„Nie wierzę w Boga po tym wszystkim, co mi się przydarzyło, ale twoja śmierć poruszyła moje serce i za to chcę ci podziękować.”
„Złożyłam ci obietnicę i oto proszę. Przynoszę ci moje maleństwo. Pragnęliśmy go tak bardzo, ale lekarze nie dawali nam cienia nadziei. Przyszło na świat dzięki tobie.”
„Złożyłam ci obietnicę i oto proszę. Przynoszę ci moje maleństwo. Pragnęliśmy go tak bardzo, ale lekarze nie dawali nam cienia nadziei. Przyszło na świat dzięki tobie.”
Jan Paweł II otrzymuje codziennie setki listów. Wierni zostawiają je na jego grobie. Pragną – jak bliskiemu przyjacielowi – zwierzyć się ze swoich pragnień, radości, nadziei, prosić o znak czy poradę. Inni, przekonani, że znajduje się blisko Pana, powierzają mu osobiste dramaty, licząc na cud. Listy te, jako świadectwa i pamiątki, przekazywane są do archiwum postulacji. Włoska dziennikarka, Elisabetta Lo Iacono, bada ich treść, odkrywa tajemnicę niezwykłej więzi, jaka wciąż łączy polskiego papieża z milionami ludzi na całym świecie. Potwierdzają ją zarówno świadectwo księdza postulatora Sławomira Odera, jak i rozmowy z innymi osobistościami, m.in. z kard. Zenonem Grocholewskim.
Fragment książki:
Rozdział 1
„Święty od zaraz!”
Papież ponad śmiercią
Karty Ewangelii przewracane przez nagły poryw wiatru.
Rozwiane szaty liturgiczne.
Skupienie i powaga głów państw.
Plac świętego Piotra niewiarygodnie zatłoczony.
Transparenty i chóralny okrzyk: „Santo subito!”.
Oto wspomnienia i obrazy, wyryte w naszych sercach na podobieństwo wielkich wydarzeń, jakich doświadcza osobiście każdy z nas. Pozostają one na całe życie, zachowane w pamięci niczym błysk flesza, niczym ikona na monitorze komputera. Wystarczy kliknąć, by otrzymać dodatkowe informacje.
Każde wydarzenie przechodzi przez ogniwo koniecznej syntezy, która pomaga zachować, a więc uratować momenty znaczące, najbardziej wyjątkowe, najmocniej poruszające naszą wrażliwość.
Oddziaływanie telewizji jest niezwykle sugestywne. W sposób bezpośredni lub odpowiednio przedstawiając fakty, przykuwa uwagę odbiorcy, komentuje rzeczywistość, wymusza żywe uczestnictwo, choćby tylko wirtualne, i nie szczędzi patosu, wynikającego z okoliczności.
Tak się stało pamiętnego 8 kwietnia 2005 roku, wiosennego poranka, który zapisał się w pamięci ludzkości jako jedno z najbardziej znaczących wydarzeń ostatnich dziesięcioleci.
Na Placu św. Piotra zgromadziły się nieprawdopodobne tłumy. Serce Rzymu obległy miliony osób oraz setki kamer telewizyjnych z całego świata. Właśnie tu rozgrywał się epilog wydarzenia medialnego, zdolnego zmonopolizować informacje ostatnich kilku tygodni.
W centrum najmniejszego państwa na świecie odbywały się uroczystości pogrzebowe Jana Pawła II, papieża „wezwanego z dalekiego kraju”, który zredukował bariery globalne i po raz pierwszy w historii przybliżył – również w wymiarze fizycznym – Kościół poszczególnym narodom.
Tych ponad dwadzieścia sześć lat pontyfikatu nie są jedynie kolejną kartą w dziejach Kościoła. Stanowią raczej wyraz głębokiej przemiany w postrzeganiu wizerunku następcy św. Piotra, tak bardzo odtąd bliskiego zarówno swojej „owczarni”, jak i całemu światu, a jednocześnie każdemu człowiekowi z osobna.
Po raz pierwszy świat poznał papieża odnoszącego się z szacunkiem do mediów oraz technologii, czyniącego z nich własne narzędzie ewangelizacji poprzez przekazywanie verbum et imago (słowa i obrazu). Z tych właśnie powodów śmierć Ojca Świętego, wielkie i znaczące wydarzenie medialne i światowe, obejmujące swoim zasięgiem całą wspólnotę „globalnej wioski”, stało się zarazem momentem osobistym, silnie zakorzenionym we wspomnieniach poszczególnych ludzi.
Ceremonię żałobną śledziły miliony osób. Była ona finałem długich tygodni oczekiwania, podczas których powolna agonia papieża stała się przedmiotem niepokoju całego świata.
