O powrocie do ogrodu, w którym nam dobrze

Jezus powiedział do swoich uczniów:

«Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i mieszkanie u niego uczynimy. Kto nie miłuje Mnie, ten nie zachowuje słów moich. A nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał, Ojca.
To wam powiedziałem, przebywając wśród was. A Paraklet, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem.
Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze ani się nie lęka. Słyszeliście, że wam powiedziałem: Odchodzę i przyjdę znów do was. Gdybyście Mnie miłowali, rozradowalibyście się, że idę do Ojca, bo Ojciec większy jest ode Mnie.
A teraz powiedziałem wam o tym, zanim to nastąpi, abyście uwierzyli, gdy się to stanie».  J 14, 23-29

 

”Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i mieszkanie u niego uczynimy” (J 14, 23).

„Kościół nie jest klubem ani partią, ani też swego rodzaju religijnym państwem w obrębie państwa światowego, lecz jest Ciałem – Jego Ciałem” (J. Ratzinger).

Gdyby rozważyć to zdanie w oderwaniu od całej Ewangelii według św. Jana, można by wysnuć wniosek, że to my musimy postawić pierwszy krok w kierunku Boga. Skoro zarówno Syn jak i Ojciec zamieszkają w nas dopiero wtedy, gdy naszą miłością ich niejako „zwabimy”, to czyż nie od nas wszystko zależy? Takie przedstawienie sprawy okazałoby się jednak moralizmem najwyższej próby.

Cała Biblia opowiada o tym, że to Bóg „zawsze kładzie pierwszy kamień” – jak w swoim kazaniu na Zesłanie Ducha Świętego pięknie powiedział Marcin Luter. Słusznie więc kaznodzieja parafrazuje słowa Jezusa z dzisiejszej Ewangelii: „Gdy tylko Ja spowoduję, że człowiek poczuje moją miłość, w odpowiedzi zacznie Mnie kochać”. Dopiero uznanie i przyjęcie tej prawdy i miłości Boga staje się przyczyną zachowywania nauki Chrystusa. Św. Augustyn, komentując te słowa Jezusa, przedstawia wspaniały obraz wzajemności między wierzącym a Trójcą Świętą, z naciskiem podkreślając pierwszeństwo Boga we wszystkim: „Przychodzą z pomocą, my przychodzimy z posłuszeństwem. Oni przychodzą nas oświecić; my zachować to światło. Oni przychodzą nas napełnić, my zawrzeć ich w sobie, aby nasze widzenie ich nie było zewnętrzne, lecz wewnętrzne”.

Zwróćmy uwagę, że Jezus niczego tutaj nie nakazuje, lecz stwierdza fakt. Skoro ktoś jest w stanie zachować Jego słowa, czyni tak tylko dlatego, że kocha, nawet jeśli ta miłość z początku bywa ulotna niczym mgła. Równocześnie trwanie w nauce Ewangelii jeszcze bardziej poszerza serce i sprawia, że uczeń może przyjąć więcej miłości, by ją później przekazywać dalej. Jezus mówi więc o miłości już podarowanej i realizowanej, a nie obiecanej jako nagroda za spełnienie przez człowieka określonych wymagań. Przez wierzącego przepływa już miłość boska – „agape”, dana z góry, oprócz tej, która jest w nim przez fakt powołania nas do życia. To Dobra Nowina. Innymi słowy, nie można wymusić życia zgodnego z prawem Ewangelii. Nie da się, choć moralizm ciągle tego próbuje, narzucić dyscypliny z zewnątrz, sądząc, że spowoduje ona wzrost wiary i miłości w człowieku. Dzieje się dokładnie na odwrót. Dopiero wzrost wiary i miłości skłania wierzącego do tego, by ochotnie przyjąć wymagania Ewangelii i według nich żyć.

Trzeba równocześnie przyznać, że druga część cytowanego zdania to jedno z najbardziej tajemniczych, by nie powiedzieć mistycznych, wyznań Jezusa. Co to znaczy, że Ojciec i Syn pragną uczynić w uczniach „miejsce” swego zamieszkania i to w momencie, gdy zaczną oni przekuwać naukę Jezusa w czyn?

Nie przybliżymy się do tej tajemnicy, jeśli nie uwzględnimy faktu, że Jezus nawiązuje tutaj do ogrodu rajskiego, który jest pierwszym biblijnym wyobrażeniem zamieszkania Boga z ludźmi. To wcale nie oznacza, że Adam i Ewa widzieli Boga twarzą w twarz. Mamy tu do czynienia z obrazami. Po upadku pierwszych rodziców autor biblijny stwierdza, że wystraszeni „usłyszeli kroki Pana Boga przechadzającego się po ogrodzie, w porze kiedy był powiew wiatru” (Rdz 3, 8). Na podstawie tego zdania można przypuszczać, że obecność Boga w ogrodzie i zażyłe przestawanie z ludźmi było tam chlebem powszednim. Nawet po grzechu po stronie Boga nic się nie zmieniło. Nadal chciał się spotkać z Adamem i Ewą, ale po ich stronie pojawił się lęk przed Stwórcą. Oczywiście, ta opowieść opisuje nasz obecny stan. Każdy człowiek rodzi się poza ogrodem. Bliskość i życzliwość Boga nie narzuca mu się z siłą wodospadu. Bardziej określa go poczucie duchowego oddalenia od Boga, który wydaje się abstrakcją, chociaż w głębi serca nadal Go pragnie. Jesteśmy oddaleni od naszego Źródła, które w nas jest. I dlatego doświadczamy wewnętrznego rozszczepienia: nasza cielesność nie żyje w harmonii z naszym sercem,  z duchem. Droga wiary polega na stopniowym przybliżaniu się do Źródła, na powrocie do ogrodu. Ale nie można tego osiągnąć ludzkimi siłami. Do ogrodu doprowadza nas Trójca Święta.

