Mateusz Talbot urodził się w Dublinie w Irlandii 2 maja 1856 roku. Był jednym z dwanaściorga dzieci Elżbiety i Karola Talbot, prostych mieszkańców stolicy Irlandii. Ojciec zajmował się utrzymaniem rodziny pracując jako robotnik fizyczny, matka natomiast dbała o dom, czasami dorabiając, o ile była taka możliwość.

Wczesne lata Mateusza naznaczone były ubóstwem. Jego ojciec miał trudny charakter i często wdawał się w różne konflikty. Na domiar tego lubił wypić. Przez to rodzina Talbotów musiała przynajmniej 12 razy zmieniać swoje miejsce zamieszkania.

Dzieci robotników uczyły się jedynie kilka lat, aby jak najszybciej móc podjąć pracę i pomagać rodzicom w utrzymaniu rodzin. Młody Mateusz nie otrzymał więc porządnego wykształcenia. Skończył jedynie 3 klasy i to nie bez problemów. W dziennikach szkolnych przy jego nazwisku widniał dopisek „wagarowicz”. Wolał spędzać czas na ulicy niż w szkolnych murach.

W wieku 12 lat rozpoczął pierwszą pracę załatwioną mu przez ojca. Został gońcem w firmie, która sprzedawała wina. Niestety w miejscu tym po raz pierwszy, za namową kolegów, spróbował alkoholu. Być może chciał udowodnić swoim starszym kompanom z pracy, że jest taki jak oni, a może chciał być jak jego ojciec? Gdy po raz pierwszy wrócił do domu pijany, Karol Talbot spuścił mu lanie, gdyż nie chciał, żeby jego syn pił alkohol. Sytuacja zaczęła się niestety powtarzać, dlatego ojciec załatwił mu przeniesienie do firmy, gdzie sam pracował. Tam Mateusz niestety nie porzucił alkoholu, ale miał okazję do picia whisky. W wieku 13 lat był już uzależniony. Na nic zdawały się płacze matki i kary ojca. Przez kolejne lata zaczął staczać się na dno, tak jak większość jego braci. Z całego rodzeństwa jedynie jego starszy brat Jan oraz dwie siostry Maria i Zuzanna nie były uzależnione od alkoholu.

Czasy, w których żył Talbot, sprzyjały powszechnemu alkoholizmowi. Część pensji wypłacano w bonach do wykorzystania w pubach należących do właścicieli firm. Dzięki temu pieniądze pozostawały w przedsiębiorstwach. Dublińczycy zapijali swoje troski, aby zapomnieć o biedzie i bezrobociu. Młody Mateusz potrafił pić przez całą noc ze swoimi kolegami, po czym bez większego problemu szedł rano do pracy. Był to dla niego powód do dumy. Gdy tylko chciało mu się pić, potrafił zrobić prawie wszystko, aby zdobyć pieniądze na alkohol. Zdarzało się, że zimą wracał bez butów do domu, gdy te zastawił, aby mieć pieniądze na kieliszek wódki. Raz, gdy w trakcie pobytu w pubie skończyły się mu pieniądze, ukradł skrzypce niewidomemu grajkowi, aby następnie sprzedać je i móc dalej balować.

Mateusz zapewne zakończyłby swoje życie bardzo wcześnie, gdyby nie pewna sytuacja, którą można śmiało nazwać zrządzeniem Bożej Opatrzności. W wieku 28 lat, po przeszło 16 latach uzależnienia, przez tydzień pił z kolegami, zapominając o pracy. Był to prawdopodobnie pierwszy raz, gdy opuścił pracę, na rzecz zgubnego nałogu. Pensje wypłacano wtedy w formie tygodniówek. Nieobecność Mateusza w pracy spowodowała, że w sobotę, w dzień, w którym robotnicy otrzymywali wynagrodzenie, nie mógł liczyć na wypłatę. Zdecydował się udać w okolice pubu, gdzie często spędzał czas z kolegami. Znany był z tego, że zawsze pożyczał im pieniądze, gdy oni nie mieli ich na alkohol. Liczył więc, że tym razem to oni postawią mu alkohol. Okazało się, że „przyjaciele” od kieliszka nie byli skłonni zaprosić go do pubu. Minęli go bez słowa. Mateusz usłyszał też wyzwiska „ty świnio”. Słowa zraniły go tak bardzo, że zdecydował udać się na pobliski most. Tam podjął decyzję, że chce zmienić swoje życie.

