Odnaleźć się w wierze

Zdarzyło się, że Jezus, zmierzając do Jeruzalem, przechodził przez pogranicze Samarii i Galilei.
Gdy wchodzili do pewnej wsi, wyszło naprzeciw Niego dziesięciu trędowatych. Zatrzymali się z daleka i głośno zawołali: «Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami!» Na ten widok rzekł do nich: «Idźcie, pokażcie się kapłanom!» A gdy szli, zostali oczyszczeni.
Wtedy jeden z nich, widząc, że jest uzdrowiony, wrócił, chwaląc Boga donośnym głosem, padł na twarz u Jego nóg i dziękował Mu. A był to Samarytanin.
Jezus zaś rzekł: «Czyż nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? Czy się nie znalazł nikt, kto by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec?» Do niego zaś rzekł: «Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła».  Łk 17, 11-19

„Nie znalazł się nikt, kto by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec” (Łk 17,18).

„Pragnienia nie zaspokaja się szklanką wody, lecz trzeba znaleźć źródło” (Silvano Fausti SJ).

Czy Jezus oczekiwał wdzięczności dla siebie za to, że uzdrowił dziesięciu trędowatych? Czyż sam nie powiedział, abyśmy nie spodziewali się jakiegokolwiek odwzajemnienia za dobro, które czynimy? Misją Jezusa było między innymi budzenie wiary w ludziach, która polega na rozpoznawaniu działania Boga w czasie i uznaniu Go za źródło wszelkiego dobra. Czy Samarytanin dostrzegł w Chrystusie Boga? Być może. Na pewno jednak wielbił Boga, którego działanie rozpoznał w Jezusie. Gdy Chrystus mówi w dzisiejszej Ewangelii o Bogu ma na myśli Ojca, a nie siebie samego. Sam zresztą parę razy wychwala Ojca i dziękuje Mu za różne dary.

We wcześniejszej przypowieści o słudze, który za przygotowanie posiłku nie doczekał się ze strony swego pana słowa „dziękuję”, Jezus nie pochwala zachowania tego drugiego. W centrum umieszcza jednak postawę sługi, którą każdy uczeń ma dobrowolnie obrać za swoją, czyli powinien robić swoje, nawet jeśli nie będzie docenionym. Natomiast sposób myślenia pana, który służbę swego niewolnika traktuje jak oczywistość, nie może być przez ucznia wzięty za wzór do naśladowania. Chrześcijanin ma być zarówno sługą „nieużytecznym”, który nie spodziewa się wdzięczności jak i uzdrowionym Samarytaninem, który dostrzega dobro i za nie dziękuje. Nie jest łatwo przyjąć taką perspektywę, zwłaszcza jeśli ciągle żyjemy w logice zasługiwania i należności. Dietrich Bonhoeffer pisze, że „wdzięczny nie odróżnia między zarobionym a otrzymanym, zasłużonym, a tym, co niezasłużone, ponieważ także to, co zarobione jest otrzymane, a zasłużone niezasłużonym”. Okazując wdzięczność innym zwracamy Bogu to, co zostało nam dane wcześniej przez Niego, a potem jedynie przeszło przez nasze ręce, głowę i serce. Gdy człowiek bardzo pragnie docenienia za to, co robi, nie widzi za wszystkim Dawcy.

Jezus wydaje się jednak być bardziej zainteresowany dziewięciu Żydami, którzy nie wrócili oddać chwały Bogu, niż Samarytaninem. W czym jednak problem? Samarytanin słyszy na końcu, że jego wiara go uzdrowiła. Czy to znaczy, że tylko on uwierzył, a reszta panów nie? Zauważmy, że wszyscy zostali uzdrowieni dopiero wtedy, gdy posłuchali słów Jezusa: „Idźcie, pokażcie się kapłanom”. Chrystus poleca im wypełnić przepis prawa Mojżeszowego. Ale dzieje się tu rzecz dziwna. Dopóki bowiem trędowaty był chory, nie mógł udać się do świątyni. Gdy Jezus każe im wybrać się w drogę, są jeszcze chorzy. Wiara całej grupy objawia się w tym, że okazują posłuszeństwo Słowu, chociaż mogli by zaprotestować, że przecież w takim stanie nie mogą się zjawić w świątyni.

