We wszystkich religiach słuchanie odgrywa jakąś rolę, ale w „świecie biblijnym” stało się ono kluczem do zrozumienia tajemnicy Rzeczywistości, sztuką egzystencji. Całą historię Narodu Wybranego można bowiem ująć według tego: jak słuchali, czego nie dosłyszeli, co zostawili bez odpowiedzi na wezwanie Szema Izrael. Taki namysł nad słuchaniem pozostawia nam Biblia.
Taka jest droga słuchania dla każdego z nas:
„Nasłuchuj, moje serce, jak jeszcze
tylko święci słuchali: aż potężne wezwanie
unosiło ich ponad ziemię, lecz oni klęczeli dalej,
nieprawdopodobni, i nie zważali na to:
tak byli zasłuchani. Nie, żebyś mógł i zdołał
przetrzymać głos Boga. Lecz słuchaj wielkiego powiewu,
tej nieprzerwanej wieści, która kształtuje się z ciszy.
Od owych młodych umarłych biegnie ku tobie jej szept.
Gdzieśkolwiek wchodził w kościołach Rzymu i Neapolu
czy nie zagadał do ciebie spokojnie ich los?…”.
We wszystkich religiach słuchanie odgrywało jakąś rolę, ale Słowo i jego działanie w świecie jest kluczowym elementem chrześcijaństwa: „Na początku było Słowo… wszystko przez Nie się stało” (por. J 1, 1). Wszystko się staje przez słowa wypowiadane i słowa wysłuchane.
Słuchanie wydaje się rzeczą łatwą, a jednak czy potrafimy słuchać?
W codziennym życiu najczęściej słuchamy samych siebie, a innych, gdy sami jesteśmy w centrum uwagi, i jeśli w tym niekończącym się monologu pojawi się „drugi”, to jako ten, który nas nie (u)słuchał. Gdy się już zdobywamy na refleksję nad „etyką słuchania”, to najczęściej w sytuacji gdy czujemy, że ktoś nas nie zrozumiał, błędnie odczytał nasze intencje, był intruzem w naszym mówieniu. Słuchanie nie przychodzi nam łatwo, i nie jest to kwestia samego wychowania czy temperamentu. Słuchamy i mówimy, tak jakby to było coś zwykłego i naturalnego, uważając, że nie ma w tym żadnej tajemnicy.
Zbyt często zapominamy, że „kto naprawdę chce mówić do drugiego, czyni to przez poszukiwanie słów, bo wierzy w nieskończoność tego, czego jeden człowiek powiedzieć nie zdoła, i co właśnie dlatego, że nie udaje się jednemu, zaczyna brzmieć w drugim”. Często jednak nic nie słyszymy i nic w nas nie zaczyna brzmieć, bo jesteśmy „napełnieni po brzegi, a słuchanie uwarunkowane jest milczeniem, ciszą, pustką, wewnętrznym ogołoceniem, przeżyciem ubóstwa. […] Chcę, żebyś mnie wzbogacił, mówiąc do mnie, ucząc mnie. W poczuciu sytości jest zawsze pogarda: co ty możesz mi dać, niczego nie chcę się od ciebie dowiedzieć, nic mi nie masz do powiedzenia”.
Nie chodzi bowiem o to, żeby słuchać oklepanych słów lub je deklamować. Słowo nie jest igraszką, lecz jest tak blisko związane z istotą naszego człowieczeństwa, że powinno być wypowiadane i słuchane z uwagą.
„Słuchać kogoś z uwagą to w naszym nieuważnym wieku najpiękniejsza forma życzliwości […] wstępu do wszelkich głębszych związków”. „Rozmawiam, gdy słyszę, że drugi «do mnie» mówi. Słyszę, «co» mówi, gdy sam zamilknę. Gdy jego «zająknięć» nie będę chciał tłumaczyć na język moich słów, «oswojonych» słów, lecz rozpoznam w nich ślady «Innego», którego nie mogę wypowiedzieć w słowie”.
Skąd więc brać inspirację do „głębokiego” słuchania, czyniąc z niego namysł nad tajemnicą spotkania z „Innym”? Ja osobiście czerpię ją z dwóch źródeł. Z towarzyszenia osobom w ich rozwoju duchowym (najczęściej w ramach ignacjańskich rekolekcji) oraz z bycia przy drugim człowieku w momentach życiowych trudności (w ramach pomocy psychologicznej). Są to bardzo uprzywilejowane spotkania, które stały się dla mnie swoistego rodzaju laboratorium słuchania. Nie wiem, czy dzięki nim stałem się lepszym słuchaczem, ale poznałem, jaką moc ma słuchanie. Dzięki tym spotkaniom przekonałem się, że każdy ma swoją opowieść, a każde słowo (w nas) ma swoją biografię. Mówić, komunikować siebie to wzbudzać w słuchającym swój obraz. Przerwanie kontaktu słownego odbieramy jako cierpienie, zagrożenie własnych podstaw bytu. Kiedyś pięknie ujął to ks. Janusz St. Pasierb: „mówimy przeciwko samotności i lękowi”. Tęsknotą naszego serca jest jednak „[…] słuchać, żeby się spotkać. Wysłuchać. Tymczasem spotykają się nasze monologi i jest gorzej, niż byśmy po prostu razem pomilczeli”.
Usłyszeć słowo to znaczy coś odkryć, gdyż, jak mawiał Jacques Lacan, człowiek, który mówi, dzieli się chlebem prawdy ze swymi towarzyszami, (także) dzieląc z nimi kłamstwo. Dzięki psychoanalizie zrozumiałem, że stajemy się, gdy mówimy; natomiast gdy milczymy, objawia się, kim jesteśmy. Jest to wiara w człowieka pozostającego nieuchwytnym w samym słowie. Jest to wiara w słowo, które ustanawia mnie (nas) w prawdzie. Namysł nad słuchaniem, przynajmniej w tym kontekście, oznacza dla mnie usłyszeć coś, co zostało wypowiedziane w prawdzie. To Słowo ma taką moc – usłyszane!