„Tęsknię za Bogiem, który ma ciało i krew” – stwierdził na jednym mityngu przyjaciel ze Stanów Zjednoczonych, który nie krył swojej żydowskiej tożsamości. Ponad trzydzieści lat trzeźwości, pracy na Programie 12tu Kroków, służb, sponsorowania, upłynęły mu na tym, by zobaczyć w sobie tą tęsknotę, którą my w chrześcijańskiej wierze mamy przekazaną od małego, od chrztu począwszy. Ta śmiertelna choroba, na jaką wielu z nas zapadło, oddzieliła nas straszliwie od Boga, drugiego człowieka i od samego siebie, po to by pokazać, że kiedy zdrowiejemy, mamy się stawać najlepszą wersją siebie, stawać się lepszymi, niż byliśmy kiedykolwiek. Śmiem twierdzić, że każdy kto zaczyna zdrowieć, pracować nad sobą, na Programie, prędzej czy później spotka Boga, nie w jakiejś nieokreśloności, ale bliskiego, podobnego każdemu człowiekowi, a równocześnie innego od każdego z nas: On jedyny nie oddalił się od Boga, nie zgrzeszył i przeszedł przez nasz świat dokonawszy tego, czego nikt z nas nie był w stanie uczynić o własnych siłach.

 

Jesteśmy w liturgicznym okresie Narodzenia Pańskiego, w którym Kościół daje nam do rozważania fragmenty z Ewangelii odnoszących się do poczęcia, narodzenia i dzieciństwa Pana Jezusa. Depozytem Kościoła są cztery Ewangelie: według świętego Marka, Łukasza, Mateusza i Jana. Które z nich opowiadają o poczęciu, narodzeniu i przyjściu Syna Bożego na świat? które opowiadają o Jego rodowodzie? o Jego dzieciństwie?

 

Ewangelia według św. Marka

 

Okazuje się, że nie wszystkie. Pierwszą w kolejności powstania – według naszej wiedzy – jest Ewangelia według św. Marka. Jej powstanie datuje się na lata: między 60. a 65. naszej ery, a więc w około 30 – 35 lat po publicznej działalności Pana Jezusa. Ewangelia ta jest pisana dla następnego pokolenia chrześcijan, którzy Jezusa osobiście nie znali, nie spotkali się z Nim, tak jak znali Go Apostołowie. Pisana jest także w kontekście wytracania pierwszych świadków (w tych latach św. Piotr i św. Paweł oddają swoje życie jako świadectwo wiary w Jezusa Chrystusa, potem przychodzi czas na następnych).

 

Święty Marek opisany Dziejach Apostolskich, początkowo uczestniczy w niektórych wyprawach misyjnych świętego Pawła Apostoła. Marek – kuzyn Barnaby, na pewnym etapie zostaje wyłączony z misji pawłowej. Tradycja Ojców Apostolskich wskazuje, że Marek po tym wydarzeniu skierował się do Rzymu, gdzie spotkał św. Piotra. Mówi o tym, żyjący na przełomie I i II wieku św. Papiasz z Hierapolis:

 

„Marek, który był tłumaczem Piotra, spisał dokładnie wszystko, co przechowywał w pamięci, ale nie w tym porządku, w jakim następowały po sobie słowa i czyny Pańskie. Ani bowiem Pana nie słyszał, ani nie należał do Jego orszaku, i tylko później, jak się rzekło, był towarzyszem Piotra. Otóż Piotr stosował nauki do potrzeb słuchaczy, a nie dbał o związek słów Pańskich. Nie popełnił więc Marek żadnego błędu, jeśli w szczegółach tak pisał, jak to się w jego przechowało pamięci. O jedno się tylko bowiem starał, o to by nic nie opuścić z tego, co słyszał oraz by nie napisać jakiej nieprawdy.”

 

Inny z ojców Apostolskich, św. Klemens Aleksandryjski pisze o Marku tak:

 

„Gdy Piotr w Rzymie publicznie głosił Słowo Boże i za sprawą Ducha opowiadał Ewangelię, wtedy liczni jego słuchacze wezwali Marka, który mu od dawna towarzyszył i słowa jego pamiętał, by spisał to, co Piotr mówił. Marek to uczynił i dał Ewangelię tym, którzy o nią go prosili. Gdy Piotr się o tym dowiedział, nie udzielił żadnej rady ani się temu nie sprzeciwił, ani do tego nie zachęcał”.

