Drodzy Bracia i Siostry.
Nie jest łatwo stanąć dziś przed wami z tym jednym, trudnym zadaniem pożegnania. Każdy z nas bowiem chciałby uniknąć takiej chwili, jak ta, kiedy musimy pożegnać bliską nam osobę. Dzisiaj żegnamy kapłana, współbrata, duszpasterza, rekolekcjonistę, przyjaciela – naszego drogiego ojca Stanisława, który przez wiele lat swojego życia oddał się całkowicie Bogu i ludziom. Który był dla wielu ojcem duchowym, przewodnikiem, przyjacielem, spowiednikiem, powiernikiem, nauczycielem, modlitwy. Świadkiem wiary. Nie usłyszymy już jego głosu. Nie zobaczymy uśmiechu, nie poczujemy tej charakterystycznej obecności – spokojnej, pokornej, ale tak bardzo konkretnej i silnej duchem.
Chylimy dziś głowę przed tajemnicą życia i śmierci, nad którą sam ojciec Stanisław często się pochylał w swojej posłudze, a jednak dzięki tej Eucharystii i wspólnocie, którą tworzymy, nasze serca mogą przebić się przez ból, przez ciszę, przez niezrozumienie, aby usłyszeć delikatny, lecz mocny głos Chrystusa: „Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzcie we Mnie.”
On, Jezus, jest Światłem, Drogą i Nadzieją. On jest Panem życia – tego ziemskiego i tego wiecznego. A dziś mówi do nas wszystkich: „Czy coś może was oddzielić od miłości Boga?
Wiemy, że nie. Bo nawet śmierć, choć bolesna – nie jest końcem. Jest przejściem, bramą, za którą stoi Ojciec z otwartymi ramionami, gotowy wziąć w ramiona swoje dziecko – przywitał dziś ojca Stanisława.
Jesteśmy tutaj dzisiaj – razem – przy ołtarzu, który dla niego był centrum życia. On sam przecież niezliczoną ilość razy sprawował tę Najświętszą Ofiarę. I właśnie w Eucharystii, która była dla niego źródłem siły, szukamy dziś światła pośród ciemności, nadziei, pośród smutku, życia pośród śmierci.
Bo przecież to właśnie w Eucharystii Chrystus mówi nam wszystkim – i dziś mówi to bardzo wyraźnie: „Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie.” Te słowa, które ojciec Stanisław znał na pamięć, nosił w sercu, są dziś jak drogowskaz. Bóg przypomina nam: śmierć to nie koniec. Śmierć to brama. A za tą bramą stoi Ojciec Ten sam, którego ojciec Stanisław także żarliwie głosił całe swoje życie, będąc kapłanem pełnym pasji i oddania Bogu i ludziom.
Bóg nie stworzył śmierci – On stworzył życie i dał je każdemu z nas jako dar i zadanie. Ojciec Stanisław ten dar przyjął z powagą i oddaniem. Żył nie dla siebie, ale dla Boga i ludzi – szczególnie dla młodych, do których miał serce i dar docierania z Ewangelią. Kochał młodych ludzi, zwłaszcza tych trudnych, ufał im, rozumiał ich i umiał do nich mówić. Dla wielu z nich był pierwszym kapłanem, który pokazał, że Bóg nie jest daleko, że można z Nim rozmawiać, że można się z Nim zmagać, że można Go naprawdę kochać. Iluż z tych młodych ludzi wróciło do Kościoła po spotkaniu z nim? Ilu doświadczyło sakramentu pojednania w głębi serca, właśnie dzięki niemu? Ilu przez niego uwierzyło, że są kochani przez Boga?
Przez dziesięciolecia głosił Słowo Boże, prowadził rekolekcje, słuchał spowiedzi, towarzyszył ludziom na drogach ich życia – i czynił to nie z obowiązku, ale z miłości.
Był duszpasterzem z sercem – cierpliwym, ciepłym, skromnym, a zarazem odważnym w głoszeniu prawdy. Miał w sobie pokój, który brał się z modlitwy i z głębokiego zaufania Bogu. Wiedział, że jego życie nie zależy od niego i oddał je całkowicie Temu, który go powołał.
