Ach, jak ja kocham te grzechy
Jezus powiedział do Nikodema:
J3, 14-21
„Ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło, bo złe były ich uczynki” (J 3, 19).
„Chcieć własnymi siłami budować szczęście własne i innych oznacza wymienić Opatrzność na planning, działać zgodnie z rutyną bez niespodziewanych zdarzeń, nie napotykać na opór ze strony kogokolwiek” (Fabrice Hadjadj).
Światłość i ciemność. To ulubione obrazy św. Jana, które pojawiają się już na samym początku jego Ewangelii. Światłością jest sam Chrystus, Słowo. Nieco później, w rozmowie z Nikodemem, który przychodzi do Jezusa – Światłości nocą, Ewangelista wyjaśnia, dlaczego ludzie nie przyjmują Chrystusa i w Niego nie wierzą. Potępiają samych siebie, ponieważ nie chcą przyjąć Lekarza ani lekarstwa. Dlaczego tak się dzieje?
Głównym powodem takiego wyboru jest rzecz niewiarygodna, mianowicie miłość do ciemności. Jak to możliwe, żeby człowiek zakochał się po uszy w ciemności? Czyż nie uciekamy od ciemności? Czyż się jej nie boimy, a czasem ją nienawidzimy? A jednak Jezus objawia, że ciemność może być dla człowieka jak kochanek, z którym chce się ciągle obcować. Jeszcze dziwniejsze jest to, że tą samą miłością człowiek może kochać ciemność i światło. I nie chodzi tu o jakąkolwiek miłość, lecz o „agape”, tę samą, którą Jezus umiłował uczniów, tę samą, o którą prosił Piotra po Zmartwychwstaniu. Czy istnieje bezinteresowna miłość do ciemności? Czy można się jej oddać bez reszty i poświęcić dla niej swoje życie?
Jak by nie patrzeć, ze słów Jezusa wynika również, że człowiek żywi jedną, naturalną zdolność do miłości. Tym, co w nim najlepsze zwraca się w stronę tego, co dobrem nie jest. Różnią się tylko adresaci owej miłości albo, jak powiedziałby św. Tomasz z Akwinu, jej przedmioty. Brzmi to szokująco. A jednak gdzie indziej Jezus też mówi: „Nie możecie służyć Bogu i mamonie” (Łk 16,13). Kto by pomyślał, że człowiek służy pieniądzom lub majątkowi. Czy nie uważamy, że jest na odwrót?
Jasne jest, że Jan nie ma na myśli naturalnej ciemności, której zresztą potrzebujemy, aby odpocząć. To nawiązanie do stworzenia świata, kiedy to Stwórca poddał sobie ciemność, w której człowiek nie był w stanie zaistnieć i trwać. Potrzebował jeszcze światła. Skoro grzech wchodzi w serce człowieka przez oczy, jak przypomina opowiadanie o upadku Adama i Ewy, ciemność nie może polegać na tym, że nic się nie widzi. Ciemnością jest raczej to, co mami ludzką wolność, co staje się erzacem samego Boga. Nie jest to absolutna nicość, lecz często zwykłe stworzenie. Jednak ciemność nie kryje się w stworzeniu, lecz w tym, czego człowiek od stworzeń oczekuje.
Jezus wyraźnie zaznacza, że ludzie boją się zbliżyć do światła, jakby ich raziła, jakby ciemność była bardziej pożądana niż światłość, bo przez uczynki upodobnili się do tego, co ciemne. Ciemność to synonim kryjówki. Ile przestępstw popełnia się pod osłoną nocy. Jak wiele grzechów ukrywa się przed oczami ludzi, aby nie zostały zdemaskowane. Wszelkie konspiracje, kamuflaże, zasłony dymne, pralnie brudnych pieniędzy to tylko niektóre sposoby tuszowania zła. Gdy uknuta intryga zostaje ujawniona, zaczyna pękać, trzeszczeć i rozsypywać się na kawałki. Zło istnieje tylko dlatego, że ciągle szuka kryjówki. Zło istnieje, ponieważ potrzebuje pszenicy, wśród której wzrasta.