Istnieją różne stopnie zamieszkiwania Boga w człowieku. Słowo, czyli Syn Boży, „oświeca każdego człowieka na świat przychodzącego” (J 1, 11). Kiedy św. Paweł objawia Ateńczykom „nieznanego Boga”, stwierdza, że „w Nim poruszamy się, żyjemy i jesteśmy” (Dz 17, 28). Nasze istnienie, tchnienie i ruch też jest darem miłości Ojca. Nasze dusze stworzone bezpośrednio przez Boga lśnią blaskiem nieskończoności. Jednak nie o tych formach mieszkania Boga w ludziach mówi św. Jan, chociaż je zakłada.

W Ewangelii według św. Jana Jezus najpierw mówi, że Ojciec mieszka w Nim, a On w Ojcu. Mieszka w człowieczeństwie Jezusa, który czyni to, czego pragnie Ojciec, nie z musu, ale z miłości.  Słowo greckie „,menein” „mieszkać, trwać, uczynić sobie z kogoś dom” to ulubiony zwrot tego ewangelisty określający także, co znaczy być uczniem Jezusa.

Ciekawej wskazówki odnośnie do „mieszkania kogoś lub czegoś w człowieku” udziela nam św. Paweł w Liście do Rzymian. W ósmym rozdziale pisze,  że w człowieku nieochrzczonym (dokładniej w jego ciele) nie mieszka dobro, lecz grzech. (Por Rz 8, 18.20). Nie należy tego rozumieć w takim sensie, że ciało jest złe i dlatego godne potępienia. Wprost przeciwnie, ciało grzesznego człowieka łaknie wyzwolenia, aby mogło swobodnie i ochoczo czynić dobro, a nie zaspokajać jedynie swoje popędy. Często jednak grzesznik nie wie o tym, że może być inaczej, ponieważ jego ciało jest ciągle pod okupacją. Nie ma świadomości, że istnieje inne, piękniejsze i wolne życie. Człowiek, który jeszcze nie przyjął Chrystusa, wykonuje „rozkazy” grzechu. Św. Paweł przedstawia grzech jak tyrana, który od wewnątrz zniewala, podporządkowuje sobie i osłabia, panosząc się w ludzkim ciele. A więc „mieszkać w kimś” oznacza kierować nim, wpływać na jego postępowanie, być z nim w jedności. Skrajnym przykładem zniewalającego zamieszkania zła w człowieku jest opętanie. To karykatura jedności, do której zaprasza człowieka Bóg. Jednak po chrzcie także Chrystus i Duch Święty zaczyna mieszkać w nas, aby cierpliwie i mocą miłości, a nie przymusu i strachu, tak nas przeobrazić, by nasze ciało postępowało zgodnie z tym, czego pragnie Duch. A pragnie naszej wolności, pokoju i radości.

Istnieją trzy stadia moralności chrześcijańskiej. Na pierwszym etapie Bóg kojarzy się głównie jako ten, kto zakazuje. Wszystko sprowadza się do zachowania zewnętrznego prawa, motywowanego lękiem przed karą. Drugim, wyższym stadium, jest relacja z Bogiem, który nakazuje. Wierzący czyni dobro już nie ze strachu, lecz z poczucia szacunku do autorytetu Boga. Trzeci, najwyższy stopień, to „zamieszkanie”, które oznacza wewnętrzną i wzajemną zażyłość człowieka z Bogiem. Duch Święty tak dalece nas zmienia, że w sposób wolny i chętny odpowiadamy na miłość Boga. Stajemy się w pełni synami Bożymi, których prowadzi Duch Boży (Rz 8, 14). Człowiek żyjący taką miłością do Boga nie stawia już pytania, dlaczego ma żyć ewangelicznie. Jest to naturalna konsekwencja. W naszych czasach, bo dawniej różnie bywało, trudno sobie wyobrazić szczęśliwe małżeństwo i rodzinę, jeśli miłość do współmałżonka byłaby nakazana przez mamę, tatę, teściów czy prawo kościelne. Musi się oprzeć na osobistym zaangażowaniu, więzi i poznaniu.

Zamieszkanie Ojca, Syna i Ducha w nas nie oznacza przekreślenia przykazań, lecz zmianę motywacji do ich zachowywania. Św. Ignacy Loyola we wstępie do Konstytucji Towarzystwa Jezusowego pisze o „wewnętrznym prawie miłości, które Duch Święty zwykł pisać w sercach”. To prawo określa co i jak mamy robić, ale równocześnie daje moc do wykonania tego, co często po ludzku niemożliwe. Znakami zamieszkania całej Trójcy w nas jest poczucie wsparcia w wypełnianiu swego powołania; rosnące światło poznania i rozumienia tajemnic wiary, świata i postępowania; coraz bardziej cierpliwa miłość do przyjaciół i nieprzyjaciół. A wszystko dlatego, że Bóg po Zmartwychwstaniu nie chce kochać swoich dzieci na odległość, zapewniając nas, że Mu na nas zależy. Mieszka w nas już na ziemi.

Dariusz Piórkowski SJ