Nie śpij, kochany
„Tymczasem Piotr i towarzysze snem byli zmorzeni. Gdy się ocknęli, ujrzeli Jego chwałę i obydwóch mężów, stojących przy Nim” (Łk 9, 32).
„Im bardziej rośnie prawdziwa moc człowieka (…) tym bardziej zwęża się droga, którą może on kroczyć, aż wreszcie niczego już nie wybiera, lecz czyni tylko i wyłącznie to, co czynić musi… (Ursula LeGuin).
Św. Łukasz inaczej niż pozostali ewangeliści rozkłada akcenty, kiedy maluje przed nami wspaniały obraz Przemienienia. Pierwsza różnica polega na tym, że wszystko zaczyna się tutaj od modlitwy Jezusa, co w tej Ewangelii jest niemalże normą. Druga rozbieżność zastanawia jeszcze bardziej. Wybrani apostołowie: Piotr, Jan i Jakub podczas pobytu z Jezusem na górze po prostu zasypiają, o czym nie wspominają św. Marek i św. Mateusz. Budzą się jakby przypadkiem, pod koniec spotkania Jezusa z Mojżeszem i Eliaszem.
Starożytni pisarze, w tym ewangeliści, zasadniczo nie tracili atramentu na sprawy oczywiste jak jedzenie, picie, ubieranie się i spanie, a jeśli tak czynili to w zupełnie innym celu niż stwierdzenie suchego faktu. Zwykle chodziło o symboliczne znaczenie. W podobny sposób św. Łukasz ukazuje zachowanie tych samych apostołów w Ogrodzie Oliwnym, tyle że tam cała trójka śpi do samego końca, powodowana smutkiem (Por. Łk 22, 45). Poniekąd ewangelista spina Górę Tabor i Górę Oliwną dwiema klamrami. Pierwszą z nich jest modlitwa Jezusa. Drugą czekające Go cierpienie, które łączy się z wykonaniem woli Ojca. Podczas Przemienienia nie znamy słów, jakie padają z Jego ust do Ojca, ale widzimy efekt. Jezus rozmawia z Mojżeszem i Eliaszem, a potem słyszy głos z nieba. Natomiast w Ogrójcu odsłonięte zostają słowa Jezusa wypowiedziane do Ojca, a Syn wchodzi w mękę wzmocniony i pocieszony.
Co św. Łukasz chciał nam przekazać, dodając ważną wzmiankę o śnie wybranych apostołów w tak wyjątkowych okolicznościach? Patrząc po ludzku, za każdym razem dopadła ich zwykła ludzka słabość: zmęczenie bądź przygnębienie. Nie należy się w tym dopatrywać jakiegoś szczególnego działania złego ducha. Trudno też przypisywać apostołom złą wolę czy grzech. Śpią zarówno wtedy, gdy Jezus objawia swoje bóstwo jak i wtedy, gdy radykalnie odsłania swoje człowieczeństwo, drżąc, smucąc się i pocąc ponad miarę. Odcięci są, przynajmniej na początku, od wizji olśniewającej i pociągającej jak i od wizji odstręczającej – widoku pełnego lęku Jezusa, modlącego się w ciemności. Za pierwszym razem jeszcze coś do nich dociera, za drugim szok, smutek i zmieszanie powoduje, że znajdują ucieczkę w śnie. Nie tak wyobrażali sobie swojego Mistrza.
Ciekawe, że często w Biblii Bóg objawia się w śnie, czego przykładem jest, np. Józef, mąż Maryi. Ten czas jest uważany za najbardziej dogodny, aby właśnie wtedy przyszedł Bóg. Już podczas stworzenia Ewy Adam zapada w głęboki sen, aby nie był świadkiem aktu stwórczego samego Boga. Na Górze Tabor objawienie dokonuje się na jawie, chociaż pod osłoną nocy.
Ale sen jest również z jednej strony symbolem ucieczki przed Bogiem, rodzajem zwątpienia i zniechęcenia. Z drugiej dramatyczną próbą uniknięcia zadania, do którego człowiek został wezwany. Jonasz dając susa przed Bogiem, chowa się na statku i tam w samym środku sztormu ku zdumieniu żeglarzy kładzie się na łóżku i zasypia, jakby na morzu panowała cisza (J 1, 5). Prorok pragnie swojej śmierci. Podobnie Eliasz w przypływie załamania i depresji, „usiadł pod jednym z janowców i pragnąc umrzeć, rzekł: «Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków». Po czym położył się tam i zasnął” (1 Krl 19, 4-5). Długo nie pospali. Obaj zostali przebudzeni przez Boga, który posłużył się siłami natury i aniołem. Ostatecznie spełniają swoją misję.
