Pierwszymi elementami powierzenia się Jezusowi są: szukanie Go, słuchanie Jego słowa i wpatrywanie się w Niego. Na pozór to niewiele, jednakże jest to rzecz kapitalnej wagi, bez której cała reszta jest niemożliwa.

 

Zawierzyć

 
Do samej natury zaufania należy ryzyko. Zaufanie nie jest nigdy pewnością, taką na przykład, z jaką człowiek odnosi się do praw fizycznych, czy logicznych. Jest pewne na mocy prawa grawitacji, że kamień wypuszczony z ręki spadnie na ziemię, albo też w oparciu o prawa matematyki pewne jest, że dwa dodać dwa, to cztery. Zaufanie jednak jest czymś innym, jest powierzeniem się w części, lub w całości, wolności drugiego. Ufam, że ktoś mi przyjdzie z pomocą. Mogę nawet powiedzieć, iż jestem pewien, że tak uczyni, ale to już inna pewność. On wcale mi z pomocą przyjść nie musi. Jeśli przyjdzie, to dlatego, że chce. A co będzie, jeśli nie zechce? Ileż na tym świecie zawiedzionych nadziei, ile nadużyć zaufania?
 
Pójść za Jezusem to powierzyć mu się. Ta postawa powierzenia się jest niezmiernie ważna, bez niej bowiem nie można stawać się prawdziwym chrześcijaninem. Lecz powierzenie nie jest li tylko jakąś deklaracją, ot wygło­szoną formułą, iż Jezusowi się powierzam. Jedną z takich formuł jest np. formuła ślubów zakonnych. To pewien akt zewnętrzny, który tak naprawdę może nie dotykać głębin naszego serca. Powierzenie się nie jest też tylko uczuciem, ciepłem w sercu i radością, że oddaję się Panu. To drugie ma wprawdzie charakter wewnętrzny, ale może być rzeczą bardzo płytką. Podobnych cudnych momen­tów przeżywamy w życiu wiele i są one, owszem, bardzo cenne, przynoszą nam ukojenie i radość, ale tak napraw­dę nie one zmieniają nasze życie i nie one są najważniejsze. Najważniejsza jest codzienność, szara, zwykła codzienność, gdzie dochodzi do głosu głębia naszego serca, a nie odświętny, sentymentalny blichtr.
 
Pierwszymi elementami powierzenia się Jezusowi są: szukanie Go, słuchanie Jego słowa i wpatrywanie się w Niego. Na pozór to niewiele, jednakże jest to rzecz kapitalnej wagi, bez której cała reszta jest niemożliwa. Może się wydawać, że nie jest to jeszcze powierzenie się. Szukać, słuchać, oglądać to przecież jeszcze nie ryzyko. Ale czy nie jest ryzykiem strata czasu. Czas to w gruncie rzeczy nasze życie, więc tracąc czas na szukanie, słucha­nie i oglądanie Jezusa tracimy własne życie. Świat mówi: Czas to pieniądz. – strata czasu bez sensu jest wielką szkodą. A więc już samo szukanie, słuchanie i oglądanie jest zawierzeniem, owszem, wstępnym zawierzeniem, ale już zawierzeniem. Ten nasz problem jest również proble­mem Apostołów, którzy poszli za Jezusem. W pewnym momencie Piotr pyta Jezusa: Oto my opuściliśmy wszy­stko i poszliśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy? Bardzo słuszne pytanie. Oni rzeczywiście opuścili wszystko, idą za Jezusem, szukają Go, gdy się oddala, słuchają Go, patrzą na niego i tracą czas, cenny czas. Jezus daje mu na to pytanie wyczerpującą odpowiedź: Zaprawdę, powiadam wam: Przy odrodzeniu, gdy Syn Człowieczy zasiądzie na swym tronie chwały, wy, którzy poszliście za Mną, zasiądziecie również na dwunastu tronach, sądząc dwanaście pokoleń Izraela. I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczyć (Mt 19, 27-29). Jezus takich pytań nie pozostawia bez odpowiedzi także w naszym życiu.

 

Szukać

 

Szukać Jezusa... Co znaczy szukać Jezusa? To znaczy w gruncie rzeczy dać się znaleźć, nie ukrywać się przed nim. W raju, po grzechu pierworodnym Bóg szuka Adama i Ewę, którzy się ukryli ze strachu przed Nim. Czy Bóg nie wiedział, że Adam i Ewa zgrzeszyli? Oczywiście, że wiedział, a mimo to przychodzi i szuka ich. To znaczy, że On ich grzeszników kocha. Gdyby ich nie kochał, od razu rzuciłby na nich gromy. Bóg szuka ich i rozmawia z nimi, pyta ich o przyczynę ich biedy i lęku. Jak lekarz odsłania ranę, odsłania ich grzech i sam pokazuje im przyczynę cierpienia, ale i daje obietnicę (Mt 19, 27-29). Już tu na samym początku widać to, co Jezus ukaże w pełni w przypowieści o zaginionej owcy (Rdz 3, 8-15), a jeszcze bardziej w przypowieści o synu marnotrawnym (Łk 15, 11-32).
 
