O co ja się troszczę? Czy troszczę się zbytnio, czy za mało? Czy wobec tego troska ta zakłada słuszną miarę?
Z całą uczciwością mogę na te pytania odpowiedzieć, że nie troszczę się o siebie, to znaczy na pewno zachowuję w tym słuszną miarę.
Ale niestety, zbytnio troszczę się o sprawy moich dzieci, wnuków. O to czy mają pracę , czy są zdrowi, czy zgodnie żyją w małżeństwie, ale zwłaszcza o ich życie duchowe. Ciężko mi z tym, a mimo to nie potrafię się od tego uwolnić.
Ufam Bogu i wiem że On chce dla mnie i dla moich bliskich tylko tego, co jest dla nich dobre. Mimo to pojawia się lęk, że Boża wola może boleć. Tłumaczę sobie, że lekarz też musi zadać ból, aby człowieka wyleczyć, uzdrowić. Ale to są rozważania teoretyczne, a kiedy już ten ból przychodzi to się zatracam, wpadam w rozpacz.
Proszę Boga nieustannie o swoje w tym względzie uzdrowienie, ale widać jest coś nie dobrego we mnie, chyba za mało Boga kocham, za mało Mu jednak ufam.
Może nie miałabym problemu żegnania się ze światem, bliskimi . To raczej bolałoby mnie ich odejście. To ja zostaję i oni żegnają się ze mną. Wtedy pojawia się straszny ból. Z taką utratą byłoby mi bardzo trudno się pogodzić, mówiąc: „ nie moja, ale Twoja wola niech się stanie.” Pocieszam się tylko, że to nie zabiera Bogu pierwszego miejsca, ale jest to miłość w Bogu.
Niemniej proszę Cię Panie, umocnij moją ufność.