Nigdy nie zabiegał o popularność, a jednak był zawsze otoczony ludźmi. Dlaczego? Bo miał w sobie światło, bo mówił prawdę, ale mówił ją z miłością. Bo patrzył na ludzi z sercem. Nie oceniał, nie odrzucał. Przyjmował. Rozumiał. Wierzył w człowieka. Ileż razy słyszeliśmy go mówiącego: „Nie bój się Boga, On naprawdę cię kocha, nawet jeśli ty jeszcze tego nie rozumiesz.”
Ojciec Stanisław był cichym świadkiem wiary. Nie potrzebował wielkich słów, aby mówić o wielkich sprawach. Jego sposób bycia był spokojny, wyważony, pełen wewnętrznego pokoju. A ten pokój brał się z modlitwy. Kto go znał, ten wiedział, że modlitwa była dla niego codziennym chlebem. Czasem wystarczyło wejść do kościoła czy kaplicy domowej – a on już tam był, zapatrzony w Najświętszy Sakrament. Milczący, ale jakby mówił całą duszą: „Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że cię kocham.”
Ojciec Stanisław był dobrym i wiernym sługą. Przeżył 87 lat. Długie życie, ale nie liczy się tylko czas. Liczy się sposób jego przeżycia, a ojciec Stanisław przeżył swoje życie, pięknie. Niełatwo. Nie bez cierpienia. Ale z sensem. Z oddaniem. Z wiarą. Jak mówi Pismo Święte: „Szczęśliwy ten sługa, którego Pan, gdy przyjdzie, zastanie czuwającego.” I wierzymy, że tak właśnie było. Pan przyszedł i zastał go gotowego.
Gdyby mógł dzisiaj przemówić do nas – a wierzę, że duchowo to właśnie czyni – powiedziałby z całą prostotą swojego serca: „Kochani, uwierzcie całym sercem Jezusowi. Nie bójcie się, bo my jesteśmy przeznaczeni do życia – nie do śmierci. Bóg jest większy niż wasz lęk, wasze wątpliwości, wasze grzechy. Żyjcie tak, jakby każdy dzień był ostatni. Nie odkładajcie miłości na jutro. Nie bójcie się przebaczenia. Szukajcie Boga, a On was znajdzie.”
Może jeszcze dodałby – z jego typowym uśmiechem i lekkim przymrużeniem oka – „Nie bądźcie smutni. Bo ja żyję. I czekam na was. I modlę się za was.
Zapalmy zatem w naszych sercach lampę wiary i nadziei. Pójdźmy śladami Chrystusa – tak jak on szedł. On już nas uprzedził, ale czeka – z uśmiechem, spokojnym i otwartym sercem, jak zawsze.
Dziś, choć serce nas boli, dziękujemy. Dziękujemy Bogu za ojca Stanisława. Za jego kapłaństwo. Za jego człowieczeństwo. Za jego obecność pośród nas. Za jego świadectwo, które – jeśli tylko je zachowamy w sercu – będzie prowadziło nas dalej.
Wierzymy, że Ojciec już go przyjął do swego domu, że dziś ojciec Stanisław stanął przed Bogiem, któremu przez całe życie służył – i usłyszał słowa, które są największą nagrodą dla wiernego kapłana: „Dobrze sługo, dobry i wierny… Wejdź do radości twego Pana.
A my? Co mamy teraz czynić? Wziąć od niego to, co najcenniejsze – jego wiarę, jego prostotę, jego zaangażowanie. I iść dalej. I ufać. I wierzyć, że jeśli wytrwamy, spotkamy się z nim znowu. W domu Ojca.
Ojcze Stanisławie – spoczywaj w pokoju. Niech Chrystus, któremu zaufałeś poprowadzi Cię do Królestwa, gdzie nie ma już bólu, cierpienia ani śmierci – ale jest życie, które nie ma końca.
Amen.