Tym tropem podąża św. Augustyn w homilii 12 do tego fragmentu Ewangelii. Jego zdaniem „ciemność kocha” ten, kto nie przyznaje się do swoich grzechów, nie chce ich wyznać, schlebia sobie, ogłupia samego siebie, uważa, że w gruncie rzeczy jest sprawiedliwy. Kiedy św. Ignacy Loyola analizuje w „Ćwiczeniach Duchowych” taktykę złego ducha, pisze, że „nieprzyjaciel natury ludzkiej, kiedy poddaje duszy sprawiedliwej swoje podstępy i namowy, chce i pragnie, żeby zostały przyjęte i zachowane w tajemnicy” (ĆD, 326). Odsłonięcie tych myśli przed osobą wierzącą jest już pierwszym etapem zwycięstwa, a czasem całkowitą wygraną. Zło potrzebuje ludzkiej wolności i przyzwolenia jak inkubatora, w którym powoli dojrzewa.
Człowiek dobrze się czuje w ciemności, czyli w grzechu, również dlatego, że daje mu ona jakiś rodzaj przyjemności. Ciągle popełniamy takie grzechy, za które równocześnie żałujemy i nie żałujemy. Chcemy z nimi zerwać i równocześnie nie chcemy. Na poziomie rozumu natychmiast byśmy się ich pozbyli. Ale wola i uczucia są często spętane więzami przyjemności. Z wieloma grzechami łączy się chwilowa ulga, pociecha, jakaś materialna lub psychiczna korzyść. Mylnie uważamy, że w nich leży nasze szczęście, nasze dobro. Często nie chcemy grzeszyć, ale sfera uczuciowa i ciało nie potrafią się odczepić od przyjemności. I nie chodzi tutaj tylko o grzechy cielesne związane z seksualnością czy jedzeniem. Człowiek odczuwa przyjemność, gdy ciągle okazuje komuś swoją wyższość. Udowadnia innym, że są mniej mądrzy, pobożni, inteligentni. Poniża ich i deprecjonuje. Poza tym, kto z nas nie chce pokazać się od najlepszej strony.
Jeśli miłość polega na zjednoczeniu, jeśli kochany chce zjednoczyć się z kochającym, będą stale lgnąć do siebie, przyciągać się. Cała bieda człowieka polega na tym, że błędnie obiera przedmiot swojej miłości. Ciągnie go nie do tego, co trzeba. Wielki Tomasz z Akwinu powiedziałby, że skoro człowiek kocha ciemność, to dlatego, że bierze ją za światłość. Jest subtelnie zwiedziony, a potem z wolna sprowadzany na manowce. Dlaczego? Tomasz uważał, że człowiek nie może wprost pragnąć zła, ponieważ z natury pragnie dobra. Nie wybiera zła rozmyślnie. Gdy je czyni, wydaje mu się, że idzie drogą dobra. Pragnie zła, ponieważ ono przedstawia się mu jako dobro. Aż trudno w to uwierzyć, patrząc na ogrom okrucieństwa, pochodzącego z serca ludzkiego. Ale czy w wielu wypadkach doświadczenie tego nie potwierdza? Ktoś kradnie pieniądze, ponieważ zapragnął kupić sobie nowy samochód. Ktoś zaczyna coraz częściej pić alkohol, szukając pocieszenia w sytuacjach, z którymi nie może sobie poradzić. Ktoś uśmierca chorego, sądząc, że wyświadcza mu przysługę, uwalniając go od cierpienia. W tle zawsze jest słuszny cel.
Często cały mechanizm zwodzenia opiera się na jakiejś niewiedzy, fatalnej pomyłce, pozorach, które mydlą nam oczy. Zwróćmy uwagę, iż rzadko bywa tak, aby człowiek kochał tylko ciemność. Raczej kocha ją, jak powie Chrystus, „bardziej niż światłość”. Potrafi nawet walczyć o zachowanie pozorów do upadłego. A więc toczy się w nas walka. W pewnych sferach życia dobrze rozpoznajemy co należy czynić i właściwie wybieramy. A w innych błąkamy się po omacku. I jedno, i drugie współistnieje w nas jak w tyglu. To oznacza, że człowiek nie jest do cna przeżarty przez zło, ale staje się jego niewolnikiem. I dlatego „Bóg dał swojego Syna”. I wywyższył Go na krzyżu, abyśmy najpierw przestali zakochiwać się w ciemności. A potem zakochali się w prawdziwej światłości, która nie jest ułudą.
Dariusz Piórkowski SJ