I nie poszło tak jak zawsze
Zachariasz zażądał tabliczki i napisał: „Jan będzie mu na imię”. I wszyscy się dziwili. A natychmiast otworzyły się jego usta, język się rozwiązał i mówił wielbiąc Boga. I padł strach na wszystkich ich sąsiadów”( Łk 2, 63-65).
„Wcielenie Boga jest końcem lęku” (F. Meyer).
Goście Elżbiety i Zachariasza pewnie nie spodziewali się, że w dniu obrzezania Jana spotka ich tyle atrakcji. Nastawieni byli na to, że będzie jak zawsze. A tu niespodzianka. Cała uroczystość zaczęła się od radości, potem nastrój gości zmienił się w zdziwienie, a na końcu obleciał ich strach. Nie potrzeba było już żadnych filmów akcji ani horrorów. Sam Bóg zafundował im całą gamę niezapomnianych przeżyć.
Obrzezanie jako znak przymierza z Bogiem to w Izraelu chwila nadania imienia dziecku. Zapowiedź chrześcijańskich chrzcin. Właśnie ten fakt bardziej niż narodziny mocno podkreśla i rozwija św. Łukasz. Bóg chciał, aby imię syna Elżbiety i Zachariasza nie było owocem ich wyboru czy spełnieniem życzeń krewnych. Oczywiście, wzbudziło to opór i zmieszanie obserwatorów. Miało być po staremu, imię po ojcu, czyli Zachariasz. Tradycja tradycją, a Bóg zrobił po swojemu.
Imię „Jan” oznacza „Bóg jest łaskawy”. Ciekawe, że człowiek jako taki nosząc konkretne imię może być chodzącym objawieniem. Imię może zawierać więcej niż tylko imię. My już dziś tak nie myślimy. Imię stało się niestety konwencją. A sam proces jego nadawania dziecku łatwiej ulega różnym modom bardziej niż zdziwieniu, że jest ono darem i pochodzi też od Boga. Co więcej, imię „Jan” mocno uwypukla dar i miłość Boga. Najlepiej wiedziała o tym matka, która po ludzku nie mogła już począć i urodzić dziecka, dlatego była tak zdeterminowana i przeciwstawiła się woli rodziny i otoczenia.
Taki obrót sprawy wywołał strach. Goście wyczuli w ten sposób, że stało się tutaj coś poważniejszego, ale i niezrozumiałego. Przecież nie na każdej uroczystości rodzinnej niemi odzyskują mowę. No i jakaż to siła mogła skłonić rodziców, aby wyłamali się z ustalonych reguł? Za pomocą uczuć cieleśnie reagujemy na to, co się dzieje wokół nas. Ktoś słusznie zauważył, że gdy nagle budzi nas hałas, nie widzimy od razu, co go wywołało. Najpierw czujemy w sobie hałas, później pytamy, co to było. To, co naturalne, czyli narodziny dziecka, nawet jeśli przyszło na świat w w rodzinie uważanej za niepłodną, a na dodatek w podeszłym wieku, jakoś jeszcze współgra z kanonem, dlatego budzi radość. Ale to, co nie idzie ścieżką oczywistości i nie jest naturalne (wyłom w tradycji i odzyskanie mowy) rodzi w gościach zdziwienie i lęk. To pierwsza tego typu reakcja grupy ludzi w Ewangelii według św. Łukasza. Co spowodowało przeskok z przyjemnego do nieprzyjemnego uczucia?
Po części wywołała go niewiedza. Krewni nie znali całej historii. W świetle powszechnych wówczas przekonań, jeśli Elżbieta nie mogła mieć dzieci, to znak, że pewnie ciążyła na niej jakaś wina. A tu nagle pojawia się dziecko. I to w starszym wieku. Cóż to się stało? Jakim prawem? Jak to wyjaśnić?
Zdziwienie, a potem często lęk, ogarnia nas wtedy, gdy nie panujemy nad sytuacją, nie potrafimy jej wytłumaczyć, wszystko się jakoś nie spina. Zwyczajne narodziny stały się równocześnie objawieniem Boga. Można by przyjąć, że ten strach to prymitywna reakcja człowieka na to, czego on nie rozumie. Istnieją jednak uczucia religijne. Można Boga doświadczyć uczuciowo, chociaż nie widzi się Go ani nie słyszy.