 

Można powiedzieć, że ta Ewangelia jest napisana przez Marka, ale opowiedziana przez Piotra: widać w niej, że na tle Dwunastu Apostołów Piotr wysuwa się często na plan pierwszy, jako człowiek, który prędzej działa, niż pomyśli, który ma w sobie dużo dobrej woli, ale i tak wkrótce zaprze się Mistrza i Pana. Mamy tutaj autobiografię Piotra, w której nie wybiela siebie, niczego nie ubarwia, ale po latach pokornie ukazuje, jakim był człowiekiem; Piotr dokonał osobistego obrachunku i przyznał się do błędów z przeszłości.

 

W Ewangelii markowej nie mamy nic na temat Narodzenia Pana Jezusa; rozpoczyna się ona od świętego Jana Chrzciciela udzielającego chrztu Jezusowi w rzece Jordan. Tajemnicą poliszynela jest to, że mężczyźni przeważnie nie rozmawiają ze sobą o własnym dzieciństwie, kto do jakiego żłobka i przedszkola chodził, i na jakim podwórku się wychowywał. Wywnioskować możemy, że Pan Jezus specjalnie uczniom też o tym nie mówił. Zatem Ewangelia markowa nie daje nam żadnych wskazówek, za wyjątkiem wzmianki, że w trakcie publicznego wystąpienia Jezusa pojawia się Matka wraz z braćmi i chcą się z Nim widzieć (Mk 3,31n).

 

Ewangelia według św. Łukasza

 

Drugą natchnioną historią o Jezusie jest – jak mniemamy – Ewangelia według świętego Łukasza. Szacuje się, że powstała ona trochę później od Marka; gdzieś około roku 70. Jej przedmowa – Prolog – jest niezwykle ciekawa. Łukasz pisze tak:

 

„Wielu już starało się ułożyć opowiadanie o zdarzeniach, które się dokonały pośród nas, tak jak nam przekazali Ci, którzy od początku byli naocznymi świadkami i sługami słowa. Postanowiłem więc i ja zbadać dokładnie wszystko od pierwszych chwil i opisać ci po kolei, dostojny Teofilu, abyś mógł się przekonać o całkowitej pewności nauk, których ci udzielono”.

 

Już ten prolog pokazuje, że Łukasz ma przed sobą Ewangelię św. Marka i jeszcze dokonuje żmudnej pracy zbierania materiałów, robienia wywiadów, sięgania do źródeł, do naocznych świadków, którzy jeszcze żyli i Jezusa pamiętali. Nieprzypadkowo Tradycja Kościoła świętego Łukasza zestawia także z osobą Matki Jezusa, z Maryją (na tę tradycję powołują się niektóre sanktuaria maryjne, chociażby nasze jasnogórskie, gdzie ikona Czarnej Madonny ma być autorstwa świętego Łukasza. Nie należy tej tradycji lekceważyć. Jest wysoce prawdopodobne, że Łukasz osobiście się spotkał z Maryją i opisał to według Jej wersji, gdyż ta Ewangelia prezentuje nam poczęcie Jezusa, Jego narodzenie, ofiarowanie, dzieciństwo, i widać, że jest to opowiedziane oczami kobiety, oczami Matki. Chociażby moment Zwiastowania (Łk 1,26n), w której Łukasz zaznacza, że Archanioł Gabriel „wszedł do niej”. Prawdopodobnie nie była to jakaś spektakularna wizja; Maryja nawet nie musiała widzieć tego anioła – jak często przedstawiają nam to obrazy i ikony – ale nastąpił jakiś wewnętrzny dialog, który dla innych naocznych świadków byłby nie do uchwycenia. Anioł „wszedł do niej” i wypowiedział: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą”. „Pełna łaski” –  (łac. gratia plena; starołac. gratificata). Łukasz używa tu greckiego słowa, które w Biblii występuje tylko w tym miejscu: kecharitomene: łaska Boga, Maryjo, działa w Tobie już od samego początku, od poczęcia Twego niepokalanego; jesteś napełniona łaską i ta łaska będzie trwać po wieki; otrzymałaś coś jedynego i niepowtarzalnego na skalę całego świata, całej ludzkości. To już się nie powtórzy.

