Nikt nie chce zmagać się z chorobą sam. A szczególnie z taką. Spotkania anonimowych depresantów pozwalają nabrać nadziei, że wyzdrowienie jest możliwe, oraz dają okazję, by pomagać sobie nawzajem.

Pięć lat temu Ina straciła pracę, ale mimo półrocznego leczenia antydepresantami czuła się coraz gorzej. – Używałam tylko trzech sformułowań: „tak”, „nie”, „może być” – wspomina. – Czułam, że tkwię w czarnej dziurze, że przestałam istnieć. Nawet gdy znalazłam pracę, a musiałam spłacać kredyt i utrzymywać dzieci, brakowało mi życiowej energii. Apogeum nadeszło po wyjeździe wakacyjnym dzieci, gdy dwa tygodnie spędziłam z kocem na głowie. Od śmierci głodowej uratowała mnie obowiązkowość wobec kota – gdy go karmiłam, sama też chwyciłam jakąś bułkę.

MAMUŚKA, ZRÓB COŚ

W tym letargu na okrągło odmawiała różaniec i Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Modliła się: „Boże, nie wiem, Kim jesteś i gdzie jesteś, ale albo coś ze mną zrób, albo mnie zabierz”. Na ten stan jej córka reagowała agresją, a syn zamknął się w sobie. Dzieci zaalarmowały brata mamy, byłego uczestnika misji w Libanie, który zadzwonił i pogroził, że jeśli sama nie pójdzie do lekarza, to ją tam zaniesie.

– Niechętnie wróciłam do leków; okazało się, że w swojej kartotece medycznej od lat wpisaną mam osobowość depresyjną, o której żaden z lekarzy ze mną nie rozmawiał – mówi Ina. Po dwóch tygodniach koleżanka namówiła ją na uczestnictwo w Zlocie Radości w Licheniu, organizowanym przez wspólnoty 12-krokowe. Rok wcześniej to Ina zabrała tam koleżankę. – Na szczęście miałam od Boga łaskę przyjęcia wyciągniętej do mnie dłoni – dotyczyło to otwarcia na pomoc nie tylko przyjaciółki, ale i medycyny, bo i ją dał nam Stwórca.

W Licheniu modliła się do Matki Bożej: „Mamuśka, zrób coś, bo ja już nie mam pomysłu”. Na mityng wspólnoty Anonimowych Depresantów (AD) poszła świadomie, bo miała książkowe objawy depresji. Tam poukładała sobie wszystko w głowie: że kredyty można skonsolidować, że może liczyć na wsparcie osób w takiej samej sytuacji, że może przyuczyć się do nowego zawodu, a z wyjazdów na urlop nie musi rezygnować, bo nie muszą być drogie. Z takim planem wróciła do domu.

I wtedy okazało się, że ma guza mózgu. – Trzeba było otworzyć czaszkę, a ja dziękowałam Bogu, że zesłał mi tę wiadomość w tamtej chwili, a nie wcześniej, gdy mogłabym jej nie udźwignąć – wspomina Ina. – Poszłam do franciszkanów przyjąć sakrament chorych i położyłam się na stole operacyjnym. Po reanimacji dostałam drugie życie.

Gdy stanęła na nogi, pojechała do Warszawy na mityngi AD. Potem, gdy uczęszczała w stolicy do szkoły dla opiekunów medycznych, także chodziła na spotkania wspólnoty, aż przyszła pandemia i przeniosły się one do sieci. – Od jakiegoś czasu sama prowadzę spotkania na Skypie, w których uczestniczą również osoby z Francji, Wielkiej Brytanii i USA – mówi Ina.

KLUCZOWE 24 GODZINY

Wspólnota nie przyjmuje dotacji z zewnątrz, nie reklamuje się, ale jej członkowie dają świadectwo. Nie ma swoich struktur, ale w razie potrzeby zawsze znajdzie się ktoś, kto pomoże. Jej program, oparty na powstałej na potrzeby Anonimowych Alkoholików metodzie 12 Kroków, to program zaufania i otwartości. – Jestem gotowa na wszystko, co przynosi – mówi Ina. – Czasem ze spotkania wynosi się jedno zdanie, ale takie, które zmienia wszystko.

Członkowie wspólnoty przyglądają się sobie, bo wiedzą, że zmienić mogą tylko siebie – także w kontekście wybaczania. – Na mityngach nauczyłam się, że póki piłka jest pod nogami przeciwnika, mogę się tylko przyglądać; ale gdy jest pod moimi, to ja decyduję, w którą stronę ją kopnę – przekonuje Ina. – Kiedy wybaczyłam swojemu wrogowi, zrzuciłam balast, który mnie obciążał. Jednocześnie moja przemiana pociąga za sobą zmianę otoczenia – jak kręgi na wodzie, w którą rzucono kamień.

