Posłaniec / czerwiec 2009
Banalna historia, jakich wiele. Zaczęło się od drobiazgu. Przy śniadaniu zauważyła, że założył sobie jej białe skarpetki, więc zareagowała ostro i zdecydowanie, żądając natychmiastowego ich zwrotu. Udał, że nie słyszy. Było wcześnie rano, byłem zaspany i na dodatek bolała mnie głowa – w kiepskim stylu będzie później tłumaczył. Ale ona nie ustąpiła. Rozdrażniona dodatkowo jego obojętnością coraz bardziej podnosiła głos i ponawiała żądanie, każdorazowo wbijając mu jakąś złośliwą szpilę. Istna karykatura hiszpańskiej corridy: ospały, nieruchomy byk i tańczący koło niego żeński torreador w szlafroku. Nie pamięta, kiedy zamachnął się ręką. Właściwie był to odruch bezwarunkowy, podobny do opędzania się od złośliwej muchy lub komara. Na nieszczęście trafił ją prosto w twarz, na tyle mocno, że zachwiała się i osunęła na podłogę. Kiedy wstała, nie powiedziała już ani słowa. Ubrała się i wyszła z domu. Zgłosiła pobicie na policję, co też zostało skrupulatnie udokumentowane. Od tamtej pory nie rozmawiają z sobą. On ma do niej pretensje o wszczęcie przeciwko niemu postępowania karnego, ona o wszystko inne.
A gdyby tak cofnąć czas…
Spróbujmy cofnąć ciąg wydarzeń do owego feralnego odruchu damskiego boksera, zatrzymać scenę i na spokojnie przedyskutować sytuację. Przecież w tym momencie (patrz stopklatka) można było jeszcze wszystko uratować. Ciekaw jestem, jak rozkładają się nasze sympatie? Zdecydowana większość pewnie stoi po stronie kobiety, uzbrojona po zęby w argumenty, gotowa przekonać mężczyznę, by po prostu oddał skarpetki, bo po pierwsze nie kradnij, po drugie w białym zupełnie mu nie do twarzy, a po trzecie jeśli nie odda, to dopiero zobaczy… Inni przeciwnie, w imię męskiej solidarności lub żeńskiej roztropności biorą w obroty kobietę, by ją skłonić do uświęconej tradycją uległości lub bardziej nowoczesnego użycia rozumu (Nie warto umierać za skarpetki!). Scenariuszy nie brakuje. Jakby jednak nie rozkładały się nasze sympatie i jakich byśmy nie użyli argumentów, jedno jest pewne: wcześniej czy później dalibyśmy się wciągnąć w wir dyskusji, a ta – gdyby nie ograniczenia czasoprzestrzeni – w naturalny sposób przeszłaby od słów do czynów, a może nawet rękoczynów. Bo czy ktoś jest w stanie spokojnie przyjąć do wiadomości, że jest „szowinistyczną, męską świnią” lub (dla równowagi) „wstrętną, stetryczałą feministką”? A takie argumenty na pewno by padły. Znając naszą polską kulturę prowadzenia dyskusji, doszłoby do stosownego podkolorowania czarno-białej rzeczywistości, tak by można było wytoczyć największe armaty i zarzucić drugiej stronie wszelką niegodziwość (z antysemityzmem, ksenofobią, homofobią i rasizmem włącznie). Zatem by nie dać powodów do rozpętania kolejnej wojny światowej ucinam dalszą dyskusję i oświadczam: on i ona są rodzeństwem, praktykującymi katolikami, oboje stanu wolnego, biali, heteroseksualni, bez nałogów i do tej pory nie byli karani. Poróżniły ich jej białe skarpetki…
Korzenie zła
Nawet ten banalny przykład odsłania uniwersalne mechanizmy przemocy. Ten, który chcemy podkreślić, dotyczy reakcji łańcuchowej, jaką zwykle przemoc wyzwala: zaczyna się niepozornie, rozwija stopniowo, ale w narastającym tempie, by zakończyć spektakularną destrukcją. To świetna ilustracja efektu motyla i niezbity dowód na jego autentyczność. Oczywiście, tylko dla niepoprawnych entuzjastów. Wnikliwy czytelnik nie zgodzi się z tezą, że to białe skarpetki były przyczyną całego opisanego powyżej zamieszania. Przeciwnie, dociekliwie zacznie szukać korzeni zła zupełnie gdzie indziej. Dlatego najpierw przepyta dokładnie każde z rodzeństwa, następnie przeanalizuje schemat relacji rodzinnych, dalej uważnie przeprowadzi wywiad środowiskowy, zastosuje też standardową serię psychologicznych testów i dopiero na podstawie tak bogatego materiału pokusi się o odsłonięcie ukrytych przyczyn przemocy. Obawiam się jednak, że nie usłyszymy niczego nowego poza przypomnieniem kilku bardziej lub mniej znanych teorii na jej temat.
Ktoś dopatrzy się przyczyn agresji we frustracji rodzeństwa: oboje bezrobotni, samotni, bez wykształcenia i perspektyw na przyszłość w małej popegeerowskiej wsi. Dla uwiarygodnienia można przecież zawsze powołać się na jakiś autorytet i tajemnicze, naukowe pojęcie, choćby Emila Durkheima i zjawisko anomii (tj. bezprawia), które ogarnia każde społeczeństwo w momencie transformacji. Teoria stara, ale aktualna. Ktoś inny wyciągnie na wierzch jakieś brudy rodzinne: nieobecnego i zimnego emocjonalnie ojca oraz znerwicowaną i agresywną matkę, czyli małe rodzinne piekiełko, za ciasne, żeby godnie żyć, za ciepłe, by z niego uciec. A ponieważ niedaleko pada jabłko od jabłoni, więc mamy powtórkę historii: on przejął bucowatość i pasywną agresję po tacie, ona złośliwość i zajadłość w stylu „i ci nie odpuszczę aż do śmierci” po mamusi. Moglibyśmy tak ciągnąć w nieskończoność i mnożyć kolejne wyjaśnienia, ale obawiam się, że efekt byłby odwrotny od zamierzonego: zamiast rozjaśnić pociemniałoby nam w głowie. Zróbmy zatem coś niespodziewanego, przyznajmy się do słabości wobec przemocy.