Grzesznik to nie zaraza
«Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu” (Łk 19, 5).
„Bardzo często wydaje nam się, że stwórcza miłość Boża nie może zacząć w nas działać dopóty, dopóki nie wyzbędziemy się strachu, nienawiści do samych siebie i patologicznego poczucia winy” (abp Rowan Williams).
Do Jezusa przyszedł już wcześniej bogaty człowiek. Z jego słów możemy wnosić, że nie wzbogacił się nieuczciwie. Ponadto, był przełożonym, miał pod sobą ludzi. Jego sercem targał jednak niepokój. Wprawdzie od młodości zachowywał przykazania, starał się, ale pragnął czegoś więcej. Czuł, że powinien zrobić kolejny krok. Gdy Jezus wskazał mu drogę do spełnienia jego najgłębszych pragnień, zachęcając go do zostawienia wszystkiego i pójścia za Nim, zamożny mężczyzna „zasmucił się mocno, gdyż był bardzo bogaty” (Łk 18, 23). Jego smutek zasygnalizował silne przywiązanie do tego, co posiada, być może także do dotychczasowego wyobrażenia o znaczeniu bogactwa. W Prawie zamożność i powodzenie w życiu odbierano jako znak Bożego błogosławieństwa. Dlaczego nagle miałoby się coś w tej kwestii zmienić?
Zacheusz również był bogaty, tyle że nie zachowywał wszystkich przykazań. Dorobił się, jak sam powie, na ludzkiej krzywdzie, współpracy z rzymskim okupantem i nadużyciach władzy, którą sprawował nad innymi. Z tego powodu uznawano go za grzesznika i nieczystego. Jak na ironię imię „Zacheusz” oznacza „czysty”. Nie przynależał do tłumu, który szedł za Jezusem. Odstawał. Ale on też według wszelkich znaków pragnął czegoś więcej. Z początku chciał po prostu zobaczyć Jezusa. Może nawet marzył, aby zamienić z Nim parę słów, ale uważał, że w jego obecnej sytuacji nie ma na to szans. Z drugiej strony, kto wie, czy nie usłyszał, że Jezus nie stroni od takich grzeszników jak on, bo już wcześniej siadał z nimi do stołu. W każdym razie spotkanie z Jezusem wzbudziło w nim, w przeciwieństwie do bogatego zwierzchnika, wielką radość. Choć Jezus wcale tego od niego nie wymagał, Zacheusz zdobył się na wspaniały gest „uwolnienia” – wynagrodził krzywdy i podzielił się swoim majątkiem z biednymi. Dlaczego obaj mężczyźni odpowiedzieli w diametralnie różny sposób, chociaż obaj szukali czegoś więcej? Co ich różniło?
Pierwszy zainteresowany był przede wszystkim tym, co ma czynić. Przychodzi z konkretnym pytaniem, na które Jezus powinien znaleźć odpowiedź. Jest to niewątpliwie forma spotkania, po którym pytający spodziewa się krótkotrwałego wsparcia i wybrnięcia z moralnego dylematu. Zwierzchnik skupia się na prawie i moralności. Nazywa przy tym Jezusa Nauczycielem. Oczekuje od Niego wskazówek, co dalej, zwłaszcza że już tyle udało mu się w życiu osiągnąć. Tylko że Jezus nie jest „zwykłym” nauczycielem, który dzieli się z innymi mądrością i wiedzą, pokazując jak żyć, jakby człowiek potrzebował jedynie wzoru i odpowiedniego ukierunkowania. Chrystus wie, że przykład nie wystarczy. Żadne prawo samo w sobie nie zbawia. Prawdopodobnie z tego powodu niczego nie napisał. Bo Jezus nie uczy tylko przez słowa i moralne napomnienia. Jezus kształtuje i przemienia człowieka przez relację osobową, bliskość, bycie z Nim, przepływ miłości.
Niemniej, Jezus dostosowuje się do autentycznego pragnienia zwierzchnika. Traktuje go poważnie i odpowiada na jego prośbę. Ku zaskoczeniu bogatego człowieka stwierdza, że nie chodzi o spełnienie jakichś dodatkowych zasad i praw, obok przykazań, lecz o postawienie wszystkiego na jedną szalę – o wybór samego Jezusa. Proponuje mu zawiązanie głębszej relacji. Z prostego powodu: człowiek nie może osiągnąć „owego więcej” sam. U ludzi jest to niemożliwe – powiada Chrystus. Tylko Bóg może zbawić, doprowadzić do pełni, do wewnętrznego pokoju. Bóg w Jezusie nie tylko udziela instrukcji, jak postępować, ale nade wszystko umożliwia życie zgodne z moralnymi wymaganiami .
Zacheusza najpierw zaintrygował sam Jezus. Interesuje go osoba, a nie prawo. Nie wiemy, jakie myśli kotłowały się w jego sercu. Ale ewangelista wyraźnie zaznacza, że celnik pragnął „koniecznie zobaczyć”, kim jest Jezus. Dla bogatego zwierzchnika zasadniczo tożsamość Jezusa była już określona: to dobry Nauczyciel. Takie zaklasyfikowanie, oswojenie, sprowadzenie do tego, co już było, zwykle rodzi dystans.
Zacheusz jeszcze nie wie, z kim ma do czynienia. Nie wtłoczył tego, co usłyszał o Jezusie, w dotychczasowe kategorie. Może nie jest tak zorientowany w sprawach swojej religii jak wzorowo zachowujący przykazania bogaty i pobożny Żyd. Ale jest w nim otwarcie na nowość i zaskoczenie. Jezus zauważa ten poryw serca, tę szczelinę, przez którą może wejść tajemnica. Wprasza się do domu Zacheusza, nie utożsamia życia wyłącznie z moralnością, buduje głębszą relację. I rzecz ciekawa. Nie słyszymy, aby Jezus kazał cokolwiek zrobić Zacheuszowi. Niczego mu nie nakazuje. Nie poleca mu porzucić starego fachu. Nawet nie wzywa do naprawienia krzywd i zadośćuczynienia. Nie grozi mu palcem. A jednak celnik sam podejmuje decyzję, aby skierować swoje życie na inne tory. Nagle staje się wewnętrznie wolny, bardziej niż bogaty zwierzchnik, który na zewnątrz wydawał się być doskonalszy. Dlaczego do tego doszło?
Nie wydarzyło się tak za sprawą odgórnie narzuconego prawa, poleceń i wymagań, które wystarczy jasno wyłożyć, a potem już człowiek jakoś sobie poradzi. Reakcja Zacheusza, którą słusznie nazywamy nawróceniem, jest odpowiedzią na doświadczenie miłości. Jezus dostrzegł w grzeszniku człowieka, bo to nie grzech najgłębiej nas definiuje. Grzech zniekształca i zaburza naszą tożsamość. Jezus nie zaczął od moralności, lecz od najzwyklejszej w świecie gościny: jedzenia, picia, rozmowy. Gdy Zacheusz odczuł życzliwość, brak wytykania palcem i zainteresowanie jego osobą, zmienił się. Podobnie jak Marta „przyjął Go” do swego domu. Okazał miłość. Gościnność to jedna z podstawowych form miłości w Biblii. I zrobił wiele, aby osiągnąć życie wieczne. To, co było niemożliwe dla bogatego dostojnika, pod wpływem spotkania pragnień, spojrzeń i gościny, stało się faktem dla grzesznego Zacheusza. Zrobił tak dlatego, ponieważ to Jezus pierwszy wyciągnął do niego rękę i pomógł mu zejść z drzewa.
Dariusz Piórkowski SJ