 

Nie dziwi zatem reakcja Maryi: „Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie” (Łk 1,29). W tej Ewangelii znajdziemy kilka wątków, w których Maryja wszystkie wydarzenia i sprawy rozważała w swoim sercu (1,29 [Zwiastowanie]: „Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie”; 2,19 [pasterze u żłóbka]: „Lecz Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu”; 2,51 [powrót do Nazaretu z dwunastoletnim Jezusem]: „Potem poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu; i był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu”), a więc na bieżąco kontemplowała to wydarzenie, modliła się i odnosiła to do Boga. Rozeznawała, czy to pochodzi od Boga, czy jest może jakąś własną fantasmagorią, a może pochodzi od złego ducha? Maryja na bieżąco rozważała te wydarzenia, choć niekoniecznie musiała rozumieć sens wydarzeń w tym momencie. Na przykład, nie musi rozumieć tego wydarzenia, w którym dwunastoletni Jezus po raz pierwszy wyrwał się spod kurateli rodzicielskiej. Maria przeczuwa, że nie był to wygłup chłopca, który chciał przeżyć przygodę. Ale mówi: „Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie”; tymczasem Jezus, stojący u progu dorosłości wyjaśnia, że wy, drodzy rodzice, dalej jesteście kochani, ale priorytetem jest pełnienie woli Ojca: mam być w domu mego Ojca. On jest najważniejszy, nic od Niego większego być nie może.

 

Maryja w narracji łukaszowej opowiada nam o poczęciu, narodzeniu i dzieciństwie Jezusa; ukazuje nam Go w swym człowieczeństwie, człowieczeństwie, w którym Jezus nie jest zaprogramowany, nie ma woli Ojca gotowej, „podanej na talerzu”, nie wykonuje swej roli, jak marionetka na scenie, ale rozeznaje ojcowską wolę przez całe swoje życie: czego chce Ojciec? jaka jest Jego wola? aż do dramatycznej modlitwie w Ogrodzie Oliwnym: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!” (Łk 22,42).

 

Ewangelia według św. Mateusza

 

Trzecią w kolejności powstania, jest Ewangelia według świętego Mateusza; pisana między 70. a 80. rokiem naszej ery. O ile Łukasz, który jest autorem mającym pochodzenie nieżydowskie, pisze dla chrześcijan wywodzących się z hellenizmu, z pogaństwa, o tyle św. Mateusz – Żyd pisze tę Ewangelię dla Żydów. Jest to bardzo „żydowska” Ewangelia.

Ewangelię świętego Mateusza rozpoczyna genealogia – przywołanie historycznej rodowej pamięci; początek, do którego sięga Mateusz to początki naszej wiary: Abraham, którego życiorys umiejscawia się w epoce brązu (XIX – XVIII w pne); po nim występuje cały szereg imion, które po części nam coś mówią (Abraham, Izaak, Jakub, Dawid, Salomon), a niektóre nie do końca kojarzymy (Salmon, Booz, Aminadab, Naason), by dojść do „Józefa, męża Maryi, z której narodził się Jezus zwany Chrystusem”. Ten pochód pokoleń Ewangelista grupuje w trzy części:

 

– od Abrahama do Dawida – wychodzi około osiem wieków;

– od Dawida do niewoli babilońskiej – cztery stulecia;

– od niewoli do narodzenia Jezusa – sześć wieków.

 

Przedziały wiekowe są nierówne, ale Mateusz każdemu nadaje jednakową wartość – po czternaście pokoleń. Widać, że w tych dłuższych przedziałach wiekowych przeskakuje z pradziada na prawnuka, aby osiągnąć ową czternastkę, która jest sumą liter – liczb hebrajskich – dwd (d = 4; w = 6; d = 4; razem 14). W naszym języku brzmi to: „czternaście pokoleń”. Tutaj należy się wyjaśnienie. Tradycja Kościoła podaje, że początkowo Ewangelia ta powstała nie w języku greckim, lecz aramejskim, tym samym jakim posługiwali się Żydzi w tamtym czasie (także Pan Jezus). Aramejski jak i hebrajski mają to do siebie, że nie zawierają cyfr; litery mają w tych językach wartość numeryczną, a Żydzi w tamtych czasach szczególnie lubili uprawiać numerologię (w tej Ewangelii także tego nie brakuje). Z owej czternastki powtórzonej trzy razy wychodzi: „Dawid, Dawid, Dawid”. Powtórzenie czegoś trzy razy przypisywano sferze sacrum, było to uwznioślenie jakim opisywano Boga. Mateusz poprzez zakamuflowane trzykrotne: „Dawid” daje do zrozumienia, że Jezus jest:

 

– po pierwsze: prawdziwym człowiekiem i prawowitym potomkiem Abrahama;

– po drugie: Jezus jest Królem, nowym Dawidem, Mesjaszem oczekiwanym od tylu stuleci; nie czekajcie Żydzi na innego, inny już nie przyjdzie;

– po trzecie: jest Bogiem. Autor natchniony nie pisze o bóstwie Jezusa wprost, gdyż to wykraczało już poza judaizm. Jeden jest Bóg i nie może być obok Niego innego. Mesjasz w rozumieniu Żydów, choć Namaszczony przez Boga, ostatecznie jest tylko i aż człowiekiem. Mateusz zatem zawiera informacje zaszyfrowaną dla Żydów, lecz jednocześnie czytelną dla odbiorcy wywodzącego się z pogaństwa.

