Pokój, spokój i niepokój

Jezus powiedział do swoich uczniów:

«Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, ażeby już zapłonął. Chrzest mam przyjąć, i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie.
Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie podzielonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej». Łk 12, 49-53

 

„Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam” (Łk 12, 51).

„Człowiek jest otchłanią. Nikt nie może z góry przewidzieć, co wypłynie z jego wnętrza” (św. Augustyn).

Odpowiedź, której Jezus udziela na postawione przez siebie pytanie, jest wysoce niepokojąca i tajemnicza. To istna bomba rozsadzająca nasze przekonanie, że już znamy Jezusa. I właśnie o tę wewnętrzną eksplozję chodzi w dzisiejszej Ewangelii.

Prawdopodobnie Jezus odnosi się do tego, jak sami uczniowie wyobrażali sobie misję Mesjasza. Zgodnie z zapowiedziami proroków i tęsknotą całego Izraela, oczekiwali bowiem, że zaprowadzi On pokój. Nie do końca chyba zdawali sobie sprawę, w jaki sposób do tego dojdzie. Ponadto, przy pewnej dozie złośliwości, można by Jezusowi zarzucić, że wypowiadając takie zdanie, przeczy sam sobie. Wcześniej kazał wysłanym uczniom przekazywać napotkanym ludziom pokój, a teraz sam twierdzi, że przynosi podział i rozbicie.

I co mamy począć z tą pozorną sprzecznością? Przede wszystkim, z tego kłopotliwego oświadczenia Jezusa przebija realizm związany z ludzką wolnością, a raczej ze zniewoleniem, które potrafi skutecznie utrzymać człowieka w swoich kleszczach. Z tego powodu nie wszyscy przyjmą Ewangelię, przynajmniej nie od razu. Wielu dostrzeże w niej zagrożenie. W końcu Jezus został uznany za winnego rozłamu w samym Izraelu. I złożony w ofierze jako kozioł ofiarny, by ów niepokój załagodzić. Stało się tak dlatego, że nie poklepał po ramieniu tych, którzy misternie konstruowali atrapę pokoju i jedności, często opartą na kompromisach ze złem, na wygodnictwie i fanatycznej nieustępliwości.

Dlatego nauka Jezusa i Jego czyny wywołują do dzisiaj rozłamy wśród ludzi. Grecki rzeczownik diamerismos podział, rozdwojenie, którego używa św. Łukasz, pojawia się w całym Nowym Testamencie jedynie w tym zdaniu. Św. Mateusz mając na myśli to samo odwołał się do dosadniejszego obrazu, czyli miecza (Por. Mt 10, 34), który można rozumieć dwojako. Nie jest to rzecz jasna miecz, który Piotr wyciągnął w Ogrójcu, lecz Słowo Boga, ostrzejsze niż wspomniane narzędzie walki, „przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca” (Hbr 4,12). Słowo rozdziera ludzkie serce, bada je, nazywa po imieniu i wydobywa to, co się w nim kryje. Nikomu nie uśmiecha się doświadczenie bolesnej prawdy o sobie.

O drugim znaczeniu metafory miecza mówi z kolei sam św. Łukasz na początku swej Ewangelii, gdy Symeon proroczo zwraca się do Maryi. Słyszymy tam, że Jezus spotka się ze sprzeciwem ludzi, a miecz przeniknie jej duszę, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu (Por. Łk 2, 35). Te tajemnicze słowa wskazują, że dla Maryi jako Matki mieczem okaże się niewiara i odrzucenie, którego doświadczy Jej Syn. Ten miecz zada jej ból. Można by oczekiwać, że w imię naturalnej miłości do matki Jezus powinien był jej tego oszczędzić, a jednak ona sama w swoim sercu podzieli cierpienie własnego Syna. Miecz okazuje się więc dwuznaczny. Staje się narzędziem zarówno światła jak i ciemności.

