Zacznijmy od rzeczy oczywistej: spowiedź jest trudna. Trudność ta wynika nie tylko z tego, że jedna osoba się oskarża, wyznając grzechy, a druga ją ocenia, zanim udzieli rozgrzeszenia. Spowiedź jest wyzwaniem, ponieważ tylko jedna strona powierza drugiej swoje sekrety. Jeśli wyznajemy nasze poważne winy przyjacielowi, to dlatego, że jesteśmy pewni jego życzliwości. Ale też dlatego, że i jego dobrze znamy, znamy jego zranienia i słabości. Wymiana jest więc wzajemna, każdy jest dla drugiego przezroczysty, a równość w tym dialogu umożliwia komunikację.
Spowiedź to nie to samo i najczęściej właśnie na tym etapie dochodzi w konfesjonale do różnych zranień. Wydarzenia, które najczęściej są odbierane przez penitentów jako krzywdzące, to bycie krytykowanym (moralizowanym), poniżanym, odrzucanym, wykluczanym albo ignorowanym przez spowiednika. Kiedy tak się dzieje, doznana krzywda powoduje u człowieka urazy będące psychicznymi ranami, które prowadzą do cierpienia, poczucia bezsilności i niesprawiedliwości oraz utraty (braku) bezpieczeństwa. To prawdziwy „policzek dla duszy”.
Od dawna pamiętali o tym „wytrawni” spowiednicy. Posłuchajmy rady jednego z nich – kapucyna Jakuba de Corella – bo w świetle współczesnej wiedzy z teorii komunikacji był on naprawdę „psychologiem duszy” w konfesjonale, choć żył w XVII wieku: „Niechaj spowiednik nie traktuje penitenta surowo. Niech mu nie pokazuje zatroskanej twarzy ani nie przemawia doń twardymi słowami. Ponieważ grzesznik jest zwykle sparaliżowany strachem, spowiednik musi dodawać mu odwagi jak ojciec i wspomagać go jak pasterz. Jeśli do lęków i oporów, jakie nękają penitenta, doda cierpkie słowa, surową minę i rygorystyczne zachowanie, jeśli wbrew radom Ducha Świętego zasmuci serce biednego grzesznika, […] to niechybnie zniechęci go do wyznania win. […] Spowiednik powinien być przychylny i życzliwy, chętny i łaskawy, żeby wyciągnąć z nieszczęścia tego, kto upadł. Niechaj będzie gotów wziąć ciężar gnębiący duszę na swoje barki, jak to zrobił Boski Pasterz z zagubioną owieczką. Niechaj swoimi pytaniami pomoże penitentowi lepiej wysłowić winę. Niechaj mu poda słodkie lekarstwo czułej nagany. Niechaj pocieszy jego duszę, przyjmując ją z miłością. I nawet jeśli widzi go przytłoczonego ciężarem bardzo wielkich chorób, niechaj się nie przeraża sam ani nie przeraża tamtego. Przeciwnie, niechaj mu obieca niezawodną nadzieję zawartą w ogromnym skarbcu nieskończonej dobroci naszego najlitościwszego Chrystusa Pana”.
Takich świadectw, zachęt i przestróg znajdziemy w historii chrześcijańskiej teologii znacznie więcej. Nikt wtedy jeszcze nie wiedział, że ujawnianie intymnej strony naszego życia podczas spowiedzi może wpłynąć na nasze zdrowie, a nie tylko na duchowe i emocjonalne samopoczucie. Mówiąc wprost, że wyznawanie głębokich myśli, uczuć i obaw wpływa na system odpornościowy organizmu, a więc i spowiedź ma terapeutyczne oddziaływanie.
By nie doszło do zranień penitenta, nie wystarczy, aby kapłan wziął sobie te wskazówki do serca. Jeden i drugi musi najpierw wierzyć w „Boskie grzechów odpuszczenie”. To jednak oznacza zmianę perspektywy, do której jesteśmy przyzwyczajeni. Zachodnia tradycja chrześcijaństwa była zawsze w rozumieniu grzechu bardziej legalistyczna i moralizatorska od chrześcijańskiego Wschodu. Dla przeciętnego katolika „grzech” to synonim „zła”, a więc „grzeszyć” znaczy dla niego tyle, co „czynić zło”. Takie spojrzenie jednak nie wystarcza. Podkreśla to Katechizm Kościoła Katolickiego, gdy stwierdza, że sakrament pojednania jest sakramentem uzdrowienia (por. KKK 1421). Niestety, jego uzdrawiający aspekt jest często przez nas pomijany, a nawet zupełnie ignorowany. Istnieje w nas skłonność do akcentowania przede wszystkim odpuszczenia grzechów, a zapominamy o tym, co papież Paweł VI nazwał „uleczeniem rany zadanej przez grzech”.
W świecie naznaczonym upadkiem i grzechem człowieka „niezwykle ważnym przejawem naszej osobowości jest odczuwana przez nas potrzeba pokajania, przebaczenia i uzyskania przebaczenia”.