Zesłanie Ducha Świętego jest dopełnieniem Wielkanocy. Jest to bowiem dopełnienie świętych tajemnic, których pamiątkę obchodzimy w okresie wielkanocnym: tajemnicy ofiarniczej śmierci Pana, Jego zwycięstwa w zmartwychwstaniu, Jego wejścia w wieczność Ojca we wniebowstąpieniu.

 

Wszystko to nastąpiło tylko po to, aby Duch Boży stał się naszym udziałem. Wszystkie te wydarzenia miały tylko jeden cel: oczyścić z winy ziemię i człowieka i temu oczyszczonemu z winy światu dać samego Boga. Dlatego Zesłanie Ducha Świętego jest dopełnieniem Wielkanocy. Ponieważ Syn Ojca przyjął nasze człowieczeństwo do Jego światłości, przeto miłość Ojca i Syna padła świętym żarem w nasze serca. Ponieważ Syn Człowieczy umarł według ciała, przeto od tej chwili człowiek może żyć w Duchu Świętym życiem Boga. Duch Święty odwiecznego Boga zstąpił. Jest tutaj. Żyje w nas. Uświęca nas, umacnia i pociesza. Jest rękojmią życia wiecznego, zadatkiem bezgranicznego zwycięstwa.

Centrum wszelkiej rzeczywistości, najgłębsze jądro wszelkiej nieskończoności, miłość Świętego Boga stała się naszym centrum. W naszej marności żyje już prawdziwa, absolutna rzeczywistość, w naszej słabości – moc Boża, w naszej śmiertelności – życie wieczne. Nasza noc jest raczej niepojętnością dnia, co się nigdy nie skończy, łzy naszej rozpaczy i ciągle nowych rozczarowań są raczej głupim pozorem, który przesłania wieczną radość. Bóg jest nasz. Otrzymaliśmy już nie tylko Jego dary, Jego stworzone jedynie dary, tak samo jak my skończone. Dał nam siebie samego – siebie samego z absolutnością swej istoty, z jasnością swego wiedzącego samoposiadania, z wolnością swej miłości, ze szczęśliwością swego trójosobowego życia. Siebie samego nam ofiarował. A my tego Boga, który sam siebie rozdarował, nazywamy Duchem Świętym. Jest nasz. Jest w każdym sercu, które Go w wierze i z pokorą przyzywa. Jest tak bardzo nasz, że właściwie nie można już powiedzieć, czym jest człowiek, jeśli się nie powie, że należy do niego sam Bóg. Bóg jest naszym Bogiem. Oto posłanie Zielonych Świąt.

Oto jest posłanie Zielonych Świąt, wspaniałe, radosne posłanie, posłanie mocy, światłości i zwycięstwa, posłanie miłości Boga, który nas uszczęśliwia sobą samym. Takie jest to posłanie. Czy go słuchamy? Czy mu wierzymy? Nie sądzę, byśmy w nie rozumowo powątpiewali, byśmy mu umyślnie odmawiali znaczenia. Ale czy przeniknęło ono do naszego serca? Tam, gdzie jesteśmy samym sobą? Czy jest tam rzeczywiście – nie tylko jako oficjalna zasada, jakich mamy pełne usta, żyjąc jednocześnie zupełnie innymi postawami; czy jest ono w środku serca światłem i mocą naszego życia? Czy posłanie Zielonych Świąt jest retorycznie uroczystą draperią od święta, kiedy to można sobie pozwolić na takie podniosłe myśli, bo w święto jest się dobrym i nie trzeba pracować? Czy też jest ono czymś, czym żyjemy, a nie tylko tym, o czym mówiliśmy? Czy nasze serce jest tak pokorne, że dar, jakim jest sam Bóg, przyjmuje jako łaskę, którą przyjmować można tylko na kolanach, w niemym zachwycie nad Bożym zmiłowaniem? Czy też tak dumne i pewne siebie, że fakt, iż Bóg obdarza nas swoją najbardziej osobistą miłością, jest dla niego czymś zupełnie naturalnym? Czy nasze serce jest tak ufne, że odważa się wierzyć w tę łaskę, czy też tak tchórzliwe i pełne zwątpienia, tak znużone i puste, że potrafi przekonać siebie tylko o własnej marności i bezsile, bo te stany psychiczne są przedmiotem doświadczenia, gdy tymczasem w posiadanie Ducha Bożego trzeba wierzyć?