Kiedy przywołujemy w pamięci tamte dni, wyłaniają się obrazy o niezwykle symbolicznej wymowie, tworzące wyjątkowy zarys sytuacji: nieprzeliczone rzesze wiernych przybyłych ze wszystkich kontynentów, ból, łzy i emocje uobecniane na pierwszym planie ekranów telewizyjnych, pełne zadumy słowa kardynała Josepha Ratzingera, dziekana Świętego Kolegium i celebransa uroczystości pogrzebowych, zwróconego jakby do ostatniego błogosławieństwa udzielanego przez Jana Pawła II z okna Pałacu Apostolskiego oraz pewność, niemal namacalna, jego obecności – od tego momentu – w „oknie domu Ojca”, z którego „na nas patrzy i nam błogosławi”.
Jednak jeszcze bardziej pamiętamy symboliczny wydźwięk samej ceremonii. Ewangeliarz położony na trumnie Jana Pawła II nagle zaszeleścił przewracanymi przez nagły poryw wichru kartkami. Wiatr hulał w trakcie obrzędów, wiejąc z siłą porównywalną z determinacją chóralnych okrzyków „Santo subito!”, skandowanych przez tłum i wypisanych na niezliczonych transparentach. Upragnionym owocem powszechnego przekonania o świętości Karola Wojtyły była decyzja odstąpienia od zwyczajowego pięcioletniego okresu, który powinien upłynąć od śmierci papieża do wszczęcia procesu beatyfikacyjnego. Kardynał Ratzinger przerwał na chwilę homilię, wsłuchując się w spontaniczną reakcję wiernych i pozostając przez kilka chwil w milczeniu, by nie przerywać tej wyjątkowej modlitwy.
Uwaga świata skupiona była na charyzmatycznej postaci polskiego papieża, osiągając punkt szczytowy w jego ostatnich miesiącach życia. Z tygodnia na tydzień wzrastała atmosfera napięcia, podsycana przez krążące wiadomości o jego stanie zdrowia, pobycie w poliklinice Gemelli, nadziejach na cudowne wyzdrowienie.
Obraz Ojca Świętego, który po raz ostatni wyglądał z okna swojego gabinetu, jego rozpaczliwy wysiłek wydobycia z siebie głosu, nieme przesłanie ukazujące niezrównany przykład odwagi wielkiego bohatera oraz człowieka głębokiej wiary, natychmiast obiegł świat za pośrednictwem radia i telewizji watykańskiej.
Właśnie ta odwaga i siła wyrażona poprzez niemoc fizyczną, stały się najważniejszą lekcją, jaką otrzymaliśmy i odbieramy po dziś dzień, o czym świadczą listy adresowane do Jana Pawła II. Papieża wierzącego i wiarygodnego, odważnego i dodającego otuchy, papieża świętego.
„Santo subito” to potwierdzenie misji, jaką wyznaczył sobie w swoim ponad dwudziestosześcioletnim pontyfikacie, dążąc do dialogu z całym światem. Dialog ten pojmował nie jako teren bitwy służący do przeforsowania własnych racji czy zawierania sojuszów, ale jako wielką kompozycję, złożoną z poszczególnych jednostek ludzkich, do których osobiście przemawia Bóg.
Dlaczego z Placu św. Piotra (podobnie jak z listów pozostawianych na grobie w Grotach Watykańskich) nieustannie wznosi się wołanie „Święty od zaraz”? Jak dzisiaj rozumie się świętość, przede wszystkim tę odnoszącą się do papieża Wojtyły?
Najbardziej rzuca się w oczy nieodparte wrażenie, że ona istnieje w człowieku, jaśnieje w nim intensywnym blaskiem i zwiastuje dojrzałe doświadczenie wiary, integralność i miłość.
Jan Paweł II pozostaje świętym dla wszystkich, którzy wzywają go w modlitwach, zacieśniają z nim duchową więź, odczuwają jego obecność w każdej chwili dnia.
Nie przypadkiem 1 listopada jego grób był celem nieprzerwanych pielgrzymek. Nie przypadkiem w Dzień Wszystkich Świętych tonął w morzu kwiatów i świec.
Z lektury listów i kart wysyłanych do polskiego papieża po śmierci, bardzo wyraźnie przebija przekonanie o jego świętości.
Piszą do niego zarówno ludzie religijnie zaangażowani, używający odpowiedniej terminologii, jak i dalecy od spraw wiary, wyrażający swoje uczucia w sposób bezpośredni, opierający na własnych doświadczeniach, trudnościach i wątpliwościach w codziennym życiu.
Dlatego właśnie Jan Paweł II – może lepiej nazywać go Karolem Wojtyłą, ze względu na powtarzające się odniesienia do całości jego życia – jawi się nie tylko jako wzór życia, ale i świętości.