Czym więc Samarytanin odróżniał się od pozostałych trędowatych? Na pewno musiał zmierzyć się z dodatkowym dylematem. Jako cudzoziemiec nie mógł przecież ot tak pójść do świątyni w Jerozolimie. Poza tym, Samarytanie mieli własną świątynię ku czci Jahwe na górze Garizim w Samarii. Gdzie więc miał się udać? Zrozumiał zapewne, że to Jezus jest „miejscem” działania Boga. W Nim zobaczył prawdziwą świątynię.

Jezus stwierdził, że Samarytanin w przeciwieństwie do reszty chorych, „znalazł się” i dlatego wrócił oddać chwałę Bogu. Ewangelista używa tutaj greckiego czasownika heurisko, który oznacza „znaleźć jakąś fizyczną rzecz na skutek szukania albo zupełnie przypadkowo natknąć się na coś”, ale także „odkryć coś abstrakcyjnego, zrozumieć, osiągnąć poznanie”. W potocznym języku do dzisiaj odnalezienie się w życiu pokrywa się jakoś z odkryciem swojego miejsca w tym świecie, sensu i celu, do którego się dąży. Człowiek zagubiony nie wie, po co żyje.

W Ewangelii według św. Łukasza znalezienie kogoś/czegoś lub znalezienie się często ma znaczenie przenośne. Towarzyszy mu pewnego rodzaju odkrycie, objawienie, czasem niezrozumiałe. Maria i Józef znaleźli swego dwunastoletniego syna w świątyni. Dosłownie i w przenośni. Byli zdziwieni tym, co zobaczyli i usłyszeli (Łk 2, 48.50). Jezus okazał się w ich oczach inny niż dotąd. Jego słowa, że ma być w sprawach Ojca, były dla nich nowością. Na widok wiary rzymskiego setnika Jezus okazuje zdziwienie. Spotkanie z Rzymianinem było dla Niego jak objawienie: „Tak wielkiej wiary nie znalazłem nawet w Izraelu” (Łk 7,9). Gdy mieszkańcy Gerazy przyszli zobaczyć uzdrowionego opętanego „znaleźli” go „ubranego i przy zdrowych zmysłach” (Łk 8, 35). Ten widok był dla nich takim szokiem, że nie chcieli mieć nic wspólnego z Jezusem i prosili Go, aby sobie poszedł. Woleli ich stary świat i porządek, wprawdzie trochę uciążliwy, ale jednak swój. Kiedy ojciec z przypowieści o synu marnotrawnym zwraca się do starszego syna, mówi mu, że jego brat był zagubiony, a, dosłownie, „został znaleziony” (Łk 15, 32). Młodszy syn po powrocie odkrył zaskakujące dla niego oblicze ojca. Nie sądził, że ojciec zgotuje mu takie powitanie. Starszy syn nie był w stanie przyjąć tego „nowego” objawienia ojca. Taki ojciec nie pasował do jego świata. Gdy kobiety poszły do grobu, „nie znalazły ciała Pana” (Łk 24, 3), ale otrzymały wizję dwóch aniołów, którzy wyjaśnili im, że szukają Jezusa tam, gdzie Go nie ma.

Jezus mówi do Samarytanina, że pozostali uzdrowieni się nie znaleźli, ponieważ nie odkryli jeszcze tego, co najważniejsze. Nie zrobili drugiego kroku. Zatrzymali się na poziomie uzdrowienia i cudu. Są jeszcze zagubieni. Samarytanin zobaczył więcej niż jego uzdrowieni koledzy i przyjął tę nową „wiedzę”.

W wierze nie chodzi tylko o uzdrowienie, lecz o spotkanie i relację z Bogiem. Można prosić Boga o jakiś dar i go otrzymać, ale cieszyć się potem tylko podarkiem, a nie tym, który daje. Mistycy powiadają, że prawdziwy kryzys w wierze i zarazem możliwość wzrostu zaczyna się wtedy, gdy Bóg przestaje nam dawać dotychczasowe dary, bo bardziej chce nas przyciągnąć do siebie niż do Jego darów. My jednak często odbieramy to „objawienie” jako katastrofę, milczenie i oddalenie Boga.

Dariusz Piórkowski SJ