Moja choroba pojawiła się w wieku osiemnastu lat, kiedy podczas wakacji

dostałem dziwnego napadu lęku połączonego z drgawkami, a potem utratą wzroku i przytomności. Wtedy po raz pierwszy byłem hospitalizowany. Po wyjściu ze szpitala zrobiłem szereg badań takich jak EEG, tomografia komputerowa, rezonans magnetyczny z kontrastem, po czym jeszcze raz dwunastogodzinne EEG metodą wywoławczą. Diagnoza w kierunku padaczki okazała się być ślepym zaułkiem. Okazało się, że jestem „młodym okazem zdrowia”, lecz napady się powtarzały, a ja lądowałem w szpitalu co jakiś czas.

 

Po takim napadzie byłem wycieńczony przez okres około trzech dni. Zacząłem miewać problemy z zaśnięciem, gdyż bałem się kolejnego bolesnego napadu. Zakłopotana mama często pytała, czy nie biorę narkotyków. Byłem wtedy czysty. Z racji, że miałem bardzo ciężkie i nerwowe dzieciństwo, postanowiłem udać się do psychologa. Tam opowiedziałem jak dorastałem i okazało się, że mam w sobie dużo lęku i uraz.

 

Terapeutka oprócz cotygodniowego spotkania zaproponowała, bym udał się do psychiatry. Tak też zrobiłem. Opowiedziałem tam, jak bardzo boję się kolejnego napadu oraz jak, bardzo dziwna choroba zakłóca moje normalne funkcjonowanie. Dostałem receptę na lek o nazwie „afobam” który miałem brać wtedy, kiedy poczuję kołatanie serca występujące przed napadem i dziwną, wirującą przed oczami czarną plamę. Kiedy doszło do pojawienia się symptomów zażyłem lek, a ten nie zdążył zadziałać i ja znowu zostałem wyniesiony z domu na noszach, prosto do karetki, po czym spędziłem kolejną noc w szpitalu. Postanowiłem, że lek na bazie benzodiazepin będę brał „zapobiegawczo” – rano, w południe i wieczorem.

 

Napadu nie miałem przez dłuższy czas i postanowiłem, że zacznę odstawiać lek. Okazało się, że gdy zaczyna go brakować w organizmie, lęk powraca ze zdwojoną siłą, a ja kolejny raz ląduję w szpitalu, gdyż szybkie zażycie leku tuż przed napadem nic nie dało, ponieważ nie zdążył zadziałać.

 

Po tym incydencie tak się przestraszyłem, że byłem ciągle „na haju” lekowym. Recepty zacząłem załatwiać u lekarzy rodzinnych, a z wizyt u terapeutki zrezygnowałem.

 

W późniejszym czasie odkryłem alkohol. Czułem, że nie można łączyć alkoholu z benzodiazepinami, ale na początku nie musiałem wypić dużo, żeby lęk zniknął całkowicie. Pomyślałem, że nic mi nie grozi i będę to kontrolował. Kilka razy upiłem się dość mocno i zauważyłem, że kolejnego ranka lęk jest tak silny, że boję się wyjść z domu. Zażycie kilku tabletek afobamu skutecznie łagodziło objawy kaca, a ja byłem w stanie w miarę normalnie wyjść do pracy. Wiedziałem już, że żyję z dwoma poważnymi problemami w postaci nałogu, a trzecim była obawa przed powrotem choroby z bolesnymi napadami.

 

Pojawiły się pierwsze konsekwencje uzależnienia, jak rozbicie samochodu pod wpływem leków i alkoholu oraz wizyta w zakładzie psychiatrycznym. To doświadczenie mocno odbiło się na mojej reputacji, zarówno w rodzinie jak i w społeczeństwie. Postanowiłem, że dam sobie radę sam.

 

Moje próby się nie powiodły, a ja kolejny raz wylądowałem w psychiatryku – tym razem po próbie samobójczej, kiedy zjadłem listek leków i zapiłem butelką whisky. Podczas pobytu na oddziale przyszedł do mnie lekarz i oznajmił mi, że jestem alkoholikiem, że widzi to po twarzy. Mocno zawstydzony powiedziałem, że nie jestem alkoholikiem i oznajmiłem, że mam problem tylko z lekami. Powiedział, że jak nie będę pił przez pół roku, to żebym do niego przyszedł – „wtedy porozmawiamy” – powiedział.

