Mam na imię Beata i mam 55 lat.

Urodziłam się w rodzinie dysfunkcyjnej, gdzie panowała przemoc psychiczna i fizyczna. Moi rodzice, oboje osieroceni z powodu wojny, pokiereszowani psychicznie w czasach komunizmu, nie potrafili zbudować trwałego związku. Często się kłócili. Gdy miałam 16 lat, w czasie kolejnej awantury ojciec pobił dotkliwie matkę, a mama postanowiła wyprowadzić się.

Gdy byłam dzieckiem, potem nastolatką najbardziej bałam się porzucenia. Nauczyłam się obserwować otoczenie i robić wszystko, aby nie czuć panicznego lęku, który mówił mi, że zaraz stanie mi się krzywda. Nauczyłam się udawać zdrową – gdy źle się czułam, odważną – gdy się bałam, miłą – gdy czułam wściekłość. Odgrywałam różne role, aby przypodobać się rodzicom, dalszej rodzinie, wychowawcom, rówieśnikom.

Po rozstaniu rodziców kłębiły się we mnie różne emocje, których nie potrafiłam nazwać ani zrozumieć. Jedyne co wiedziałam, to że czuję się źle fizycznie i psychicznie. Lęk, złość i smutek zaczęłam leczyć alkoholem, czasem narkotykami, szukałam ulgi w suto zakrapianych spotkaniach towarzyskich, czytaniu książek, oglądaniu filmów, uciekaniu w marzenia. Koszmarny ból psychiczny zastępowałam bólem fizycznym stosując głodówki lub nacinając sobie skórę.

Pod koniec studiów bardzo często pojawiały się we mnie lęki, nienawiść do siebie, do świata, myśli samobójcze. Zaczęłam co jakiś czas chodzić do kościoła, modlić się do Boga, aby uwolnił mnie od cierpienia. Poszłam do spowiedzi. Ksiądz, który mnie wysłuchał zaproponował, abym poszła na terapię odwykową.

Skorzystałam z tej wskazówki, dzięki czemu od 25 roku życia przestałam pić i zażywać inne substancje psychoaktywne. Po terapii uczęszczałam na mityngi AA, znalazłam sponsorkę, szybko „przerobiłam” program 12 kroków. Zrobiłam porządek ze zdrowiem fizycznym. Gdy czułam się źle zaczęłam chodzić do lekarzy i stosować się do ich wskazówek. Okazało się, że mam wrodzoną wadę serca; dzięki koledze z terapii szybko dostałam się do szpitala i przeszłam operację serca. Naprawiłam zęby u dentysty, pulmonolog i alergolog ustawili mi leki na astmę i alergię.

Po dwóch latach trzeźwości uważałam się za zdrową psychicznie i fizycznie. Zakochałam się, wzięłam ślub, przeprowadziłam się do domu męża, urodziłam pierwsze dziecko.

W okolicy, gdzie zamieszkałam nie miałam zbyt wielu znajomych, przestałam chodzić na mityngi, pochłonęła mnie praca związana z opieką naszego dziecka. Po roku przewlekłe zmęczenie i osamotnienie spowodowały ciężką depresję i próbę samobójczą. Zostałam odratowana w szpitalu, przez parę miesięcy brałam leki na depresję.

Urodziłam jeszcze dwoje dzieci, pracowałam w firmie męża, a kiedy zaczynała się depresja ratowałam się lekami. Nieregularnie chodziłam na mityngi AA, Al-Anon, NA, ciągle jednak czegoś mi brakowało. Cyklicznie pojawiało się cierpienie psychiczne, nerwowość, przytłoczenie życiem, jakieś wewnętrzne poczucie braku miłości i wszechogarniający lęk. Często przypominały mi się trudne zdarzenia z dzieciństwa i młodości, które na okrągło przeżywałam, nie potrafiłam uwolnić się od tych wspomnień.

