Dobry Pasterz nie tworzy getta

Jezus powiedział:

«Ja jestem dobrym pasterzem. Dobry pasterz daje życie swoje za owce. Najemnik zaś i ten, kto nie jest pasterzem, którego owce nie są własnością, widząc nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka, a wilk je porywa i rozprasza; najemnik ucieka, dlatego że jest najemnikiem i nie zależy mu na owcach.
Ja jestem dobrym pasterzem i znam owce moje, a moje Mnie znają, podobnie jak Mnie zna Ojciec, a Ja znam Ojca. Życie moje oddaję za owce. Mam także inne owce, które nie są z tej zagrody. I te muszę przyprowadzić, i będą słuchać głosu mego, i nastanie jedna owczarnia, jeden pasterz.
Dlatego miłuje Mnie Ojciec, bo Ja życie moje oddaję, aby je znów odzyskać. Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja sam z siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać. Taki nakaz otrzymałem od mojego Ojca». J 10, 11-18

 

„Ja jestem dobrym pasterzem” (J 10, 11)

„Poznanie oznacza coś więcej niż samą tylko wiedzę, a mianowicie wzajemne objęcie się w miłości” (Hans Urs von Balthasar).

Przypowieść o dobrym pasterzu naświetla misję Jezusa, zwłaszcza w kontekście Jego śmierci i zmartwychwstania. I tak dowiadujemy się, że Chrystus jest zarówno pasterzem jak i bramą. Sam przechodzi przez siebie. Później słyszymy, że ów dobry pasterz sam wychodzi w świat, aby przyprowadzić kolejne owce do owczarni, oswoić je ze sobą, zawiązać z nimi przyjaźń. A wszystko po to, by ponownie wyprowadzić całe stado na zewnątrz, już nie siłą rozpędu czy przymusem, lecz głosem, który owcom wydaje się znajomy. W końcu Jezus jest jednocześnie pasterzem i owcą – barankiem, który oddaje życie za inne owce.

Tę jedyną w Ewangelii według św. Jana i zarazem dość enigmatyczną przypowieść Jezus kieruje do niektórych faryzeuszów, „którzy z Nim byli” (J 9, 40). Wyrażenie to może sugerować, że chodzi o faryzeuszów, którzy nie pałali wrogością do Chrystusa i okazywali zainteresowanie Jego nauką. Nieco wcześniej po uzdrowieniu niewidomego, Jezus stwierdził, że przyszedł po to, aby „ci, którzy nie widzą, przejrzeli, a ci, którzy widzą, stali się niewidomymi” (J 9, 39). Towarzyszący Mu faryzeusze zrozumieli aluzję i wyczuli, że chodzi o ślepotę duchową, ponieważ zapytali: „Czy i my jesteśmy niewidomi?” Jezus przyznaje im rację, chociaż oni nie widzą, że są ślepi. Przypowieść w pewien ukryty sposób definiuje, na czym polega ślepota faryzeuszów. Długa wypowiedź Chrystusa powoduje rozdwojenie wśród słuchaczy. Jedni uważają Jego słowa za objaw opętania, inni twierdzą, że demony nie uzdrawiają ze ślepoty. Co więc Jezus chce powiedzieć faryzeuszom, a przez nich, nam wszystkim?

W przypowieści, której wyjaśnienie zawiera dzisiejsza Ewangelia, Jezus twierdzi, że  „woła swoje owce po imieniu i wyprowadza je” (J 10, 3). Na tym w sumie polega codzienna praca pasterza. Jego główna troska sprowadza się do zapewnienia owcom odpowiedniego pożywienia. Nie znajdzie się go w zagrodzie, która służy jedynie jako miejsce nocnego schronienia. Pasterz musi wyjść z owcami poza mury owczarni. Decydujący jest tu jednak głos pasterza, który owce rozpoznają. To już skutek. Najpierw doszło do wzajemnego poznania, które również zakłada pewną zażyłość i zaufanie. Dobry pasterz nie zwraca się do masy owiec, ponieważ „każdą woła po imieniu”. Owczarnię tworzą niepowtarzalne jednostki. Każdy jest cenny, ale idzie za pasterzem w grupie.

W tym miejscu przypomina się historia z Marią Magdaleną, która po zmartwychwstaniu przebudziła się ze swego smutku i rozpoznała w „ogrodniku” Pana, gdy z ust Zmartwychwstałego usłyszała własne imię. Sekret nie tkwił jedynie w wypowiedzeniu jej imienia, lecz w sposobie, w jaki Jezus to uczynił. Obcy człowiek też mógł zagadnąć ją po imieniu. Co najwyżej spytałaby, skąd ją zna. Wypowiedzenie imienia oznacza tutaj głęboką i jedyną w swoim rodzaju relację. Maria bez wahania odpowiedziała: „Nauczycielu” i poszła za Jego głosem. Jezus wysłał ją do uczniów, aby powiadomiła ich o tym spotkaniu. Wniosek z tego prosty: nie można iść za Jezusem, jeśli wcześniej nie rozpozna się Jego głosu. Ale też trudno zachwycić się Jezusem, jeśli nie usłyszy się własnego imienia, którym On woła człowieka. Nie można wypełnić swojej chrześcijańskiej misji, jeśli Jezus wydaje się kimś obcym.

