Sztuka debaty, czyli jak się nie dać
Wydawnictwo WAM
Jak się publicznie „nie ugotować”
Jak „nie przesolić”
Jak być „strawnym” dla odbiorców
To nie jest typowy podręcznik, choć sporo się z niego można nauczyć. To nie jest także klasyczny poradnik, choć dobrych rad w tej książce jest moc. To nie jest pozycja naukowa, autor nie jest bowiem naukowcem, ale publicystą, praktykiem. Przed napisaniem tej książki nie prowadził żmudnych badań, nie czynił kwerend. Wszystko co zostało tu napisane jest po prostu bezwstydnie oryginalne, sprawdzone na skórze własnej oraz osób w debatach towarzyszących. To coś w rodzaju pamiętnika znalezionego w telewizyjnym studiu, który może służyć za poradnik, a nawet podręcznik.
Kto z tej wyjątkowej oferty skorzysta, ten bez zbędnych wydatków na kursy i szkolenia, jedynie po cenie kupna tej niewielkiej pozycji uzyska większe niż dotąd poczucie pewności siebie. Bowiem po przeczytaniu wszystkich zawartych tu obserwacji, wskazówek, ostrzeżeń i dobrych rad, na pewno trudniej będzie go przegadać, zapędzić do narożnika, wkręcić, czy zakrzyczeć, co w sytuacjach publicznych jest dziś jak najbardziej realnym zagrożeniem.
Zacznijmy od rozmowy
Aby nie powtarzać w kółko słowa debata, dobrze mieć pod ręką kilka synonimów. Wystarczy bez odrywania wzroku od ekranu kliknąć w odpowiednim miejscu myszką i już mamy właściwy zestaw: „rozprawa, dyskurs, panel, rozmowa”. Dorzućmy jeszcze kojarzące się niejako automatycznie z debatą spór i konfrontację… To wszystko brzmi prawie tak samo, ale jak głosi znany slogan reklamowy, „prawie”, czyni wielką różnicę.
Słowo „rozmowa” brzmi lżej niż debata (chciałoby się rzec: bardziej lajtowo, ale się nie rzeknie). I jakoś tak kameralnie. Rozmawiać można przy obiedzie lub przy kawie. Towarzysko, relaksowo, niezobowiązująco, ale i służbowo. No właśnie. Rozmowy kwalifikacyjne nie mają raczej charakteru relaksowego, zwłaszcza dla zakwalifikowanego lub nie (w zależności od przebiegu rozmowy). Albo słynne nocne Polaków rozmowy: zasadnicze, fundamentalne, czasem trwające do świtu, albo do pierwszej krwi, w zależności od ilości wypitego przy okazji alkoholu. A zatem rzecz nie w lekkości. Więc może w liczebności? „Porozmawiajmy” – to zwrot faktycznie używany raczej w sytuacji jeden/jedna na jednego. „Chce pan o tym porozmawiać” pyta zazwyczaj terapeuta znerwicowanego pacjenta, zaklinając trochę w ten sposób problem komunikacyjny. Ale inkryminowany zwrot może być także użyty – i bywa – na przykład wobec 40 uczniów w klasie: „porozmawiajmy o tym, co wydarzyło się w czasie przerwy” – proponuje wychowawczyni. Rzeczywiście, może lepiej teraz, niż w obecności dyrektora, pomyśli w takiej sytuacji niejeden z nieznanych sprawców.
Jest zatem w rozmowie jednak coś kameralnego, intymnego, nawet w sytuacji bardzo oficjalnej. Treść i przebieg rozmowy kwalifikacyjnej są czasem bardziej intymne niż dialog zakochanych (zwłaszcza prowadzony przez komórkę w przytomności dwudziestu pasażerów tramwaju). A co dopiero rozmowa dyplomatyczna na najwyższym szczeblu, toczona przy napełnianej wielokrotnie lampce wina lub w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu. Nocne rozmowy Polaków też nazajutrz zyskują zazwyczaj klauzulę poufności… Nie tylko ze względu na luki w pamięci.
Tak naprawdę jednak w rozmowie mniej ważne są konkluzje, ustalenia, za to jakże istotne bywają didaskalia. Pamięta się miejsce, ubiór, smak kawy, uśmiech, albo jego brak. Klimat rozmowy, nastrój, tak zwane „okoliczności przyrody” w jakich się przyszło spotkać są ważne. W skrajnych przypadkach rozmowa może nawet przebiegać… bez słów („tak sobie razem pomilczeliśmy”). W przypadkach mniej skrajnych, a jakże częstych, słów może paść niewiele, za to wieloznacznych, aluzyjnych, a to „coś” pozostaje niedopowiedziane wprost, zawieszone gdzieś między słowami.
Rozmowa bywa zatem wartością samą w sobie. Cza-sem wręcz czystą przyjemnością, gdy łączy się z wymianą myśli. Za takimi rozmowami, jako gatunkiem niestety ginącym, wielokrotnie swój żal i tęsknotę wyrażał Wojciech Młynarski. Bo były one barometrem stanu du-cha i sposobem bycia inteligenta zarówno czasów małej stabilizacji, jak i późnego Gierka, czy wczesnego Jaruzelskiego. W III RP już się tak nie rozmawia, głównie dlatego, że wszystkie myśli są bardzo zajęte i nie ma się czym wymieniać. Ale to temat na osobną rozmowę.
Reasumując ten wątek – rozmowa, bez względu na status rozmówców i sytuację, w jakiej się odbywa jest bliżej sfery prywatnej niż publicznej – z samej swej natury. I uznajmy, że tym właśnie się różni od, ze swej na-tury publicznej, debaty.