Kłopot w tym, że w języku polskim wprawdzie mamy różne określenia na poczucie zagrożenia i niepewności: lęk, trwoga i strach, ale uchwycenie różnic między nimi to raczej ulubione zajęcie filozofów i językoznawców niż przeciętnego człowieka. Lęk zwykle posiada jakiś przedmiot. Można bać się różnych form zła czy nawet zamkniętych przestrzeni. Obawiamy się, że utracimy jakieś konkretne dobro: pracę, zdrowie, majątek. Lęk pojawia się w nas jako reakcja obronna głównie wobec zagrożenia. Trwoga bywa bezprzedmiotowa, nieokreślona. Często jest to pewien stan, bardziej trwałe wewnętrzne nastawienie, dziwne poczucie.
W potocznym użytku słowa te znaczą praktycznie to samo i często stosujemy je zamiennie jako synonimy. Zresztą podobnie jest z miłością. Wszystkich i wszystko kochamy, a w Biblii i w codziennym życiu są różne formy miłości, określane odmiennymi słowami.
Biblia wspomina jednak o specyficznym ludzkim doświadczeniu w obliczu tajemnicy. W pieśni Maryi, którą Kościół odmawia codziennie, czytamy, że Bóg „swoje miłosierdzie na pokolenia i pokolenia zachowuje dla tych, którzy się Go boją” ( Łk 1, 50). Bardziej należałoby w tym wypadku mówić o bojaźni Bożej, która jest formą miłości, szacunku i obawą, by nie obrazić i zranić. Jest to przeżycie religijne łudząco podobne do lęku czy strachu. Gdy człowiek słyszy, że powinien bać się Boga, może mu się spontanicznie pojawić skojarzenie z lękiem przed agresywnym psem, który nagle wyskakuje z podwórka i atakuje przechodnia. Z perspektywy Pisma świętego, a zwłaszcza Ewangelii, nie można jednak bać się Boga jako źródła zła. Bóg w niczym nam nie zagraża, ale jest większy od nas, święty, pociągający, budzący respekt.
Właśnie ten strach, zwany dzisiaj bojaźnią Bożą, stał się udziałem gości. To odpowiedź na objawienie Boga. Nie sparaliżował uczestników tego wydarzenia, ponieważ zaczęli rozpowiadać to, czego doświadczyli. Niemniej nawet w ramach bojaźni Bożej człowiek różnie może się zachować. Czasem taki strach zamyka go i powoduje chęć ucieczki, czasem zaś otwiera i pobudza do działania.
Św. Łukasz wspomina, że mieszkańcy Gerazy widząc, że ich współziomek został przez Jezusa uwolniony od złych duchów „przejęci byli wielkim strachem” (Łk 8, 37). Jednak pod jego wpływem prosili Jezusa, żeby opuścił ich miasteczko. Zadziwiające, że mniej się bali opętanego i złych duchów niż Tego, który od tych mocy wyzwala. Gdy Jair przyszedł do Jezusa z błaganiem o uzdrowienie córki, na wieść o jej śmierci, poddał się lękowi. I co mówi Jezus? „Nie bój się, wierz tylko, a będzie ocalona” (Por. Łk 8, 50). Lęk jest tu przeciwieństwem wiary, zaufania. Nie każdy lęk prowadzi do wiary, czyli w tym kontekście do relacji z Jezusem. Człowiek może się wystraszyć, że zbyt dużo straci.
Ks. Tomas Halik uważa, że w naszych czasach „zanik bojaźni Bożej otwiera coraz większą przestrzeń dla lęku i trwogi, i to zarówno w sferze świeckiej, jak i w nowożytnej formie religii: często jest to jednak lęk nieuświadomiony i tłumiony”. A więc im mniej doświadczenia Boga, tym większa nadwrażliwość na działanie Złego. Im mniej bojaźni Bożej, tym więcej lęku o siebie i rozpaczliwego poszukiwania zabezpieczenia w stworzeniach. Dobrze jest więc czasem poprosić o doświadczenie bojaźni Bożej. Będziemy wtedy bardziej wolni.
Dariusz Piórkowski SJ