 

Do dzisiaj pamiętam jego wyraz twarzy, ale nigdy więcej nie spotkałem tego lekarza. Moje uzależnienie trwało latami, a ja co jakiś czas miewałem z jego powodu kolejne problemy. Postanowiłem pewnego razu zaślubować na „Górce” od alkoholu i tak zrobiłem. Po pewnym czasie odkryłem, że mimo niepicia alkoholu same leki nie wystarczają i przysięgę złamałem.

 

Poczucie beznadziei i bezradności pogłębił fakt, że oszukałem Boga jak i siebie. Po tym incydencie doszło do wielkiej tragedii w mojej rodzinie; moja mama zachorowała, a ojciec zmarł na raka. Nie był to jednak koniec tragedii i w przeciągu kolejnych lat wydarzyła się kolejna, z powodu której o mały włos nie wylądowałem w więzieniu. Wtedy uratował mnie tylko fakt, że akurat wtedy nie byłem pod wpływem alkoholu. Wróciłem do mojej dawnej terapeutki, ale wizyty u niej niczego nie poprawiały.

 

Pewnego razu, kiedy w jednym samochodzie jechałem z moim kolegą, postanowiłem się napić piwa i zapytałem go czy poprowadzi za mnie. Zgodził się prowadzić, a ja kupiłem kilka butelek trunku i siedząc na fotelu pasażera zapytałem „czy też czasem pije piwo?”. Odparł, że kiedyś pił bardzo dużo, ale teraz nie pije wcale od dwóch lat.

 

Zapytałem, czy podpisywał „na Górce”?

– Tak, ślubowałem, ale łamałem – odparł

– To jak przestałeś pić? – zapytałem

– Byłem na terapii, a teraz chodzę na mityngi AA.

 

Wtedy dotarło do mnie, że ja też nie chcę już pić, ani brać leków, ale wydawało mi się to nie do osiągnięcia. Pomyślałem, że pewnie musi mieć dużo silnej woli. Tak dotarliśmy do domu, a ja kolejny raz mocno się upiłem. Po tym doświadczeniu minęło trochę czasu, ja zaś znów piłem piwo przy kuchennym stole. I wtedy poczułem, że już nie daję rady nawet pić, a przestać na dłuższy czas też nie potrafiłem.

 

Powiedziałem mojej żonie, żeby mnie odwiozła do szpitala, bo chcę kolejny raz zamknąć się w zakładzie dla obłąkanych. Żona zapytała, dlaczego nie zadzwonię do tego kolegi, który przestał pić? Pokonałem wstyd i zadzwoniłem. Kolega przyjechał, uśmiechnął się i powiedział, że może to być koniec mojej męki i początek trzeźwego życia, tylko muszę go dobrze posłuchać.

 

Nie mając zbyt wiele opcji zgodziłem się pojechać na terapię, o której powiedział mi kolega. Po trzech dniach byłem już na oddziale detoksykacji, a jeden z tamtejszych pacjentów dał mi do ręki „Wielką Księgę Anonimowych Alkoholików” i powiedział, że tam znajdę wiele odpowiedzi, w tym jak wyjść z nałogu. Czytałem przez cały okres trwania tzw. „detoksu”, a potem nadszedł czas terapii, z której niewiele zrozumiałem. Twierdziłem, że mam inne problemy przez które piję i biorę leki. Kolega często dzwonił i zachęcił, bym poszedł na mityng AA. Bardzo się wstydziłem, ale zrobiłem to dla niego i poszedłem. Na mityngu doznałem olśnienia, że wszyscy ludzie nie dość, że są trzeźwi, to mają swoistą radość w sobie, mówią o Bogu, który zrobił dla nich to, czego zarówno oni jak i ja – nie potrafiliśmy zrobić dla siebie latami.

 

Potwierdziło się tylko to, co było napisane w „Wielkiej Księdze AA”: wróciłem do pokoju i wybrałem własną koncepcję Boga – jakkolwiek Go wtedy pojmowałem, po czym gorąco poprosiłem o uwolnienie od substancji oraz potrzebne zasoby sił do powrotu do zdrowia z choroby lękowej.

 

Przyznam, że chociaż początkowo sceptycznie nastawiony – czułem, jak odchodzi obsesja picia i wraz z kolejnym dniem wzrasta determinacja do odstawiania leków. Cały proces odstawiania leków trwał jeszcze trzy tygodnie, a terapeuci z niedowierzaniem patrzyli na mój powrót do zdrowia.

 

W momencie, kiedy piszę swoje świadectwo mam dwa lata całkowitej abstynencji alkoholowej i jestem wolny od benzodiazepin – całkowicie!  Codziennie dziękuję Bogu za wielki Dar, który od Niego otrzymałem oraz za wspólnotę AA, bez której na pewno bym do tej pory umarł.