Opatka Judith Frei daje dobrą radę pozwalającą to wyjaśnić:
Czy chodzi o ucieczkę w pracę, czy też o pracę obiektywnie konieczną, każdy może stwierdzić, zadając sobie uczciwie pytanie, czy ograniczenie czasu przeznaczonego na życie duchowe odczuwa jako autentyczne wyrzeczenie, czy też musi przed sobą szczerze przyznać, że jego ofiara i pragnienie nie są zbyt duże.
Ostateczne wyjaśnienie tej kwestii staje się możliwe w sytuacji, gdy rzeczywiście mam czas. Co wtedy robię? Czy ciągnie mnie natychmiast do modlitwy i medytacji, czy też na pierwszym miejscu jest jeszcze wiele innych rzeczy? Albo: Ile czasu na modlitwę i medytację mam w czasie urlopu? To, czy mam czas na modlitwę, zależy niewątpliwie w znacznej mierze od tego, czy rzeczywiście chcę mieć na nią czas.
Niemniej jednak trudno nie dostrzegać faktu, że wielu ludzi istotnie jest obciążonych wręcz przytłaczającą ilością pracy. Jeśli pomimo to chcę traktować modlitwę poważnie, równie poważnie jak pracę, istnieje tylko jedno wyjście: przewidzieć w planie swojego dnia stałe pory na nią. Podobnie jak ważnych zajęć nie mogę zdawać na przypadek, lecz muszę sobie wyznaczać konkretne terminy, tak też powinienem ustalić stałe pory modlitwy, aby nie były one sprawą przypadku. Henri Nouwen, znany holenderski teolog i psycholog, który przez siedem miesięcy przebywał w klasztorze trapistów, aby lepiej przemyśleć swoje życie, przedyskutował dokładnie ten problem z opatem Johnem Eudesem.
Nouwen zapytał opata:
Jak mogę rozwijać rzeczywiście głębokie życie modlitewne, kiedy znowu tkwię w wirze swojej pracy? Mam skłonność do tego, by małe i wielkie zadania spełniać tak szybko, jak to tylko możliwe, i dopóki widzę wokół siebie sprawy niezałatwione, modlitwa jest dla mnie czymś prawie niemożliwym; w przeznaczonym na nią czasie myślę bowiem o wielu sprawach, jakie mam jeszcze do załatwienia. Mam wtedy stale wrażenie, że na razie są rzeczy pilniejsze i ważniejsze niż modlitwa.
Odpowiedź Johna Eudesa była jasna i prosta:
Jedyne rozwiązanie jest takie, że wyznaczy pan stały porządek modlitwy, którego bez porozumienia ze swoim kierownikiem duchowym nie wolno naruszyć. Niech pan sobie upatrzy jakiś rozsądny czas, a kiedy pan go już wyznaczy, proszę się go za wszelką cenę trzymać. Niech to będzie pana najważniejsze zadanie… Pozostając mu wiernym, odkryje pan stopniowo, że jest rzeczą bezużyteczną zastanawianie się w tym czasie nad swoimi wieloma problemami, bo i tak nie można się w tym momencie do nich zabrać. Wtedy zacznie pan w tych wolnych godzinach mówić sam do siebie: „Ponieważ nie mam teraz nic do roboty, równie dobrze mogę się pomodlić”… jeśli będzie się pan tego wiernie trzymał, stopniowo zyska pan głębsze doświadczenie samego siebie. W tej bezczynnej godzinie, w której nie robi pan nic „ważnego” czy „pilnego”, musi się pan konfrontować ze swoją elementarną bezsilnością, doświadczać swojej fundamentalnej niezdolności do tego, by rozwiązać własne i cudze problemy czy też zmienić świat, jeśli się pan od tego doświadczenia nie uchyli, lecz przeżyje je, zacznie pan stopniowo rozumieć, że rozmaite pana zamiary, plany i obowiązki nie są wcale tak pilne i ważne, jak pan sądził, i utracą one swoją władzę nad panem. Przestaną zaprzątać pana uwagę w czasie przeznaczonym na kontakt z Bogiem i zajmą w pańskim życiu stosowne dla siebie miejsce.
Niełatwo będzie ustalić taki porządek. Niełatwo będzie wytrwać przez dłuższy czas przy takich ustaleniach. Kto jednak chce nastawić swoje życie pod hasłem „módl się i pracuj”, nie może pominąć zaplanowania w swoim porządku dnia odpowiednich pór i w ogóle wdrożenia się w taki styl życia, w którym nie tylko solidna praca, ale także zdrowa modlitwa znajdzie właściwe sobie miejsce.
Fragment pochodzi z książki: Módl się i pracuj, Anselm Grün OSB, Wydawnictwo WAM