowywać prawo. Im bardziej jemu samemu nie wychodzi, tym bardziej staje się niemiłosierny wobec innych.

Każdy faryzeusz jest pobłażliwy wobec siebie. Inni powinni bezwzględnie zachowywać wszelkie prawa i przepisy, modlić się najlepiej co godzina, ale on może się rozgrzeszyć przed Bogiem, wykręcić, że nie ma czasu. Wobec innych Bóg powinien okazać bezwzględną surowość, ale wobec niego powinien być nadzwyczaj wyrozumiały.

Faryzeusz odcina się od wszystkiego, co, jego zdaniem, jest niedoskonałe. Mamy w Kościele osoby, które uważają się za elity, a pogardzają innymi. Potępiają „babcine” modlitwy, klepane różańce i „puste” nabożeństwa. Przecież to duchowa niedojrzałość, ruina pobożności – krzyczą oburzeni. A równocześnie ci sami ludzie, którzy z pozycji „mądrzejszych” krytykują, nie modlą się w ogóle, chociaż, w swoim mniemaniu wiedzą, jak prawdziwa modlitwa powinna wyglądać.

Faryzeusz unika odpowiedzialności. Istnieje zastęp reformatorów i doradców w Kościele i w społeczeństwie, którzy podpowiadają, co należy zrobić, ale sami nie chcą pobrudzić sobie rąk. Niech inni podejmują ryzyko, niech się narażają. Faryzeusz lubi natomiast spijać śmietankę po tych, którzy za niego walczyli. A gdy ci, którzy wzięli odpowiedzialność, nie daj Boże popełnią błąd, natychmiast spieszy z wyjaśnieniem, dlaczego im nie wyszło: nie dali z siebie wszystkiego, trzeba było inaczej. Jak nieznośny jest człowiek, który zawsze wie, jakie decyzje trzeba podjąć i jakie kroki przedsięwziąć, ale sam robotą się nie skala. A ile mamy mądrali, które po fakcie stwierdzają: wiedziałem, że tak będzie, ale wcześniej nic nie powiedział, żeby nikomu nie podpaść?

Faryzeusz nie chce też uznać, że granica między dobrem a złem przebiega w jego sercu. Według niego, zło związane jest z terenem, w najlepszym wypadku z innymi. On, rzecz jasna, stoi po właściwej stronie. Żyje na ziemi nieskalanej. To w zepsutej Europie Zachodniej wszystko się wali. To „oni” sprawiają, że mu się nie powodzi.

Zazwyczaj wtedy faryzeizm przebiera się w szaty mesjanizmu i dziejowego wybraństwa. A stoi za tym odklejenie od rzeczywistości, tworzenie alternatywnego świata, by nie trzeba w sobie niczego zmieniać. Dlatego niełatwo wyjść z tej choroby.

Dariusz Piórkowski SJ