Pierwszy raz od wielu lat wrócił do domu trzeźwy, w co nie wierzyła jego matka. Przez lata nałogu syna modliła się o jego nawrócenie. Ten po przebraniu się i zjedzeniu obiadu postanowił udać się do Kolegium Świętego Krzyża, aby złożyć przyrzeczenie, że do końca życia nie wypije już alkoholu. Wychodząc z domu usłyszał błogosławieństwo swojej matki: „Oby Bóg Ci dopomógł”.

Kościół w Irlandii starał się walczyć z plagą alkoholizmu, dając możliwość złożenia na ręce kapłana przyrzeczenia całkowitej dobrowolnej abstynencji. Mateusz pełen zapału chciał zadeklarować abstynencję na całe życie. W kolegium spotkał jednak kapłana, który tak jak on zmagał się z problemem alkoholizmu, dlatego ten zachęcił go do złożenia przysięgi na 3 miesiące, co Mateusz uczynił po spowiedzi. Pierwszej od dwóch lat, gdyż w ostatnich latach nałogu zaniedbywał sakramenty. Następnego dnia rano Mateusz uczestniczył w Mszy świętej i przyjął do czystego, trzeźwego serca Jezusa w Komunii świętej.

Swoją przemianę podjął na serio. Postanowił, że codziennie będzie uczestniczyć we Mszy świętej. W jego czasach nawet zakonnicy nie przystępowali tak często do Eucharystii. Wolny czas, który wcześniej spędzał na piciu z kolegami, postanowił spędzać w kościele na modlitwie. Wiedział, że tam nie znajdą go jego kompani, którzy chętnie namówiliby go do powrotu do picia. Przez pierwsze trzy miesiące, które, jak sam później powiedział, były najtrudniejszym okresem w jego życiu, modlił się usilnie, aby nie wrócić do nałogu. Przydarzyło mu się kilka razy, że był o włos od powrotu do picia, ale za każdym razem udawało mu się pokonać pragnienie wypicia alkoholu. Była to dla niego prawdziwa walka, w której mógł liczyć jedynie na Boga.

W XIX wieku nie były znane terapie dla uzależnionych, nie było grup Anonimowych Alkoholików, nie było też ośrodków, w których mógłby uzyskać pomoc, jak ma to miejsce obecnie. Powiedział swojej matce, że nie wytrzyma i po trzech miesiącach wróci do picia. Gorliwa modlitwa i odpowiedź na nią ze strony Boga sprawiły, że po trzech miesiącach złożył kolejne przyrzeczenie, tym razem na rok, aż następnie na całe życie.

Koledzy Mateusza na początku nie wierzyli w jego przemianę. Ponieważ znany był ze swojej żartobliwej natury, sądzili, że tym razem jest to jego kolejny żart. Okazało się, że byli w błędzie.

Mateusz postanowił oddać swoje życie Bogu, nie wchodząc w związek małżeński. Po nawróceniu pojął, jak wiele zła uczynił w swoim „wcześniejszym” życiu i postanowił pokutować za to. Przez lata szukał skrzypka, któremu ukradł instrument. Gdy nie udało mu się go odnaleźć, pieniądze, które chciał mu oddać, przeznaczył na Msze święte w jego intencji. Oddawał pieniądze wszystkim, którym był coś winien, nawet, gdy ci już dawno o tym nie pamiętali.

Postanowił wyprowadzić się z domu, w którym dalej mieszkali jego pijący bracia. Czas po pracy spędzał na modlitwie. Ta prostemu robotnikowi nie przychodziła łatwo, dlatego szczerze prosił Ducha Świętego o pomoc. Jak mawiał, otrzymał łaskę modlitwy większą niż tę, o którą prosił. Chociaż nie było to dla niego proste, czytał trudne książki religijne.