 

Pisząc tą Ewangelię dla obiorcy żydowskiego posługuje się tą genealogią po to, aby udowodnić, że jest ona wiarygodną relacją o autentycznym Mesjaszu i prawowitym Królu żydowskim – Jezusie; wszystkie pokolenia na Niego wskazywały i do Niego zmierzały. Wszystkie postacie Starego Przymierza (Abraham, Dawid były tylko figurami Chrystusa), cały Stary Testament jest jednym wielkim drogowskazem wskazującym na osobę Jezusa Chrystusa. To zapowiadają pierwsze słowa tej Ewangelii i Nowego Testamentu zarazem: „Rodowód Jezusa Chrystusa, syna Dawida, syna Abrahama.”

 

Starożytne genealogie były rodowodami, w których umieszczano mężczyzn, tymczasem Ewangelista umieszcza w niej aż pięć kobiet:

 

Tamar – dopuściła się współżycia ze swoim teściem Judą;

Rachab – prostytutka, co przysłużyła się Izraelitom podczas zdobywania Kanaanu nie wydając ich wrogom;

Rut – poganka, która dzięki swojej synowej przybyła do Betlejem i zasymilowała się z narodem Izraelskim;

Batszeba (określona jako żona Uriasza) – brała udział w cudzołożnym grzechu Dawida;

Maryja – jaki jest Jej status na tle owych grzesznych kobiet? Jakimi kryteriami kierował się Mateusz umieszczając Ją w takim zestawie? Były grzesznicami? Okazuje się, że nie wszystkie (Rut – Moabitka odgrywa pozytywną rolę). Większe znaczenie ma fakt, że żadna z tych czterech kobiet nie była Żydówką; były pogankami, spoza Izraela. Wydaje się, że autorowi natchnionemu chodziło o ukazanie roli świata pogan w dziejach zbawienia. Poganie – co dla wielu Żydów było nie do zaakceptowania – też biorą udział w zbawczym dziele, też czekają na przyjście Zbawiciela. Maryja – Żydówka kończy listę kobiet, a zarazem stanowi nowy początek.

 

Całe drzewo pokoleniowe w tej Ewangelii utworzone jest według schematu: „Abraham zrodził Izaaka” (tłum. Biblii Tysiąclecia: „był ojcem”); jednakże przy Jezusie nie ma tego zwrotu, lecz: „Jakub był ojcem Józefa, męża Maryi, z której narodził się Jezus zwany Chrystusem”. Święty Mateusz tym zwrotem zaznacza, że Józef nie był fizycznym ojcem Jezusa i że początkowo zamierzał oddalić Maryję z powodu domniemanego cudzołóstwa. Tą decyzję krzyżuje sen, w którym anioł przekazuje Józefowi: „Z Ducha Świętego jest to, co się w niej poczęło”. Nie ma tu stwierdzenia, że Józef zrodził Jezusa, ale wskazanie, że Maryja jest nowym początkiem – Jej Dziecko nie pochodzi od mężczyzny; jest nowym stworzeniem, poczęło się za sprawą boskiej interwencji, z Ducha Świętego. Zatem pochodzenie Jezusa – jak twierdzi papież Benedykt XVI w swojej trylogii „Jezus z Nazaretu” – jest nam równocześnie znane i nieznane; z pozoru wiemy prawie wszystko, lecz okazuje się, że niewiele wiemy, i osoba Jezusa stanowi dla nas tajemnicę. W późniejszych momentach Ewangelii rodacy w Nazarecie będą pytać: „Czy nie jest to Jezus, syn Józefa, którego ojca i matkę znamy? Jak On może mówić o sobie: z nieba zstąpiłem?” (J 6,42). Dla mieszkańców Nazaretu Jezus jest jednym z wielu, niczym nie może się wyróżniać.