Zajrzyjmy jeszcze do Ewangelii według św. Jana, gdzie wielokrotnie czytamy o przeciwstawnych reakcjach ludzi na słowa i znaki Jezusa. Po uzdrowieniu ślepego od urodzenia w szabat jedni faryzeusze mówili, że Jezus nie może pochodzić od Boga, bo łamie przykazanie. Inni, że człowiek grzeszny nie mógłby czynić takich znaków. A św. Jan kwituje cały spór słowami: „I powstało rozdwojenie wśród nich” (J 9,16). Z kolei gdy Jezus opowiada o Dobrym Pasterzu, jedni uznali Go za opętanego przez złego ducha i wariata, a inni zaprzeczali, twierdząc, że opętany nie mógłby uzdrawiać niewidomych. Rozdwojenie rodzi się tutaj w grupie i związane jest z tym, że każdy człowiek inaczej reaguje na Jego słowo. Jedni widzą w nim znak od Boga, a drudzy od złego ducha. Rozdwojenie jest pomieszaniem widzenia i ślepoty. Wszystko bowiem zależy od tego, jak głęboko człowiek tkwi w ciemności. Jeśli po same uszy, to nawet w dobru będzie widział ciemność. Wszystko rozstrzyga się w niewidzialnym sercu człowieka, a uzewnętrznia się w jego słowach i czynach.

Zadziwiające jest również to, jak Jezus rysuje nieuchronny ewangeliczny podział na przykładzie rodziny. Wydawałoby się, że to rodzice przywołują swoje dzieci do porządku. Jednak ks. Franciszek Mickiewicz SAC w swoim komentarzu słusznie zauważa: „Ktoś mógłby przypuszczać, że starsze pokolenie pielęgnuje tradycje ojców i dlatego sprzeciwia się wszelkim nowościom, zaś młodsze pokolenie otwiera się na to, co nowe i przyjmuje Ewangelię, jednakże Jezus nie mówi wprost, który z tych obozów jest za nim, a który przeciw Niemu”. Linia podziału nie przebiega pomiędzy tym, co nowe i tym, co stare, konserwatywne i liberalne, lewicowe i prawicowe. Tutaj wszyscy skłóceni są z wszystkimi. Gdyby jakaś część rodziny stanęła rzeczywiście murem za Jezusem, nie byłaby równocześnie przeciwko swoim krewnym. A jednak wrogość jest tutaj obustronna.

Jakie wnioski płyną z tego dla nas? Najpierw warto zwrócić uwagę, że pośrednio Jezus odsłania nam ważną regułę rozeznania duchowego. Nie jest tak, że nienawiść i agresję budzi w nas wyłącznie złe zachowanie innych. Także dobro może wyzwalać w nas podobne reakcje. I na odwrót, czyjeś agresywne zachowanie wobec nas nie oznacza automatycznie, że powiedzieliśmy lub zrobiliśmy coś złego.

Z drugiej strony słowa Jezusa, nazwane również ogniem, odsłaniają czającą się w naszym sercu ciemność. Dotykają ran, które bronią się przed uzdrowieniem. Powoli ropieją i gniją, maskując się za pozornym poczuciem bezpieczeństwa i zadowolenia. Przemilczamy nieraz niewygodne sprawy, by nie utracić pozycji, funkcji czy ludzkiej sympatii. Udajemy, że wszystko gra, aby nie zostać wykluczonymi i zepchniętymi na margines. Staramy się wtedy być miłymi, nadskakujemy innym z lewa i z prawa, byleby tylko się nie narazić, nie zadrażniać. Wierność Ewangelii i prawdzie wiąże się jednak z wolnością wewnętrzną. Pociąga za sobą konieczność znoszenia samotności. Nie każdy tego chce. Dlatego z lęku używa miecza nienawiści i odrzuca prawdę.

Na początku stworzenia Bóg ujarzmił chaos i ciemność swoim słowem. Ten sam chaos musi zostać uporządkowany przez Ducha w trakcie naszego życia. Tylko wtedy proces ten zakończy się sukcesem, jeśli najpierw nieład wyjdzie na światło dzienne, a my dobrowolnie poddamy go działaniu Ducha. Jezus nie prowokuje po to, by reporterzy ciągnęli za nim sznurem i kreowali Go na lokalnego celebrytę, dzięki któremu coś się w końcu dzieje. Jezus tnie skalpelem, by później pozszywać nas na głębszym poziomie.

Dariusz Piórkowski SJ