Przyszedłem ogień rzucić na ziemię! – zapowiedział Jezus (Mt 19, 49) i dotrzymał słowa. Jego nauczanie do dziś rozpala umysły i serca, zapala do działania, ale również… może męczyć i wypalać.
W pierwszym odruchu gorliwości wielu pragnie stać się gorącymi (por. Ap 3, 15), dlatego przemienia się – niczym u zarania chrześcijaństwa – w żywe pochodnie, zapominając jednak, że one paliły się naprawdę i pozostały po nich zgliszcza. Stąd przykre niespodzianki. Chciałoby się być krzakiem gorejącym, który płonąc, nie spala się, a zamiast tego jest krzak ciernisty, owszem palący, jego ogień jednak parzy wszystko i wszystkich wokoło. Zamiast teofanii i mistycznych uniesień w służbie Bogu i ludziom, mamy codzienną pospolitość, pełną żółci i jadu, zniechęcającą nie tylko ludzi, którym się służy, ale nawet tych dalekich od religii. Cóż jednak na to poradzić?
Wypalenie zaczyna być znakiem naszych czasów. Śmiałe twierdzenie, ale wydaje się zupełnie zasłużone. „Wypalenie” – czterdzieści lat temu pojęcie prawie nieznane w świecie – dziś jest elementem samoświadomości nieomal każdego człowieka. Powoli też jak wcześniejsze tego typu zjawiska, na przykład nerwica, kryzys, depresja czy stres, traci naukową wyrazistość i jasność, zyskuje za to magiczną właściwość zaklęcia, które skutecznie koi niepokój umysłu. Trudno bowiem zachować spokój, gdy na każdym kroku trzeba stawiać czoła nowym formom zmęczenia, frustracji, zniechęcenia i tym podobnym zmorom nowoczesnych społeczeństw. Widać nie tylko wiara poszukuje rozumu, nasza równowaga psychiczna, czy też raczej święty spokój, również. Z tą tylko różnicą, że ten ostatni jest znacznie bardziej łatwowierny.
Gdy w obliczu nieoczekiwanych trudności na drodze do wzniosłych celów – na przykład chronicznego zmęczenia pracą, niechęcią do kontaktu z innymi, wybuchu cynizmu i złośliwości – przeżywamy sygnalizowany głód wiedzy, warto zdać sobie sprawę z dość charakterystycznego, choć nieznanego szerzej zjawiska, które towarzyszy lekturom z psychologii. Bywa ono źródłem wielu nieporozumień. Wszystkim studentom psychologii czy medycyny znane jest przykre uczucie, gdy w trakcie lektur dotyczących poważnych zaburzeń psychicznych lub medycznych odnajdują w sobie poszczególne symptomy charakterystyczne dla danej jednostki chorobowej. Nie znaczy to jednak, że na nią cierpią. Oni o tym wiedzą, zwykły czytelnik – nie. Zdarza się więc, że osoby, które przeżywają jakieś cierpienie psychiczne, doznają realnej ulgi lub – wręcz przeciwnie – dodatkowego stresu po przeczytaniu czegoś, co dotyczy zupełnie innej choroby lub dolegliwości. Podobny efekt może towarzyszyć lekturom na temat wypalenia.
Ma ono niezwykle bogatą symptomatologię i każdy znajdzie tu coś dla siebie, dlatego użyteczna była powyższa dygresja. Spośród wielu definicji syndromu wyplenia wybrałem jedną z pierwszych, ukutą przez Christinę Maslach, prekursorkę badań nad wypaleniem. Opisała ona wypalenie jako „psychologiczny zespół wyczerpania emocjonalnego, depersonalizacji oraz obniżonego poczucia dokonań osobistych, który może wystąpić u osób pracujących z innymi ludźmi w pewien określony sposób”. Definicja ta jest wielowymiarowa. Pierwszy, najbardziej charakterystyczny wymiar wypalenia to owo wyczerpanie emocjonalne, które mieści w sobie dużą różnorodność objawów, na przykład zmęczenie, utratę energii życiowej, osłabienie, znużenie itp. Drugi wymiar – depersonalizacja – dotyczy relacji międzyludzkich i przejawia się między innymi negatywną i niewłaściwą postawą wobec ludzi, utratą ideałów, drażliwością, unikaniem kontaktów, konfliktowością, deprecjonowaniem innych, trudnościami w komunikacji. Wreszcie trzeci wymiar, który dotyczy stosunku do samego siebie, przejawia się zaniżonym poczuciem własnej wartości, zmniejszoną produktywnością, wycofywaniem się i niezdolnością do radzenia sobie z nowymi sytuacjami, poczuciem braku kompetencji i zanikiem inwencji twórczej. By nie pogubić się w tej różnorodności symptomów, warto dorzucić przynajmniej dwa dodatkowe kryteria, które zacieśnią obszar możliwej diagnozy.
Po pierwsze, przy wypaleniu obowiązuje prosta zasada nieomal rodem z fizyki: aby się wypalić, wpierw trzeba „płonąć”. Płoną zaś ci, którzy mają wysokie i ambitne cele w życiu i przystępują do ich realizacji z wyraźnym entuzjazmem oraz ogromnym zaangażowaniem. Bez tego „miodowego miesiąca” – jak barwnie określają początek wypalenia amerykańscy psycholodzy – nie może być mowy o wyczerpaniu emocjonalnym. Ci, którzy w życiu nie stawiają sobie wysoko poprzeczki lub nic nie robią, by ją pokonać, nie powinni się bać wypalenia. Po drugie, wypalenie grozi przede wszystkim ludziom, którzy zajmują się zawodowo pomocą lub służbą innym ludziom, a więc nauczycielom i pedagogom, lekarzom i pielęgniarkom, pracownikom opieki społecznej, duchownym, psychologom i psychoterapeutom. Kryterium „bycie dla innych” nie ulega zmianie, mimo że syndrom wypalenia zaczęto stosować też w odniesieniu do innych zawodów oraz pozazawodowych kontaktów międzyludzkich; mówi się na przykład o wypaleniu rodzicielskim, małżeńskim czy opiekuńczym.
Po krótkim omówieniu kwestii diagnostycznych warto wrócić do sygnalizowanego na wstępie problemu i zapytać: Co dalej? Dobrych i praktycznych pomysłów na wyjście lub uniknięcie wypalenia jest tak wiele i są tak łatwo dostępne, że nie warto ich w tym miejscu przytaczać. Lepiej skupić się na lekturze znaku czasu, jakim jest wypalenie. Znak bowiem odsyła do czegoś poza sobą, co wydaje się znacznie ważniejsze niż on sam. Jest to rzecz warta głębokiego przemyślenia, ponieważ może przewartościować zarówno sam fenomen, jak i sygnalizowane sposoby radzenia sobie z nim. Kto wie, czy ze zdumieniem nie odkryjemy, że u osób religijnych wypalenie wcale nie jest i nie było chorobą, tylko etapem oczyszczenia na drodze do świętości? U tych zaś, którzy stoją z daleka od religii, może okazać się znakiem ostrzegawczym, że pomylili cele ze środkami. Przecież w życiu celem nie może być sukces w pracy czy wysokie poczucie własnej kompetencji. A już na pewno drugi człowiek nie może stać się środkiem do ich osiągnięcia!
Przy szukaniu odpowiedzi na pytanie „Co dalej?” warto wrócić do początku: Dlaczego Jezus i Jego naśladowcy nie wypalali się? Odpowiedź może nie być prosta, ale czy krzak gorejący był prostą odpowiedzią?