Podstawą relacji we wspólnocie AD jest nie oceniać, nie krytykować, ale i nie brać odpowiedzialności za to, jak inni interpretują nasze słowa. Podobny jest stosunek do udzielania rad. – To, że mnie pomogło odstawienie leków, nie znaczy, że pomoże innemu, ktoś bez nich może rzuci się z mostu – przestrzega Ina. – Nie lubię, gdy ktoś mi radzi, co muszę zrobić. Członkowie AD wierzą, że należy być dla siebie łagodnym, dlatego wolę się modlić: „Boże, co ja w tym momencie mogę zrobić?” i robię tyle, ile w danej chwili mogę. Są rzeczy, których nie mogę do dziś, i… jestem z tym pogodzona.

O owo pogodzenie uczestnicy wspólnoty modlą się słowami: „Boże, użycz mi pogody ducha, abym pogodził się z tym, czego nie mogę zmienić; odwagi, abym zmienił to, co mogę zmienić, oraz mądrości, abym potrafił odróżnić jedno od drugiego”. Z kolei słowami „Desideraty” przypominają sobie o tym, by być w dobrych stosunkach z innymi ludźmi, że nawet głupcy i ignoranci mają swoją opowieść, ale też by z nikim się nie porównywać. A nade wszystko, by być w pokoju z Bogiem.

W powrocie do zdrowia kluczowe są „24 godziny”. – W każdym tygodniu są dwa dni poza naszą kontrolą – tłumaczy Ina. – To wczoraj i jutro, o które nie musimy się martwić. Ważne są tylko 24 godziny pomiędzy nimi. Przeszłości nie zmienię, a przyszłość mogę mieć na uwadze, ale nie mogę się nią zadręczać, bo to może zamknąć mnie w schematach, a otworzyć się trzeba na tu i teraz.

BEZ ETYKIETY

Nie tylko anonimowi alkoholicy zachowują trzeźwość. – Dla anonimowych depresantów życie w trzeźwości polega na racjonalnym podejściu do rzeczywistości – tłumaczy Ina. – Bez koloryzowania typu „jaki świat jest piękny” ani fatalizowania w stylu „świat jest beznadziejny”. Liczą się fakty i tylko one są obiektywne. Kiedy wyzbędę się emocji, słyszę więcej. W razie trudności nie pytam: „Boże, dlaczego się tak dzieje?”, ale „po co się tak dzieje?” i próbuję dociec, czego On chce mnie nauczyć.

Anonimowi depresanci codziennie notują listę pozytywnych osiągnięć. Z niepowodzeń z kolei wolą wyciągać wnioski, niż się nimi zamartwiać, wolą bowiem „być niedoskonali i szczęśliwi, niż – walcząc o doskonałość za wszelką cenę – nieszczęśliwi”. Unikają etykietki „depresyjnych”, bo to nie pomaga w zdrowieniu, nie chcą czuć się ofiarami. Są dla siebie wsparciem w bolesnym doświadczeniu, ale jeszcze bardziej wspólnotą, którą łączy rozwój duchowy. Co jednak najważniejsze, wierzą, że nie tylko sami wyjdą z choroby, ale też pomogą w tym innym. – Wielu pozostaje na lekach, jedni trwają w mityngach, inni je ograniczają. Ja też już wolę rower i rozmowę z przyjaciółką, ale w spotkaniach uczestniczę w myśl zasady „darmo dostałeś, darmo oddawaj”. Wielu z nas wspólnota uratowała życie i zależy nam, by ratowała kolejnych.

W spotkaniach biorą udział zarówno osoby wierzące i praktykujące, jak i oddalone od Kościoła. Od kolegi ateisty alkoholika Ina usłyszała, że wierzącym jest łatwiej, bo dzięki obecności Boga nigdy nie są sami. Wspólnoty 12-krokowe, w tym AD, odwołują się do Siły Wyższej, jakkolwiek ktoś ją pojmuje. Dla jednego to Bóg, dla innego – jak dla wspomnianego ateisty alkoholika – wspólnota. Grunt, by czuć nad sobą opiekę kogoś, komu można powierzyć swoje życie, kto przywróci pogodę ducha.

Członkowie wspólnoty podkreślają, że mityngi nie zastępują terapii, dlatego jeśli zauważymy u siebie przedłużający się stan smutku czy obojętności, izolowanie się od otoczenia, obojętność wobec tego, co zawsze pociągało, drażliwość, poczucie winy odnośnie do błędów, myśli samobójcze, przede wszystkim udajmy się do lekarza. – Być może konieczna będzie farmakoterapia, ale powinno jej towarzyszyć poczucie, że nie jesteśmy z problemem sami – mówi Ina. – To daje przynależność do wspólnoty AD oraz dostępne dla każdego Zloty Radości. Przyjście na mityng nic nie kosztuje – do stracenia masz tylko depresję! – zachęca.

Monika Odrobińska

Przedrukowano z tygodnika Idziemy za zgodą Autorki:

idziemy.pl

Więcej o wspólnocie AD na: adepresanci.manifo.com