Od młodości miałem problemy z organizacją czasu, z mobilizacją do nauki czy pracy. Im byłem starszy, tym moje problemy bardziej narastały. W liceum, marnowałem całe dnie, następnie ślęczałem po nocach, żeby nauczyć się do sprawdzianu, a potem byłem nieprzytomny w szkole. Na studiach było jeszcze gorzej. Z trudnością i nieraz po poprawkach zdawałem egzaminy, chociaż nie robiłem niczego konkretnego. Czułem jakby czas przeciekał mi przez palce. Zwykle myślami byłem daleko od swojej rzeczywistości i swoich obowiązków. Działałem powoli i bez wytrwałości. Miałem świadomość, że moje wyniki na studiach są zdecydowanie gorsze niż mogłyby być. Klęską dla mnie było to, że musiałem powtarzać rok. Po tym doświadczeniu starałem się bardziej, miałem nawet szansę na stypendium doktoranckie. Niestety, spóźniłem się z oddaniem pracy magisterskiej i straciłem szansę na wymarzoną wtedy karierę naukową.
Musiałem szukać pracy, żeby mieć z czego żyć. Był wtedy czas bardzo dużego bezrobocia. Nie mogłem nic znaleźć. Widziałem, że inni radzą sobie jednak lepiej. Moje problemy pogłębiało uzależnienie od pornografii i masturbacji, na które cierpiałem od 12 roku życia. Od okresu dojrzewania, zwłaszcza pod wpływem stresu, przemęczenia i samotności prześladowały mnie także myśli samobójcze. Po studiach z powodu braku pracy załamałem się nerwowo. Wyszedłem z domu z myślą, że rzucę się z wysokich skał, które są blisko centrum mojego miasta. Zawróciłem myśląc o rodzicach.
Wiedziałem już, że nawet swojego życia nie potrafię ustrzec przed samobójstwem. Zacząłem się modlić szczerzej niż kiedykolwiek. Znalazłem w końcu pracę, niskopłatną, ale miałem już z czego żyć. Próbowałem jeszcze zrobić doktorat, ale straciłem tylko swój czas i pieniądze uczelni, bo na to było za późno. Miałem już wspaniałą żonę, urodził mi się syn i nie mogłem pogodzić pracy, obowiązków rodzinnych i studiowania. Prawie cztery lata zajęło mi uświadomienie sobie tego. Zbyt długo. Jednak wówczas kolega polecił mnie do znacznie lepszej pracy w znanej firmie, gdzie zacząłem pracować na stanowisku związanym z moim wykształceniem. Wielka zmiana, wreszcie przestało nam brakować pieniędzy. Ale wciąż prześladowały mnie te same wady charakteru, które miałem w młodości. Byłem nieobecny duchem podczas wykonywania moich obowiązków. Z jednej strony bardzo się starałem, a z drugiej nie potrafiłem skoncentrować się na swoich zadaniach w pracy i wykonywać je szybko i sprawnie. Moja kierowniczka, która również miała swoje problemy, nie ceniła mnie. Niejednokrotnie poniżała mnie publicznie. Nie udzielała mi wsparcia, gdy zostałem obciążony nadmiernymi obowiązkami. Zostawałem bardzo często po godzinach bez żadnego wynagrodzenia. Czułem nieustanną presję, że muszę się spieszyć. Popełniałem wiele błędów. Przemęczony, poniżony, zalękniony z powodu swoich błędów przynosiłem te emocje do żony i dzieci. Zauważyłem wtedy również, że jestem emocjonalnie uzależniony od innych osób w pracy, które nie zawsze dobrze mnie traktowały. Starałem się w ten sposób zrekompensować swoje przygnębienie. Boleśnie odczułem wtedy negatywne skutki uzależnienia od relacji z innymi ludźmi. Ale dzięki Sile Wyższej i pracy na programie w innej wspólnocie dwunastokrokowej trzeźwiałem wówczas z uzależnienia od seksu. Z czasem też zacząłem się bronić przed wykorzystywaniem, domagać się wynagrodzenia za godziny nadliczbowe, dokładniej i szybciej wykonywać powierzone mi zadania. Niestety ciągle byłem traktowany gorzej od innych przez moją kierowniczkę. W tym czasie moja żona znalazła pracę lepszą od mojej i po uzgodnieniu z nią zwolniłem się z firmy, w której czułem się bardzo źle.
Szybko znalazłem pracę marzeń w wielkiej, słynnej korporacji. Wreszcie będę doceniony – myślałem. Byłem szczęśliwy. Na krótko. Szybko się okazało, że moje wady charakteru: brak pewności siebie, lęk i odrealnienie bardzo utrudniały mi przystosowanie do nowej pracy, do której być może w ogóle nie miałem predyspozycji. Zwolniono mnie po kilku miesiącach. Miałem już grubo ponad 40 lat.