Mateusz zawsze angażował się mocno w to, co robił. Jak pił, to pił na całego, jak modlił się, to całym swoim sercem. Postanowił jak najbardziej przybliżać się do swojego Mistrza, Jezusa Chrystusa, prowadząc życie bardzo umartwione. Niejeden zakon o rygorystycznej regule mógłby uczyć się od niego. Łóżko zamienił na drewnianą belkę, tak samo jak i poduszkę. Klęczał wyprostowany na modlitwie przez wiele godzin. Znany był z tego, że przed świtem czekał przed drzwiami kościoła na jego otwarcie. Klęczał wtedy wyprostowany bez względu na pogodę. Dodatkowo rozciął sobie nogawki u spodni w taki sposób, żeby jeszcze bardziej się umartwić. Osoby, które widywały Mateusza, mawiały, że musi być „albo stuprocentowym wariatem, albo stuprocentowym świętym”. Codziennie odmawiał trzy części różańca, wiele nowenn i litanii. Godziny spędzał na adoracji Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Bóg był dla niego wszystkim. Gdy zmieniono godzinę porannej Mszy świętej, zmienił miejsce pracy, aby móc codziennie rano uczestniczyć w Eucharystii.

Modlił się na sto procent, ale także i pracował na sto procent. Był ceniony jako wybitny pracownik, zawsze pracowity i chętny do pomocy. Koledzy szanowali jego bezkompromisowość i świadectwo wiary. Pomagał im, gdy potrzebowali pieniędzy np. na buty dla dzieci i nigdy nie dopominał się zwrotu pożyczki. Nigdy jednak nie pożyczał, gdy wiedział, że pieniądze zostaną przeznaczone na alkohol. Zależało mu, aby jego koledzy porzucili nałóg, w którym sam trwał przez lata. 

Zmarł w wieku 69 lat w drodze do kościoła na kolejną Mszę w Święto Trójcy Świętej. Nikt nie dowiedziałby się o jego świętym życiu, gdyby nie łańcuchy, które odkryto przygotowując jego ciało do pogrzebu. Przez lata nosił grube pokutnicze łańcuchy, aby wzorem świętych pokutników jeszcze bardziej umartwiać swoje ciało. Jego wieloletni znajomy, swoją drogą będący właścicielem firmy sprzedającej wina, opłacił pogrzeb, na który 7 czerwca 1925 roku w uroczystość Bożego Ciała przybyło jedynie kilku kolegów z pracy Mateusza. Wynajął także redaktora, który spisał życiorys świątobliwego robotnika.

Informacje o prostym i skromnym dublińczyku zaczęły rozchodzić się poza miasto, najpierw w Irlandii, a później poza jej granice. Pierwsza książka przygotowana przez wspomnianego redaktora, rok po śmierci Mateusza Talbota, rozeszła się w bardzo dużym nakładzie. Księża donosili, że wierni, którzy zaczęli zamawiać Msze w intencji o życie wieczne Mateusza Talbota, bardzo szybko zmieniali intencje na dziękczynne za łaski uzyskane przez jego wstawiennictwo. Do grobu Mateusza zaczęły przybywać pielgrzymki, które niejednokrotnie gromadziły setki osób. Jego skromny pokój, który mieścił jedynie łóżko, kilka najprzydatniejszych przedmiotów oraz książek religijnych, stał się także miejscem pielgrzymek. Ludzie chcieli poznać, kim był Mateusz Talbot.

Bardzo szybko rozpoczęto starania, aby otworzyć proces beatyfikacyjny. 3 października 1975 r. – w roku pięćdziesięciolecia śmierci Mateusza Talbota – papież Paweł VI ogłosił dekret o heroiczności jego cnót, nadając mu tytuł Czcigodnego Sługi Bożego. Będąc jeszcze kardynałem, odwiedził grób Mateusza i był zafascynowany jego życiem. Pragnął, aby został jak najszybciej beatyfikowany. Obecnie do beatyfikacji Mateusza Talbota konieczny jest cud uzdrowienia fizycznego przez jego wstawiennictwo. Cudów wyjścia z nałogu alkoholizmu jest wiele. Mateusz mawiał swoim uzależnionym kolegom „jeżeli mi się udało z Bożą pomocą, tobie też może się udać”. Niech te słowa i przykład życia Mateusza będą dla nas pokrzepieniem, że razem z Bogiem wszystko jest możliwe. Prośmy też Boga modlitwą o beatyfikację Sługi Bożego Mateusza Talbota, aby został wyniesiony do chwały ołtarzy.