Apostołowie na górze Tabor uciekli w sen, bo jak długo można czekać na modlącego się Jezusa. A w Ogrójcu, chcąc nie chcąc, nie solidaryzują się z Jezusem, nawet jeśli On usilnie ich o to prosi. Stają się głusi, ociężali, nie potrafią wytrwać godziny na modlitwie. Jeśli trzej apostołowie są przedstawicielami Kościoła, który kontempluje przemienione oblicze Jezusa, to niezbyt dobrze tutaj wypadli. Nie sądzę, abyśmy my byli od nich lepsi. Św. Łukasz podkreśla porażkę uczniów w kluczowych momentach życia ich Mistrza, jakby żyli w alternatywnym świecie.
Jak to przełożyć na drogę wiary? Sen zwykle bywa symbolem życia powierzchownego, które znacząco ogranicza perspektywy i wpycha w ciasną egzystencję, pozbawioną głębszego celu. Takie życie czyni nas również nieczułymi na to, co dzieje się wokół nas i w nas. Pochłania nas tylko to, co namacalne, jakby nic innego już nie istniało. Większość religii opowiada o tym, że prawdziwa droga duchowa rozpoczyna się od przebudzenia. Nagle człowiek orientuje się, że dotąd trwał w nieświadomości. Nie miał kontaktu ze swoim wnętrzem. Sądził, że istnieją tylko jego myśli, pragnienia i potrzeby. Teraz zaczyna wyraźniej widzieć, o co tak naprawdę chodzi w życiu.
Kiedy w codzienności morzy nas sen? Najczęściej wtedy, gdy jesteśmy zmęczeni i potrzebujemy wypoczynku. Ale nie tylko. Oczy nam się zamykają, gdy coś nas nudzi albo nie wykazujemy żadnego zainteresowania tym, co się dzieje. Modlitwa należy do takich doświadczeń, które zazwyczaj nie dostarczają nam pokarmu dla zmysłów i ciekawości. Nie „nakręca nas” tak jak wiele innych spraw, obsypujących nas lawiną wrażeń, które dają nam poczucie, że jeszcze nie umarliśmy. Jednak większość tych wrażeń to tylko naskórkowe przeżycia, falujące i zmieniające się doznania, na których się podpieramy. Rodzaj snu. Najprawdopodobniej z powodu „nudy” na modlitwie wiele osób od niej ucieka. Mają poczucie, że tracą zarówno czas jak i cenną energię. Tymczasem modlitwa jest sprawą wiary, a nie uczuć i doznań. W modlitwie chodzi najpierw o bycie dla i recepcję, przyjmowanie: patrzenie i słuchanie jak w dzisiejszej Ewangelii, nie o gadanie. To wskazówka dla nas. Jako chrześcijanie często śpimy – nie modlimy się tak jak trzeba.
Czasem, nawet jeśli się modlimy, popełniamy inny błąd. Jak Piotr chcielibyśmy koniecznie coś zrobić, wykazać się jakąś aktywnością – postawić namioty, chociaż nikt tego od nas nie wymaga albo jest to pomysł nieadekwatny do sytuacji. Albo podchodzimy do modlitwy zbyt moralistycznie. Wydaje nam się, że jeśli coś ważnego zostało nam odsłonięte, natychmiast musimy zmienić siebie, jakąś postawę, usunąć wadę itd. Instynktownie przeskakujemy z poziomu poznania Pana na poziom naszych postaw i czynów. Analizujemy siebie, trapimy się, że już tyle razy próbowaliśmy i niewiele z tego wyszło. Przejmujemy się i wpadamy w smutek, kiedy dostrzegamy rozziew między tym, co ukazuje nam Bóg na modlitwie a naszym postępowaniem. To też jest rodzaj snu. I tak zamiast patrzeć i słuchać, zajmujemy się sobą pod pretekstem uczynienia siebie lepszymi we własnych oczach, nie zauważając nawet, że na modlitwie chwała Pana już znikła.
Dariusz Piórkowski SJ