Dzisiaj głosem Jezusa jest Duch Święty przemawiający na różne sposoby. I tutaj pojawia się problem. Faryzeusze wszystkich czasów całą relację do Boga chcieliby oprzeć na prawie, ograniczyć do określonych miejsc i zawrzeć w swojej garści. Głos Ducha Świętego jest niebezpieczny, nie wiesz skąd przychodzi i dokąd podąża. Nie da się Go zamknąć w kościelnych szufladkach, bo je rozsadzi. Nie podporządkowuje się naszej potrzebie kontroli, bo wówczas przestałby być Bogiem. Jak więc Go rozpoznać? Faryzeizm obecny w Kościele, a także w polityce uważa, że wystarczy poprzestać na prawie stanowionym, aby się nie pogubić. Ujmująca jest ta wiara (religijna i świecka) w potęgę zasad, przepisów i formuł. Rzeczywiście można prawem ograniczyć, np. morderstwa, lecz czy samo prawo powoduje, że one w ogóle znikają? Nie. Ludzie nadal zabijają, nawet jeśli wiedzą o sankcjach za wykroczenia. Tylko zmiana wewnętrzna może ich ostatecznie powstrzymać przed złem. Tylko poddanie się Duchowi może nawrócić człowieka.

Podstawowe oskarżenie, jakie pada pod adresem Jezusa podczas procesu przed Wysoką Radą, wiąże się ze specyficznym lękiem. Jezus miałby zniszczyć „nasze miejsce święte i nasz naród” (Por. J 11, 48). Bardzo ważny jest tutaj zaimek „nasz”. Stałoby się tak, w mniemaniu arcykapłanów, gdyby ludzie uwierzyli w Jezusa. Podobny zarzut usłyszał później Szczepan: Jezus miał zburzyć świątynię i pozmieniać zwyczaje, które przekazał Mojżesz (Por. Dz 6, 14).

I rzeczywiście Jezus poniekąd zburzył świątynię, ponieważ on sam stał się świątynią, a przez Niego każdy Jego uczeń. Odtąd czci Ojcu nie oddaje się na żadnej górze czy w Jerozolimie, lecz w „Duchu i prawdzie” (J 4, 24). Dlaczego owce idą za głosem Jezusa, czyli Ducha Świętego? Abp Rowan Williams pisze, że „zwracamy się ku Bogu, gdyż, mówiąc wprost, podoba nam się to, co w Nim widzimy” . Pociąga nas atrakcyjność, piękno, dobroć Pasterza. Prawo jest wtórne. Faryzeusze z czasów Jezusa i obecni ciągle próbują odwracać tę kolejność. Ich zdaniem, możemy się przypodobać Bogu, jeśli zachowujemy prawo.

Ale istnieje jeszcze inna konsekwencja działania Dobrego Pasterza, która odnosi się również do Kościoła. Owczarnia to zarówno zagroda jak i same owce razem z pasterzem. Owczarnia to nie tylko zamknięte miejsce, lecz także wspólnota w drodze, w ciągłym ruchu. Trzeba wyjść z niej na zewnątrz, na otwarte przestrzenie, na pastwisko. To pasterz prowadzi i wskazuje takie miejsca, gdzie można znaleźć pożywienie. A przecież wilki mogą zaatakować nie tylko w nocy, lecz również za dnia. Jezus prowadzi owce po świecie, nie przytula ich do siebie w zagrodzie, ciesząc się, że ich tyle ma. Wspólnota Pana ma być widoczna poza zagrodą, w świecie.

Wielu pasterzy Kościoła chciałoby uczynić z niego skostniałe schronienie pośród zepsutego świata. Ważne, żeby przynależeć, żeby troszczyć się o to, co nieruchome. Ruchomość w Kościele w mniemaniu niektórych jest szkodliwa. Można zbyt wiele stracić, można przyprowadzić do siebie jakiegoś intruza. Zapominamy, że Kościół, czyli wszyscy wierni, spędzają większość czasu poza kościołem – czyli zagrodą. I tam właśnie mają być Kościołem, bo jego misją nie jest siedzenie całymi dniami w kościele, lecz tyle, ile potrzeba, aby się umocnić i zaczerpnąć życia. Kościoły z murów to nie getta, gdzie kryjemy się całą dobę przed wilkami i czekamy na koniec świata. Niestety, do dzisiaj Kościół przez wielu wiernych i pasterzy postrzegany jest bardziej jako kościół – zagroda, niż wspólnota z żywych ludzi. To bezpieczny sposób na uniknięcie odpowiedzialności, zdystansowanie się, sprowadzenie chrześcijaństwa do starotestamentalnego kultu.

Nic dziwnego, że gdy Franciszek zwraca na to uwagę w adhortacji „Ewangelii Gaudium”, spotyka się z krytyką wielu współczesnych faryzeuszy, dla których „miejsce święte” i zwyczaje ważniejsze są niż ludzie. Papież pisze, że w Kościele „w wielu miejscach aspekt administracyjny bierze górę nad duszpasterskim, jak również sakramentalizacja bez innych form ewangelizacji” (EG, 63). I dostaje za to po głowie. I to od swoich. Sakramentalizacja polega na tym, że Kościół to tylko kościół. Wystarczy kult i wypełnienie corocznych statystyk.  A co z wyjściem na zewnątrz? Na otwarte przestrzenie, gdzie można natknąć się na drapieżniki, bo sam Jezus posyłał uczniów jak „owce między wilki”?

Dariusz Piórkowski SJ