 

Mateusz także zamieszcza obraz poczęcia i narodzenia Pana Jezusa, ale jest to historia opowiedziana z perspektywy mężczyzny. W tej narracji wyeksponowana jest postać świętego Józefa, o którym na początku Mateusz zaznacza, że był człowiekiem „sprawiedliwym” (Mt 1,19); oznacza to, że Józef bardzo Bogiem się przejmował, postawił wolę Boga na pierwszym miejscu. Zastajemy go na etapie zaręczyn z Maryją.

 

Sprawa małżeństwa w judaizmie tamtego czasu wyglądała tak: po wstępnych umowach podpisanych przez ojców rodów, następowało zapoznanie się, swatanie, pierwsze umowy, a potem zaręczyny, które trwały mniej więcej rok czasu. W tym czasie kandydatka na żonę mieszkała w domu rodzicielskim, a zaręczony odwiedzał ją pod czujnym okiem przyszłych teściów. Dla dziewczyny zdolnością do zamążpójścia była pierwsza menstruacja, a więc 12-13 rok życia. Dla mężczyzny z kolei był to 17-18 rok życia, kiedy miał się wykazać samodzielnością, zdolnością do utrzymania siebie i całej rodziny. Mateusz sugeruje młody wiek Józefa. Możemy się spytać: skąd zatem wziął się „Józef stary”, o którym śpiewamy w jednej z kolęd? Tutaj kłania nam się Tradycja Kościoła, wyrażona przez apokryfy (które w Kościele nie były zakazane, a stanowiły nie raz lekturę uzupełniającą wobec Pism natchnionych); między innymi Protoewangelia Jakuba, w której Józef występuje jako mężczyzna w podeszłym wieku: miał około 50. lat, był wdowcem, miał już dorosłych synów. W tym apokryfie Maryja od trzeciego aż do dwunastego roku życia przebywała – jako córka Joachima – w świątyni. Kiedy nadszedł czas zamążpójścia, rolą arcykapłana było wybrać kandydata na męża. Przyszło kilku młodych mężczyzn i pojawił się też Józef. Kiedy zobaczył tych młodych kandydatów zniechęcił się, ale tej nocy arcykapłan miał sen, w którym anioł mu objawił, że to Józef ma być mężem dla Maryi.

 

W mateuszowej narracji Józef dowiaduje się na etapie zaręczyn, że Maryja jest w ciąży i to na pewno nie z nim. Czy Maryja mu tłumaczyła co się wydarzyło, czy nie; czy w to uwierzył, czy zakwestionował świadectwo kobiety, które według Prawa nic nie znaczyło, tego nie wiemy. Wiemy jedynie, że wedle mojżeszowego prawa powinien iść do starszyzny miasteczka Nazaret i przedstawić, jak sprawa się ma. Wyrok dla Maryi byłby bardzo niekorzystny. Prawo Mojżeszowe nakazywało kamienowanie za cudzołóstwo i zdrady. Wydaje się, że w tamtych czasach rzadko kiedy wykonywano takie wyroki. Prawdopodobnie Maryja byłaby narażona na zniesławienie, miałaby złą reputację. Święty Józef – wedle narracji Mateusza – chce cichego rozwodu, „zamierzał ją oddalić potajemnie” (Mt 1,19). Co ten gest oznacza? Józef tym posunięciem bierze całe odium na siebie; to o nim w Nazarecie, które – jak się szacuje – liczyło wtedy około 2000. mieszkańców, będą mówić, że spłodził jej dziecko, a potem ją zostawił. Honor Maryi zostałby uratowany, a on pogrążony. W Nazarecie nie miałby już życia, musiałby się wyprowadzić. Mamy tu ukazany duchowy format tego człowieka, jego wielką dojrzałość, odpowiedzialność: nawet jeżeli odczuł rozczarowanie tą niespodziewaną ciążą, nadstawia własne dobre imię, by ratować cudze.

 

Jednak jego plan przerywa anioł i od tej pory trzy razy będzie wspomniane, że Bóg będzie się Józefowi ukazywał poprzez sny. Dlaczego tą drogą Bóg mu się objawia? Sny pokazują pewną czujność człowieka prawego; przypominają o tym słowa z Pieśni nad Pieśniami: „Ja śpię, lecz serce moje czuwa” (PnP 5,2n). Mamy Józefa, który jest wyczulony na Boże znaki, właśnie w trakcie snu. To nie są jego fantasmagorie ani magiczne traktowanie snów, ale otwartość na Bożą łaskę.