Prawdopodobnie dla wielu określenie „święty” kojarzy się z postaciami heroicznymi, męczennikami, którzy podjęli ofiarę w imię prześladowanego Kościoła. Polski papież, przekroczywszy zwycięsko dziesięciolecia ciemności i nierozwiązywalnych problemów całego świata, jest jak wojownik stojący w obliczu współczesnych potworów, bardziej wyrafinowanych i równie bezwzględnych: nazizmu, komunizmu, wojny, konsumpcjonizmu, głodu, nędzy, wyzysku.
Są to wciąż tematy aktualne. Czynią one tego obrońcę ludzkości wiarygodnym, spójnym i wytrwałym, nadając wymiar symboliczny jego zmaganiom. Taki ma być właśnie święty naszych czasów.
By zrozumieć ten fenomen – w dychotomii świętość-współczesność – możemy przyjrzeć się społeczności wirtualnej, reprezentującej teraźniejszość i przyszłość relacji (pseudo)międzyludzkich, wśród których najczęściej odwiedzany jest Facebook. Popularny portal społecznościowy liczy około pięciuset grup poświęconych Janowi Pawłowi II dla tysięcy różnych fanów i „przyjaciół”.
Każdego dnia portal, działający we wszystkich zakątkach świata, gości gromady osób pragnących odnowić zwyczaj uczestniczenia w spotkaniach z Ojcem Świętym, przesyłających zdjęcia, fragmenty filmów i przemówień, celebrujących rocznice, wyrażających własne opinie, kształtowane przez wymogi medium.
Oszczędne słowa, często slogany, mają pomóc wzbudzić poczucie wspólnoty lub choćby tylko zaznaczyć swoją obecność.
Fala emocji może poruszać się szybko i zwarcie. Wystarczy, że administrator grupy zamieści jakieś zdanie Jana Pawła II, zaraz na ekranie zaroi się od haseł typu „lubię”, „uwielbiam”, „podoba mi się”, razem z tysiącami pochwalnych komentarzy. Na stronie każdej grupy powtarzają się słowa: „dziękuję”, „wielki człowiek”, „jesteś moją legendą”, „na zawsze”. Przymiotników w rodzaju „jedyny, wielki, niezrównany, wspaniały, cudowny”, z dołączonym stopniem najwyższym, nie da się policzyć. W podobnych sformułowaniach wyraża się uczucie pustki, osamotnienia po stracie ukochanej osoby, a jednocześnie pewność jej bliskości w życiu codziennym: „byłeś i zawsze będziesz w naszych domach i naszych sercach”, z niezawodnym przeświadczeniem o jej niezaprzeczalnej świętości. Nawet w pewnych nieco dziwacznych wypowiedziach, na przykład kogoś, kto bez żenady proponuje zastąpienie interwencji Ducha Świętego elekcją papieży przez ludzi, pobrzmiewa echo „uznania przez ogół” polskiego papieża.
Oczywiście, chodzi tu o zbyt postępową i irytującą gałąź fenomenu z natury swej potężnego i dostrzegalnego. Fenomen ten dotyczy tworzenia wizerunku Jana Pawła II w pewnym odłamie społeczności internetowej, gdzie prawie wszystko rozgrywa się w ramach kontaktów społecznych. Wydawało się, że obraz Karola Wojtyły pozostaje dosyć klarowny, tymczasem jakiś chochlik wdarł się niepostrzeżenie pomiędzy słowa i pojęcia, niszcząc zdolność do jasnego rozeznania i rozpoznania osoby papieża. Zło, z powodu którego cierpią współczesne społeczeństwa, często czai się właśnie w narzędziach, będących znakiem rozwoju cywilizacji. Można by powiedzieć, że sam Jan Paweł II pozostawał w centrum tego systemu, wypełniał sobą ekran, koncentrował na sobie uwagę telewizji. Nie da się zaprzeczyć, że jego stała obecność na łączach – podobnie jak wizerunek – były potężnym katalizatorem w rozbudzaniu zainteresowania fanów i chęci naśladowania go.
Ale o ile wyobrażenie postaci wynika zawsze z jej siły ducha, świadectwa życia i osobowości, o tyle wskazówki podjęcia własnej drogi są ponadczasowe.
Ewidentnie u wielbicieli Jana Pawła II ujawniają się wszystkie aspekty ułomnej ludzkiej natury. Także pogoń za modą, sloganem i idolami.
Karol Wojtyła stał się również idolem. Jednak z listów pozostawianych na jego grobie wyłania się więź zdecydowanie głębiej ukryta pod falą bieżących spraw, niepodatna na zerwanie w nawale codzienności, dziecięca ufność, niezniszczalna pomimo śmierci, pomimo wszelkich okoliczności.
Pamięć o Janie Pawle II istnieje równocześnie w realnej rzeczywistości. Jest ona tak samo silna, widoczna w niezliczonych nazwach ulic, placów, infrastrukturze, większości szkół, parków, stowarzyszeń działających w najróżniejszych środowiskach, grupach modlitewnych na wszystkich kontynentach.