Patrzę, ale czy widzę to, co trzeba?
J 1, 35-42
*****
Patrzę, ale czy widzę to, co trzeba?
„Nauczycielu, gdzie mieszkasz?” Odpowiedział im: „Chodźcie, a zobaczycie” (J 1, 36)
„Jeśli marzę sam, moje marzenie pozostaje w głowie, jeśli marzę z kimś, moje marzenie może się wcielić w życie” (Edward Schillebeeckx).
Wszystko w tej scenie zaczyna się od zwykłego zmysłowego doświadczenia. Jan Chrzciciel widzi Jezusa i mówi do swoich dwóch uczniów: „Patrz, Baranek Boży, który gładzi grzechy świata”. Pierwsze jest spojrzenie, na drugim miejscu słowo. Jezus również odwraca się, spogląda na uczniów i odzywa się. Nota bene, to ciekawe, że pierwsze słowa Jezusa w tej Ewangelii to pytanie. Odpowiedź człowiek musi znaleźć sam. A zanim uczniowie wysłuchają jakiejkolwiek nauki z Jego strony, najpierw chcą zobaczyć, gdzie On mieszka.
Gdyby to nie św. Jan był autorem tej Ewangelii, można by pomyśleć, że chodzi o zmysłowe poznanie. Jednak u tego Ewangelisty niemal wszystko, co widzialne jest bramą do tego, co duchowe, wszak Słowo stało się Ciałem. W tej Ewangelii ogromny nacisk położony jest na patrzenie. Nic dziwnego, my ludzie potrzebujemy zobaczyć, aby poznać. Tak dzieje się w przypadku rzeczy świata materialnego. Natomiast w świecie duchowym, który przenika świat materialny, potrzeba jeszcze innego rodzaju widzenia, czyli wiary – poznania przez stopniowe przyjęcie Objawienia. Jednak nie szukałbym tej wiary dopiero w religijnym doświadczeniu. Jej podwaliny znajdują się już w poznaniu międzyludzkim. Każda przyjaźń czy małżeństwo opiera się na pewnego rodzaju wierze, założywszy, że żaden człowiek nie jest nam podany jak na tacy, nie jest przed nami odsłonięty jak rzecz, którą przed sobą widzimy. Tutaj też nie wystarczy zwykłe patrzenie, aby prawdziwie poznać człowieka i z nim żyć.
W uczniach uruchamia się pewien proces. Widzą, słyszą słowo i ruszają w drogę. W sumie wszystko przebiega całkiem naturalnie, bez zadęcia i ceregieli. Zapewne podobnie postępowali inni uczniowie w czasach Jezusa, gdy chcieli się przyłączyć do jakiegoś mistrza. Andrzej z kompanem niewątpliwie są trochę otamowani. Jezus niczego od nich nie żąda, lecz pyta o ich pragnienie: „Czego szukacie?”. Uczniowie szybko się uczą, bo na pytanie też odpowiadają pytaniem: „Nauczycielu, gdzie mieszkasz?”. Nie potrafią jeszcze składnie wypowiedzieć tego, czego pragną. Na razie usiłują tylko jakoś wprosić się do domu Jezusa, bo coś ich do Niego przyciąga. Niewiele jeszcze o Nim wiedzą. Widzą w Nim Nauczyciela, Mesjasza, ale jeszcze nie Syna Bożego, ale wyczuwają w Nim kogoś wyjątkowego. Pragną spotkania.
Przypomina mi się scena z filmu „Przełęcz ocalonych”, kiedy to Desmond, główny bohater, oddając krew dla żołnierzy, zakochał się od pierwszego wejrzenia w pielęgniarce. Potem, ku jej zdumieniu, przychodził niemalże codziennie, aby „oddać krew”, a w rzeczywistości chciał po prostu zobaczyć dziewczynę. Nie od razu wiemy, co nas w innych pociąga. Ale nas pociąga. Podobnie z relacją do Chrystusa.
Dopiero znacznie później dowiadujemy się, że Ewangeliście i Jezusowi chodzi o innego rodzaju widzenie i poznanie, już nie tylko zmysłowe. Gdy Filip prosi podczas Ostatniej Wieczerzy o jakieś nadzwyczajne objawienie: „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy” (J 14, 8), zdziwiony Jezus odpowiada apostołowi: „Żyjemy tak długo razem, mieszkamy, wędrujemy, słuchasz Moich słów, patrzysz na znaki i jeszcze Mnie nie znasz? I dodał: „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca” (J 14, 9). Właśnie w tych tajemniczych słowach ukrywa się najgłębsza odpowiedź Jezusa na pytanie o miejsce Jego zamieszkiwania.
