Lubię rozpoczynać dzień od mszy świętej, najlepiej połączonej z komunią świętą. Mieszkam na Węgrzech, więc msza jest po węgiersku, tj. w języku, którego jeszcze nie rozumiem. Niespecjalnie mi to jednak przeszkadza. To dla Boga też chyba nie ma większego znaczenia.
Podczas tych porannych mszy polecam Bogu to wszystko, co się wydarzy, wszystkie spotkania i obowiązki nadchodzącego dnia, oddaję wątpliwości, niepokoje. Jest ona szczególnie dla mnie ważna wtedy, gdy czekają jakieś ważne obowiązki.
I czuję, że te poranne msze święte sprawiają naprawdę cuda, „ustawiają” cały dzień, dodają skrzydeł, są źródłem łaski.
A to jeden z przykładów pokazujących co mam na myśli:
Pamiętam, że pewnego poranka przed swoimi wykładami, a już po porannej mszy, poszłam załatwić jakieś sprawy administracyjne na uczelni. Niespodziewanie spotkały mnie tam spore przykrości. Byłam naprawdę wzburzona, bo czułam, że zostałam bardzo niesprawiedliwie potraktowana. A tymczasem moim kolejnym punktem programu było poprowadzenie zajęć ze studentami. Zastanawiałam się, jak to będzie możliwe w tym stanie. Nie miałam jednak wyjścia. Poprosiłam więc tylko Ducha Świętego o pomoc i poszłam na zajęcia.
No i wbrew moim obawom zajęcia poszły wyjątkowo „śpiewająco”.
Gdy przy końcu ostatnich wykładów miałam chwilę na krótką refleksję nad wydarzeniami mijającego poranka, to przyszło mi do głowy, że to naprawdę cud, że pomimo bardzo kiepskiego początku dnia, wykłady minęły nadzwyczaj owocnie i harmonijnie . Wtedy usłyszałam w sercu: „MSZA ŚWIĘTA” – i stało się dla mnie jasne, że to udział w porannej mszy świętej był TYM źródłem siły, inspiracji i mocy na cały dzień!