 

Właśnie w tym pierwszym śnie anioł tłumaczy mu, że Maryja go nie zdradziła, że to Dziecię naprawdę poczęło się za sprawą Ducha Świętego; nie jest to prawda do dyskusji, ale prawda do przyjęcia. Józefie, przyjmij to, „przyjmij swoją małżonkę do siebie”! Nie bój się. Proszę zauważyć, nie byli jeszcze małżeństwem, a anioł mówi: „Przyjmij tę małżonkę do siebie” (por. Mt 1,20), masz ważne zadanie, Józefie, nadać imię temu dziecku: „Nadasz imię Jezus”.

 

W tym i w następnych przypadkach snu mamy pewien schemat, który także się powtarza: kiedy Józef się „zbudził, uczynił to wszystko, co anioł mu nakazał” (Mt 1,24); „wziął swoją małżonkę do siebie”. Józef, kiedy się zbudził uczynił, co mu anioł rozkazał. Święty Józef, w tej Ewangelii nie wypowiada ani jednego słowa, jest postacią milczącą. Nie mamy opisu jego przeżyć, psychologicznych stanów: czy mu się chciało, czy nie chciało; czy był zachwycony tym wydarzeniem, czy nie był (możemy się domyśleć, patrząc tak z męskiej perspektywy, że nie był tym wszystkim zachwycony); nie ma opisu jego przeżyć emocjonalnych, ale jego zachowania: anioł mówi i on to wykonuje, wykonuje polecenia z góry. Jest jak żołnierz, który czeka na rozkazy swojego dowódcy, jest jak rycerz, który okazuje pełne poddaństwo swojemu panu i pokornie wypełnia jego wolę. To jest męskie zachowanie. Być może nie był zadowolony, że nie udało się załatwić odpowiedniego dla porodu lokum, że Maryi przyszło rodzić w stajni, w urągających królowi okolicznościach, ale tym też posługuje się odwieczny Bóg: odwieczny Bóg schodzi do tych, co są najniżej. Nie do pałaców, ale pośród pasterzy.

 

U Mateusza, jak refren powtarza się pewne stwierdzenie: „Tak miało się spełnić słowo powiedziane przez proroka”, lub: „stało się to po to, aby się wypełniło Pismo”. To powoływanie się na starotestamentalne proroctwa, dla Żydów ma pierwszorzędne znaczenie: to, że Jezus czynił cuda, że uzdrawiał, wskrzeszał z martwych, rozmnażał pokarmy, pociągał za sobą tłumy, miało znaczenie drugorzędne, wobec tego, że na Nim miały wypełnić się proroctwa Starego Testamentu, zapowiedzi prorockie. Dlatego św. Mateusz w swojej Ewangelii co rusz to udowadnia: w Jezusie wypełniają się wszystkie zapowiedzi Starego Testamentu; nie czekajcie drodzy Żydzi na innego Mesjasza, bo inny Mesjasz po prostu nie przyjdzie.

 

Te trzy Ewangelie: Marka, Łukasza i Mateusza, nazywamy ewangeliami synoptycznymi (od greckiego słowa synopsis, które oznacza: zestawiać, patrzeć razem); mają one strukturę bardzo podobną do siebie.

 

Ewangelia według św. Jana

 

I czwarta Ewangelia według świętego Jana; już dziecko zauważy, że ta Ewangelia znacznie różni się od trzech pozostałych. Światło dzienne, jako ukończone dzieło, ujrzała dopiero po roku 90., a więc około sześćdziesiąt lat od publicznej działalności Pana Jezusa; wydaje się, że przechodziła ona długi proces redakcji, a jej początki sięgać mogą do lat trzydziestych. Jej autor, święty Jan, zwany przez niektórych egzegetów odmieńcem pośród ewangelistów, najwidoczniej nie widział potrzeby powielania schematu tych trzech Ewangelii, ale pisze zupełnie odmienną historię Jezusa, mając inne założenia teologiczne. O ile w Ewangelii wg św. Łukasza Pan Jezus rodzi się za czasów panowania Oktawiana Augusta (kontekst historii powszechnej, historii świata), o ile w Ewangelii wg św. Mateusza rodzi się za czasów Heroda Wielkiego (ukazany w kontekście żydowskim), o tyle św. Jan zastępuje obraz narodzin Jezusa tajemniczym Hymnem o Logosie (Słowie). Te słowa Prologu, będące prawdopodobnie starożytnym hymnem liturgicznym, są także tekstem programowym dla całej Ewangelii i teologii janowej:

 

„Na początku było Słowo,

a Słowo było u Boga,

i Bogiem było Słowo” (J 1,1).