Grecki czasownik „menein”, który tu występuje, jest niezwykle ważny w tej Ewangelii i określa najpierw wewnętrzną relację osób boskich w Trójcy świętej. Chrystus mówi do uczniów, że „Ojciec trwa (mieszka) w Nim” ( J 14, 10), a Syn „trwa (mieszka) w Jego miłości” (J 15, 10). To rzeczywiście zadziwiające, jak jedna osoba może mieszkać w drugiej. Ale też wierzący „trwa” (mieszka) w Bogu, a Bóg w Nim” (1 J 4, 15), jeśli wierzy, że Jezus jest Synem Bożym. A latorośl, którą są uczniowie, przynosi owoce tylko wtedy, gdy trwa (mieszka) w winnym krzewie, którym jest Chrystus (Por. 15, 5).
Chodzi więc o widzenie, które wypływa z głębi tej relacji. Jest ono synonimem poznania, nie tylko intelektualnego, lecz płynącego z wzajemnego zamieszkiwania Boga w nas i nas w Bogu. Podobnie i człowieka najbardziej poznaje się nie przez to, co się o nim przeczyta lub dowie z drugiej ręki, lecz wtedy, gdy się z nim mieszka, działa, choruje, przeżywa wzloty i upadki. Przez postawę, czyny i słowa Jezusa poznajemy Ojca. Nie widzimy Ojca wprost, lecz pośrednio.
Gdy nieco wcześniej Grecy podeszli do Filipa, poprosili go: „Panie, chcemy ujrzeć Jezusa” (J 12, 21). Do bezpośredniego spotkania z Mistrzem raczej nie doszło. Ale Jezus zostawia ich z pewną duchową łamigłówką. Mówi o swojej śmierci, o ziarnie, które musi obumrzeć, aby wydało owoc i o pójściu w Jego ślady. „Widzenie wydarza się przez wejście w Mękę Chrystusa. Widzenie dokonuje się przez sposób życia, który nazywamy pójściem za” – komentuje kard. J. Ratzinger.
Co będzie owocem obumarłego ziarna? Grecy i inni poganie zobaczą, czyli poznają Jezusa, ale dopiero po Jego Śmierci i Zmartwychwstaniu. Już nie na sposób fizyczny, jak tego obecnie oczekują, ale oczami wiary. Jest to paradoksalnie głębszy sposób poznania Jezusa niż za pomocą oczu zmysłowych. Po Zmartwychwstaniu Jezus nie przekreśla wprawdzie pragnienia Tomasza, który nadal chce namacalnych dowodów i też dochodzi do wiary, ale równocześnie wskazuje drogę doskonalszą: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20, 29) . Chodzi o tych, którzy nie widzieli za pomocą wzroku fizycznego, ale zobaczyli oczami wiary.
A jednak, z drugiej strony, żeby właściwie patrzeć na siebie, na innych i na świat, trzeba najpierw dobrze słuchać. Jan wiedział, kim jest Jezus i Go zobaczył, ponieważ usłyszał słowo. Żeby zobaczyć to, co ważne, żeby przedrzeć się przez to, co powierzchowne, najpierw trzeba słuchać. A może należy czynić jedno i drugie równocześnie. Tak właściwie jest z każdym powołaniem. Bóg daje się rozpoznać przez różne znaki i wydarzenia.
Jak dzisiaj poznawać Jezusa, skoro nie możemy spotkać Go wprost? Czy możliwe jest doświadczenie bliskości Jezusa tak jak za czasów apostołów?
Oprócz drogi Słowa, Boga poznajemy na drodze drugiego człowieka. W ten sposób uczniowie znaleźli Jezusa. Pomiędzy Grekami a Jezusem też byli uczniowie. Jeśli człowiek chce spotkać Chrystusa, to nie znajdzie Go w pojedynkę, choć niektórzy uważają, że mają „prywatną linię” z Bogiem i nie potrzebują pośredników, aby się z Nim skontaktować. Myślą, że mogą liczyć na specjalne traktowanie. Jednak właśnie dlatego, że Słowo stało się Ciałem, i nigdy Nim nie przestanie być, Bóg chce być znaleziony za pośrednictwem ludzi.
Dariusz Piórkowski SJ