Jednym słowem: czy wierzymy w posłanie Zielonych Świąt? Czy nie powinniśmy zawołać z człowiekiem z Ewangelii: „Wierzę, Panie, zaradź memu niedowiarstwu” (Mk 9, 24)? Wraz z tymi, co się nawrócili po pierwszym kazaniu św. Piotra w dzień Pięćdziesiątnicy, będziemy musieli ciągle na nowo pytać: „Cóż mamy czynić, bracia?” (Dz 2, 37). Co mamy czynić, aby Duch Święty był naszym udziałem, aby coraz bardziej stawał się naszym udziałem, aby był zawsze z nami? Piotr dał na to pytanie odpowiedź, która odnosi się i do nas: „Nawróćcie się i niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a weźmiecie w darze Ducha Świętego” (Dz 2, 38). Chociaż u nas, którzy zostaliśmy ochrzczeni już jako dzieci, kolejność tych warunków jest odwrotna, to jednak treść wezwania pozostaje ta sama: chrzest i nieustanne nawracanie się.

Jesteśmy ochrzczeni. Był to pierwszy czyn, którego Bóg na nas dokonał i który nas upewnia, że chciał On nam dać swego Ducha Świętego. Duch Boży, który tchnie, kędy chce, w swoim cierpliwym miłosierdziu przemierza też niewątpliwie wszystkie zaułki świata, aby i tam łowić ludzi, i we wszechmocy swej łaski zapewne wielu znajduje. Ta łaska jest też zawsze nastawiona na to, aby takich ludzi przyprowadzać do Jego królestwa – Kościoła, aby ich włączać w mistyczne Ciało Chrystusa, którego On jest Duszą. Tam wszakże, gdzie Jego czyn spełnia się w sposób uchwytny w czasie i przestrzeni – nie tylko w głębi serca, lecz także w znaku na ciele, w słowie i wodzie – gdzie udzielony zostaje chrzest, wiemy, że Bóg z pewnością (o ile serce ludzkie nie zamyka się przed Nim) kładzie swoją dłoń na człowieku i mówi: Jesteś mój. Wiemy, że Bóg odciska tutaj na sercu człowieka swoją niezmazalną pieczęć; że Ojciec powierza tutaj głębiom ludzkiej natury swego dobrego Ducha jako świętą moc i Boże życie.

I to właśnie dokonało się na nas. Jesteśmy ochrzczeni. Do nas Bóg znalazł drogę nie tylko przez idee i teorie, nie tylko przez pobożne nastroje i uczucia, lecz przez cieleśnie uchwytny czyn swojej własnej mocy, który spełnił na nas za pośrednictwem swych sług – przez chrzest. Oto jest nasza pociecha i nasza otucha: Bóg już od pierwszych dni naszego życia uroczyście i publicznie się do nas przyznał i rozlał w naszych sercach Ducha swej miłości. To jednoznaczne świadectwo Boga ma większą wagę niż dwuznaczne świadectwo naszego własnego serca w jego znużeniu, słabości i gorzkiej pustce. Bóg wyrzekł w chrzcie: Jezus moim synem i świątynią mego Ducha. Cóż znaczy wobec takich słów doświadczenie naszej codzienności, według którego zdajemy się być stworzeniami nędznymi, opuszczonymi przez Boga i Ducha? Wierzymy Bogu bardziej niż sobie. Jesteśmy ochrzczeni. I słodki Duch dobrego Boga jest w głębi naszej istoty – może tam, gdzie sami nie docieramy ze swoją odrobiną psychologii. Tam mówi On do odwiecznego Boga: Abba – Ojcze. Tam mówi do nas: Dziecko, prawdziwie umiłowane dziecko nieskończonej miłości.