Każda choroba jest doświadczeniem bolesnym, ale możliwym do zaakceptowania, gdy można ją rozpoznać i skutecznie leczyć. Jedynie choroba psychiczna nie znajduje zrozumienia i nadal stanowi przedmiot społecznego tabu. Nie widzieć, nie słyszeć i nie mówić na ten temat – oto obowiązujące savoir vivre otoczenia. Jakby określenie „psychiczna” było przekleństwem, a chorzy psychicznie byli wyklętym ludem ziemi. Ale to się zmieni. Już się zmieniło.
Niewidzialne piętno
Choroba psychiczna nie jest pojęciem pustym czy martwym. Nawet jeśli sobie nim specjalnie głowy nie zawracamy, i tak tkwi ono gdzieś głęboko w pokładach naszej świadomości indywidualnej i społecznej. I to tkwi dosłownie, często pod powszechnie znanym adresem bądź nazwą własną. W Krakowie jest Kobierzyn, w Warszawie – Tworki, na Górnym Śląsku – Rybnik, a w Rybniku ulica Gliwicka itd. Gdy w Krakowie ktoś komuś powie: „Uważaj, bo trafisz do Kobierzyna„, nie trzeba tłumaczyć powodów ostrej wymiany zdań lub bójki, która się wywiązuje. Wymowa lokalnego idiomu jest oczywista i obraźliwa dla jego adresata, bo znaczy tyle co: „Mówisz bzdury, oszalałeś, odbiło ci” itp. Co więcej, fenomen jest znany pod każdą szerokością geograficzną. Gdy w studenckich latach, jeżdżąc na rowerze po Dublinie, zgubiłem drogę, trafiałem do domu bez trudu, zapytawszy o szpital psychiatryczny, obok którego mieszkała moja wspólnota. Wszyscy (sic!) wiedzieli, gdzie się on mieści. Z samych tylko mimicznych reakcji zapytanych przechodniów mógłbym stworzyć całkiem pokaźne studium ludzkich zachowań: od podejrzliwych lub zaintrygowanych spojrzeń zaczynając, poprzez różne odmiany bardziej lub mniej ironicznych uśmiechów i wymownych gestów, na mimowolnych odruchach obronnych kończąc.
Chorzy psychicznie zawsze budzili u innych lęk, dlatego wykluczano ich ze wspólnot i odsyłano do miejsc odosobnienia, które z czasem zyskały złą sławę. To pewnie były pierwsze – nieformalne, ale realne – getta ludzi wyklętych, opętanych przez „złe moce” i skazanych na zapomnienie. I mimo postępu cywilizacyjnego miejsca te po dziś dzień straszą lub stanowią przedmiot żartów czy znaczących słów i gestów, które na stałe weszły do powszechnej komunikacji. Jakby poczuciem humoru czy rubasznością dało się zagłuszyć atawistyczny lęk, który ci chorzy budzą. Co jednak bardziej intrygujące, tak stanowcze i wyrobione zdanie mają ludzie, którzy nigdy na swej drodze nie spotkali psychicznie chorego, ci zaś, którzy mieli kontakt z chorymi – zwykle przelotny i bardzo płytki – przyznają się do poczucia bezradności, zakłopotania i lęku, nie roztaczają natomiast żadnych apokaliptycznych wizji okrucieństwa czy prześladowań, których od chorych doznali. Czy to nie typowe reakcje dla tabu? A przecież chorzy psychicznie nierzadko żyją w naszym sąsiedztwie, pozdrawiamy ich na ulicy, podajemy rękę przy znaku pokoju w kościele, i robimy to spokojnie i serdecznie tylko dlatego, że nic nie wiemy o ich chorobie, a oni nigdy się nie przyznają do tego, że wyszli z psychozy lub że żyją w miarę dobrze dzięki odpowiednio ustawionym lekom. I to jest jedyna zaleta niewidzialnego piętna, jakim jest choroba psychiczna.
Między normą a patologią
Innym ze społecznych przesądów jest przekonanie, że między normą a patologią psychiczną istnieje jakaś twarda i nieusuwalna granica – zaorana i pilnie strzeżona, jak strzeżone były za komuny granice między krajami bloku wschodniego. Granica istnieje, ale tylko w wyobraźni. I choć materializuje się jeszcze pod postacią murów i krat w oknach szpitalnych, to najczęściej są one pozostałością z zamierzchłej już medycznie epoki. W rzeczywistości współczesna psychiatria i psychologia kliniczna nie potwierdzają istnienia tak jednoznacznej granicy, a miejsce szpitalnych murów i krat zajęła lub zajmuje farmakologia, bo jest bardziej od nich skuteczna i lepsza niż kaftany bezpieczeństwa, elektrowstrząsy czy nieludzka lobotomia.
Owszem, między normą a patologią istnieje wiele różnic i dystans między nimi jest spory, ale nie jest to przestrzeń pusta, tylko dość skrupulatnie zagospodarowana. Jej mieszkańcami zaś jesteśmy my wszyscy i to na czasowym zameldowaniu, bo raczej oscylujemy w tej przestrzeni, aniżeli zajmujemy ściśle określone i raz na zawsze ustalone miejsce. Nerwice, zaburzenia osobowości, zaburzenia z pogranicza, dezorganizacje osobowości – to tylko niektóre z tych gęsto zaludnionych obszarów. A nie zapominajmy o innych powszechnych, psychicznych zjawiskach, jak: nałogi, syndrom DDA, zaburzenia jedzenia, wszelkie odmiany depresji itp. „Wszyscy jesteśmy psychiczni, tylko nie wszyscy zdiagnozowani” – głosi jedno z dowcipnych haseł internetowych, zapożyczone zresztą od cieszącego się ponurą sławą Feliksa Dzierżyńskiego i jego powiedzonka: „Nie ma niewinnych, są tylko źle przesłuchiwani!” Ale to wcale nie żart, tylko bezwiednie ujawniona prawda.
Jednak wbrew pozorom ta zła nowina jest dobrą nowiną, bo prawda przywraca właściwe rozmiary tej całej psychicznej rzeczywistości. Przypomina nam o tym, że człowiek chorujący na schizofrenię jest naszym bratem lub siostrą, nawet jeśli w czasie psychozy uważa się za samego Boga lub przybysza z innej planety. Ostrzega też, że i nam może przydarzyć się epizod psychotyczny. Wystarczyłoby nas poddać zbyt silnemu i długotrwałemu stresowi, a na skutki nie trzeba by długo czekać. No bo tak popularne symptomy chorobowe jak urojenia (tj. fałszywe przekonania) i halucynacje mogą pojawić się już po kilku nieprzespanych nocach albo po zażyciu coraz łatwiejszych do zdobycia narkotyków. Nasze nerwy – wbrew buńczucznym deklaracjom niektórych – wcale nie są ze stali, tylko z materiału znacznie delikatniejszego i bardzo podatnego na zmęczenie i zużycie.
Strony: 1 2