 

Święty Jan celowo nawiązuje do pierwszych słów w Biblii, do Księgi Rodzaju, do opisu początku – stworzenia świata; w Rdz 1,1n jest napisane:

 

„Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię”.

 

Autor natchniony świadomie wraca do początku, do arche i do tego arche dodaje nowy element: „Na początku był Logos”, było Słowo; Logos pochodził od Boga, i równocześnie Logos jest Bogiem. Ów Logos odwieczny – spoza czasu, spoza przestrzeni, spoza kosmicznych i materialnych sfer, jest Bogiem. Nie tyle, że ma właściwości boskie, ale sam jest Osobą, jest Bogiem. Tę Ewangelię i jej teologię szczególnie zaakcentował Kościół wschodni; są ikony, które przedstawiają postać Chrystusa zakreślającego kolejne koncentryczne kręgi. Jest to zobrazowanie, wizualizacja teologii janowej, w której Chrystus jest Stwórcą wszechświata, Kreatorem kolejnych sfer kosmosu, całej rzeczywistości; tej widzialnej i niewidzialnej; świata ducha i świata materii. Proszę zauważyć, nie Bóg – Ojciec, ale Chrystus jest Stwórcą, jest Logosem: Słowem, Myślą, Bogiem.

 

Święty Jan, któremu tradycja wschodnia nadała tytuł Teologa, jak żaden dotąd Ewangelista, najmocniej akcentuje bóstwo Chrystusa. Jezus jest nie tylko żydowskim Mesjaszem (Pomazańcem), Synem Człowieczym, nie tylko jest Synem Bożym, ale jest osobą boską. To święty Jan w swej teologii mocno akcentuje. Kiedy w następnych rozdziałach Jezus wyzna Żydom: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10,30), Żydzi chwycą za kamienie, aby Jezusa zabić na miejscu. Oskarżony będzie o bluźnierstwo, o stawianie siebie na równi z Bogiem. To dla Żydów było nie do przyjęcia, nie można było stawiać innych bogów obok Jednego prawdziwego.

 

Dalej Jan zaznacza, że to

 

„słowo przyszło do swojej własności,

a swoi go nie przyjęli”.

 

Można powiedzieć, że cała Ewangelia janowa i ów fragment jest pewną reminiscencją; jest próbą odpowiedzi na pytanie: jak doszło do tego, że ten naród, który jest narodem obietnic Boga, naród, z którym Bóg związał się przymierzem, któremu nadał wyjątkowe przykazania, którego przygotowywał – przez tyle wieków, poprzez historyczne wydarzenia, przez proroków – przygotowywał do tego jedynego w swoim rodzaju wydarzenia – do przyjścia Mesjasza, Syna Bożego, Boga w ludzkiej postaci, i kiedy On rzeczywiście przychodzi w osobie Jezusa – Żydzi mówią Jezusowi radykalne „nie!” On nie jest Mesjaszem, nie on będzie Synem Bożym, On nie pasuje do naszych wyobrażeń! Wkrótce, w Wielki Piątek Kościół da nam do rozważania opis Męki Pańskiej, także według św. Jana. I w Wielki Piątek usłyszymy straszne słowa, jakie wypowiada naród żydowski na pytanie Poncjusza Piłata: „Króla waszego mam ukrzyżować?” – „Oprócz cezara, nie mamy żadnego innego króla” (J 19,5), nie mamy Pana, nie mamy Boga. Święty Jan Teolog ukazuje nam gorzki paradoks: Żydzi wyrzekając się Jezusa, wyrzekając obietnic, przymierza, wyrzekają się samego Boga, a przyjmują nad sobą zwierzchnictwo boskiego cezara. Tymi słowami Jan daje wyraźny znak, że Żydzi stali się narodem apostatów.

 

„Wszystkim tym, którzy je przyjęli, dało moc, aby stali się dziećmi Bożymi;

którzy ani z krwi,

ani z żądzy ciała,

ani z woli męża,

ale z Boga się narodzili.”

 

– kontynuuje Święty Jan w Prologu. Kim są ci, którzy ani z ciała, ani z żądzy się nie narodzili? To są ludzie wywodzący się z pogaństwa, z kultury helleńskiej. Już nie przynależność narodowa, etniczna czy religijna decyduje o wybraństwie, o zbawieniu, ale wiara. Wiara decyduje o tym, czy staniesz się dzieckiem Boga, czy nie. Ci, co z Boga się narodzili, to ci, spoza Izraela, którzy kiedyś wierzyli w innych bogów, niż żydowski. Poganie uwierzyli w Jezusa i przyjęli Go jako swojego Pana i Zbawcę. Ci, którzy przez Żydów uważani są za gojów, za gorszych od zwierząt, za ludzi niegodnych miana człowieczeństwa, oni uznają w Jezusie Mesjasza i Boga.