Gdy miałam 40 lat zdecydowałam się na terapię grupową DDA/DDD w Ośrodku Terapii Uzależnień. Terapia trwała ok. 3 miesięcy. To był dla mnie przełom w myśleniu o swoim dotychczasowym życiu. Zrozumiałam, że mam w sobie bardzo dużo bolesnych wspomnień i związanych z nimi smutku i złości. Na terapii DDA/DDD udało mi się przeżyć żałobę po mojej ukochanej babci, która odeszła, gdy miałam 16 lat oraz po młodszej po siostrze, która umarła zaraz po urodzeniu, gdy miałam 5 lat. Pierwszy raz po wielu latach „zamrożenia” pozwoliłam sobie na szloch, z powodu tamtych strat, na ryzyko pokazania łez oraz na przyjęcie wsparcia od osób z terapii.

W tamtym czasie wreszcie zaczęło przechodzić mi przez gardło słowo „przemoc”. Zorientowałam się, że oprócz bycia ofiarą i świadkiem przemocy, sama też mam nawyki postępowania przemocowego.

Po terapii, z nową wiarą, że „wreszcie będę żyć”, bo przecież jestem już zdrowa, rzuciłam się w wir pracy i codziennego życia. Wtedy jeszcze nie docierało do mnie, że sama wiedza o moim przeszłym życiu nie wystarcza, że potrzebne jest coś jeszcze. Coś co pozwoli mi odnaleźć tę legendarną „Pogodę Ducha” i okiełznać moje emocje.

Gdy miałam 52 lata dołączyłam do grupy Anonimowych Depresanów, małej wspólnoty pracującej na programie 12 kroków. Po pół roku regularnego uczęszczania na mityngi AD zaczęłam pisać program według książki Anonimowi Depresanci – Przewodnik do pracy nad 12 krokami AD.

Pierwsze trzy kroki pomogły mi uznać moją bezsilność wobec depresji i uwierzyć, że nie muszę się jej wstydzić, bać i ukrywać, że są ludzie wokół mnie, którzy akceptują mnie z tą chorobą i że są sposoby na lepsze, trzeźwe życie, nie zatrute chronicznym lękiem, złością, smutkiem i poczuciem winy.

Uwierzyłam też w Boga, który jest kochający, cierpliwy i zawsze przy mnie obecny oraz że nie muszę zasługiwać na Jego Miłość. Taka wiara pomaga mi w pokonywaniu przesadnego lęku przed odrzuceniem. Codziennie wieczorem siadam z Bogiem – moim najukochańszym Rodzicem, Przyjacielem i Lekarzem. “Zastanawiamy się razem” jak przeszedł mi dzień, gdzie dostrzegłam piękno i dobro, a gdzie uwikłałam się w kłamstwo.

Po pewnym czasie systematycznego chodzenia na mityngi AD, poszukałam psychoterapii w nurcie behawioralno – poznawczym. Nauczyłam się lepiej poznawać swoje emocje, przekonania, potrzeby. Dzięki temu nie popadam już w tzw. dysregulację emocjonalną, która charakteryzowała się tłumieniem emocji, wybuchami wściekłości, potem wstydem, poczuciem winy i brakiem sensu życia. Przestałam się wstydzić, że chodzę do psychiatry, że biorę leki przeciw depresyjne i przeciw lękowe. Zrezygnowałam z przekonania, że “muszę radzić sobie sama”.

Po zakończeniu terapii nadal systematycznie chodzę na mityngi AD. Co tydzień spotykam się z koleżanką ze wspólnoty AD i nawzajem sobie sponsorujemy: rozmawiamy o problemach i radościach dnia codziennego, czytamy co napisałyśmy na temat kolejnych punktów Przewodnika do 12 kroków. Staram się pomagać przy prowadzeniu naszych mityngów: podjęłam się służby skarbnika i kolpoltera książek AD.

Po wielu latach zrozumiałam, że Pogoda Ducha jest efektem psychicznej trzeźwości. Moją dolą NIE JEST życie w smutku i zamartwianiu się, moim końcem NIE JEST rozpacz i tragiczny koniec. Pomimo różnych problemów i niedogodności jakie przynosi życie, mogę dostrzegać Piękno i Dobro w świecie, mogę odczuwać szczęście i mieć pokój w sercu.

 

Więcej na temat uzależnienia od depresji
adepresanci.manifo.com

 

Fot. Kreator obrazów DALL·E 3, bing.com