Trzeba było zacząć wszystko od nowa. Po ostatniej porażce czułem, że nie ma dla mnie powrotu do przemysłu, w którym wcześniej pracowałem. W rzeczywistości opanowałem z niego tylko mały specyficzny wycinek i nigdy nie interesowałem się tą branżą szczególnie. Tak naprawdę to dosyć dobrze znałem tylko angielski. Znalazłem więc pracę w branży turystycznej. Na początku zarabiałem mało, potem trochę lepiej. Jak zwykle bardzo się starałem, ale moje wady charakteru powtarzały się: brak pewności siebie, lęk, odrealnienie. Tutaj było łatwiej. Odnalazłem się w tej branży. Tylko nocą, gdy na nocnej zmianie na chwilę zasypiałem, czułem, że zmarnowałem swoje życie zawodowe. W czasie pandemii zostałem zwolniony z firmy, gdzie czułem się w miarę dobrze i chciałem zostać. Znalazłem wówczas pracę w call center, gdzie miałem super kierownika, kolegów i koleżanki, ale sprzedaż tam szła mi nieszczególnie. Zacząłem wówczas pracować nad lękiem z doświadczonym bratem ze wspólnoty dwunastokrokowej.
Po pandemii wróciłem do turystyki. Początki w nowej firmie były bardzo trudne. Znowu ujawniły się wady charakteru: brak pewności siebie, lęk, odrealnienie, powolność, marnowanie czasu, mała odporność na stres, tendencja do uzależniania od oceny i emocji innych osób, zwłaszcza wyżej postawionych. Zacząłem wówczas pracować na programie UA (Underearners Anonymous, Uzależnieni od niedostatku). Tutaj znalazłem pomoc w problemach, które mnie dręczyły. Mam sponsorkę i pracuję obecnie na czwartym kroku. Program UA jest skoncentrowany na wykorzystaniu czasu, zacząłem się tego uczyć. Jakież było moje zdziwienie, że na tym programie, związanym przecież z zarabianiem pieniędzy, najważniejsza jest relacja z Bogiem. Nauczyłem się tutaj, że muszę być radykalnie uczciwy, a krok trzeci to zaufanie Sile Wyższej oraz że to Bóg jest moim pracodawcą. Czuję poprawę w pracy i codziennym funkcjonowaniu. Nie wydaje mi się już, że zmarnowałem życie zawodowe, ale staram się rozwijać w interesujących mnie dziedzinach. Znikają myśli samobójcze. Wspólnota UA w Polsce nie jest duża, ale się rozwija, natomiast jest wiele mitingów online po angielsku i w innych językach.
Dzięki doświadczeniu w pracy na programie dwunastokrokowym zacząłem w specyficzny sposób rozumieć ten tekst z Ewangelii św. Mateusza (6, 3-12):
Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.
Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.
Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.
Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.
Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi.
Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Błogosławieni jesteście, gdy [ludzie] wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami.
W dwunastokrokowych wspólnotach mówimy Bóg lub Siła Wyższa, aby odnaleźć mogły się u nas osoby, które nie należą do żadnego wyznania, a nawet są agnostykami lub ateistami. Ale wszyscy przychodzimy, płacząc, bo zawaliło się nasze życie. Nieraz smutni, bo efekty zdrowienia przychodzą zwykle powoli. Niesiemy brzemię tego, że byliśmy przegrani, cisi, pominięci. Nieraz niesprawiedliwie traktowani, pragnący sprawiedliwości. I tu we wspólnocie zauważamy, że są tacy, którzy potrzebują naszej pomocy, nierzadko w gorszym od nas stanie. Okazujemy sobie wzajemnie miłosierdzie. Wtedy nasze serce staje się czyste, bo już nie żyjemy skoncentrowani głównie na sobie, ale inni stają się dla nas ważni. Ofiarujemy sobie wzajemnie czas i pomoc, na ile to możliwe. Uczymy się to robić. Wtedy po raz pierwszy w życiu doświadczamy pokoju w sercu, pokoju pośród nas. Uczymy się przebaczać. Nie zrażamy się przeciwnościami, podnosimy się z upadków i niepowodzeń, dzięki pomocy Boga, który działa we wspólnocie. Wreszcie zaczynamy rozumieć, że zawsze ‘ja’ jestem ważniejszy dla siebie niż Bóg. Modlimy się, aby było inaczej. We wspólnotach dwunastokrokowych zrozumiałem, że ‘Błogosławieństwo’ to szczęście płynące z relacji z Bogiem.