 

I pokazują to fakty na przestrzeni wieków: w Jezusa jako Boga i Pana bardzo często wierzą ci, co już w życiu się sporo nacierpieli, którzy doświadczyli bezsilności, którzy natknęli się na mur, jakiego nie byli w stanie własnymi siłami przebić. Doświadczyli, że bogowie tego świata nie są w stanie ich wyciągnąć z mroku, z przepaści, chaosu, autodestrukcji, że bogowie milczeli, kiedy pojawiało się cierpienie, a Jezus wyrwał z najgłębszych odmętów, Jezus wziął i postawił na nogi, uczynił człowiekiem, nowym człowiekiem. W świecie, w którym dominuje siła, nastawia się ludzi na sukcesy i zwycięstwa, Jezus przygarnia tych, co źle się mają, ludzi z niemocą, bezsilnością, z depresjami, porażkami. W osobie Jezusa znaleźli odpowiedź na sens życia.

 

„A słowo stało się ciałem

i zamieszkało między nami.”

 

– te znane nam słowa, które powtarzamy chociażby w kolędzie „Bóg się rodzi”, mają doniosłą rangę: Święty Jan Ewangelista dokonuje tego, co jeszcze nie mieściło się w teologii Marka, Łukasza i Mateusza; ukazuje tajemnicę Wcielenia Boga (łac. incarnatio). To jest skandal na skalę całego świata! żadna religia nie przyjmie czegoś takiego; chociażby judaizm, a po nim islam będą się sprzeciwiać temu, żeby Bóg przyjmował ludzkie ciało. Ich rozumowanie jest takie: niemożliwe jest to, żeby Bóg, który jest wieczny, niezmienny, nie podlega zmianom ani cierpieniu, żeby Bóg przyjmował ciało, które jest tego zaprzeczeniem: ciało przecież jest tymczasowe, zmienne, podlega cierpieniu, przemijaniu i śmierci. Niemożliwe jest, że ten Bóg kiedyś umrze na krzyżu! To jest skandal! Bóg nie może się tak zniżać w swojej randze, nie może się tak degradować; ludziom nie wolno tak Boga degradować! Tymczasem my, chrześcijanie, właśnie w takiego Boga wierzymy. Tym się różnimy od całego świata, to jest nasza podstawowa prawda wiary; obok Zmartwychwstania: Wcielenie. Wyrazi ją także św. Paweł w liście do Filipian:

 

On istniejąc w postaci Bożej,

nie skorzystał ze sposobności,

aby na równi być z Bogiem,

lecz ogołocił samego siebie,

przyjąwszy postać sługi,

stawszy się podobnym do ludzi.

A w zewnętrznym przejawie,

uznany za człowieka,

uniżył samego siebie,

stawszy się posłusznym aż do śmierci

– i to śmierci krzyżowej. (Flp 2,5-8)

 

Jeżeli im zaprzeczymy wierze we Wcielenie i w Zmartwychwstanie Syna Bożego, przestajemy być chrześcijanami i wszystko traci sens.

 

Grzegorz z Nazjanzu [330-390]:

 

Ja (zaś) głoszę znaczenie tego dnia:

Bezcielesny przyjmuje ciało,

Słowo przyjmuje materię,

niewidzialny daje się widzieć,

nietykalny daje się dotknąć,

bezczasowy poczyna się w czasie.

Syn Boga staje się Synem człowieczym,

Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam i na wieki” (Hbr 13,8).

To jest nasze święto, które dzisiaj obchodzimy, jako przybycie Boga do ludzi, abyśmy znaleźli się w domu przy Bogu albo do Niego wrócili – bo to jest właściwsze wyrażenie – iż byśmy zdjąwszy z siebie starego człowieka, odziali się w nowego i jak umarliśmy w Adamie, tak byśmy żyli w Chrystusie, rodząc się razem z Chrystusem, razem będąc ukrzyżowani, razem pogrzebani, razem zmartwychwstali…

Toteż uczcijmy to święto nie jarmarcznie, lecz po Bożemu, nie na sposób świecki, lecz nadziemski, nie jako nasze, lecz jako Tego, który jest nasz, a raczej jako Tego, który jest Panem; nie jako święto słabości, lecz uzdrowienia, nie jako święto ukształtowania, lecz przekształcenia.