Co znaczy konkretnie dać się znaleźć. To nie ukrywać się przed Bogiem, nie ukrywać przed nim i przed sobą naszej prawdy. Bóg, Jezus Chrystus, owszem, zna naszą prawdę i bez nas. Przed Nim nic nie jest ukryte. Lecz On nie uzdrowi nas, dopóki my się sami na to nie otworzy­my, dopóki sami nie odsłonimy przed Nim i przed nami naszych ran. Grzech w nas sprawia, że czujemy się nadzy. W naszym poczuciu nagość i ta fizyczna, i ta psychiczna, czy duchowa, kompromitują nas, boimy się, że takich nas nie da się kochać. Na tym też polega istota problemu, my nie wierzymy w Miłość, która mogłaby uleczyć nasze rany, która mogłaby przyodziać naszą nagość. Jesteśmy gdzieś bardzo głęboko przeświadczeni, że takiej Miłości być nie może, dlatego też głęboko w nas tkwi ów mechanizm ucieczki, ukrywania się, nie-szczerości wobec Boga, wobec samych siebie i w kon­sekwencji także wobec innych. Psychologia zna dobrze ten mechanizm. Jednym z jego przejawów jest na przykład tzw. represja, czyli spychanie w podświadomość rzeczy przykrych: naszych grzechów, grzechów innych, które zadały nam poważne rany.
 
Bóg mówi wiele razy w Piśmie Świętym: Szukajcie mojego oblicza (Ps 24, 6; 27). To zna­czy: wystawcie się na mój wzrok, nie bójcie się przede mną waszej nagości, ja was przyodzieję. Jakby w nawią­zaniu do tej naszej sytuacji mówi prorok Izajasz: Ogrom­nie się weselę w Panu, dusza moja raduje się w Bogu moim, bo mnie przyodział w szaty zbawienia, okrył mnie płaszczem sprawiedliwości (Iz 61, 10). Szukać Jezusa, odkrywać się przed nim, być z nim szczerym, być szczerym z Jego Kościołem. Jezus jest w Kościele i w nim nas leczy. Ważne są tu szczere spowiedzi, szczere podejście do kierownictwa duchowego. Owszem, można się wstydzić, można się bać ludzi, to normalne. Ale Pan, który posłu­guje się ludźmi w Kościele, nie uleczy nas, jeśli nie będziemy otwarci, jeśli Go tam, gdzie on jest i działa, nie będziemy szukać, jeśli w obawie przed naszą nagością i odrzuceniem nie wyjdziemy z naszych kryjówek.

Słuchać

 
Słuchać Jezusa… Słuchać Jezusa to nie taka prosta sprawa, jak się na pozór wydaje. My bowiem zwykle słuchając innych słyszymy samych siebie. Owszem, słuchamy, ale słyszymy przede wszystkim to, co nam odpowiada, co nam potwierdza nasze wyobrażenia i plany. Nowości, które nam nie pasują, które nas niepokoją, zwykle odrzucamy, albo bardzo szybko o nich zapominamy. Bóg w Starym Testamencie bardzo często mówi: Słuchajcie… Słowo to występuje tam kilkaset razy. Jezus też często zachęca do słuchania, powtarza kilkakrotnie wezwanie: Kto ma uszy do słuchania, niechaj słuch7. Mieć uszy do słuchania… nie tylko do potwierdzania swoich przemyśleń i idei, ale do słuchania Ewangelii, czyli czegoś nowego, bo Ewangelia to po polsku Dobra Nowina.
 
My zwykle nie chcemy słuchać tego, co wzywa nas do prawdziwej zmiany życia, co nas wyrywa z naszych przyzwyczajeń i odbiera nam naszą codzienną pewność, nasze ludzkie bezpieczeństwo. Nie chcemy słuchać czegoś absolutnie nowego, podczas kiedy Słowo Boże zawsze takim jest. Jest zawsze absolutnie nowe, inne niż nasze wyobrażenia. Nam się wydaje, że poza ową codzienną pewnością i bezpieczeństwem nie ma nic innego. Podczas kiedy Jezus Chrystus chce nam dać nową pewność, nowe bezpieczeństwo. Jego pewność i bezpieczeństwo oparte na zawierzeniu. On wie, że poza Nim tak naprawdę nie ma pewności i bezpieczeństwa, że inna pewność i bezpieczeństwo niż On są złudne. On chce nas doprowadzić do takiego przekonania, jakie zrodziło się w pewnym momencie u św. Piotra: Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego (J 6, 68). Dlatego Słowo, które do nas przychodzi, nie jest nam dawane do zapamiętania. Chrześcijaństwa, Jezusa Chrys­tusa nie można się nauczyć, tak jak uczymy się biologii, czy chemii, albo historii. Słowo Boże – Jezus Chrystus jest dawany nam do medytacji.
 
O Maryi Pismo mówi, że zachowywała wszystkie te sprawy (słowa) i rozważała je w swoim sercu (Łk 2, 19). Medytacja ta jednak, jak widać na przykładzie Maryji, nie polega na intelektualnej obróbce otrzymanego Słowa, która z reguły jest przykrawaniem go do własnych możliwości, potrzeb i oczekiwań. Ją też Słowo Boże zaskakiwało, nie rozumiała Go tak jak my, ale Go nie wyrzucała ze swego serca. Przeciwnie, zachowywała i pytała się Boga, co znaczą te sprawy i Bóg pozwalał jej odkrywać ich znaczenie. Ilekroć podchodzimy do Słowa Bożego, do medytacji zawsze trzeba prosić o Ducha Świętego, gdyż my z naszymi uprzedzeniami nie jesteśmy w stanie przyjąć Słowa, tak jak należy. Wykoślawiamy je, słuchamy tego, co chcemy, a nie tego, co Bóg naprawdę chce nam powiedzieć.
 
Często się zdarza, że czytając lub słysząc jakiś dobrze nam znany fragment Słowa Bożego, nagle spostrzegamy, jak on jest głęboki i wspaniały, jaką wielką jest pomocą. A przecież czytaliśmy i słyszeliśmy Go już tyle razy. Bóg zawsze nam chciał to powiedzieć, ale my nie byliśmy na to otwarci. Medytacja, rozważanie to właśnie otwieranie się na Słowo, to słuchanie. Samuel, kiedy Bóg go woła, myśli najpierw, że to człowiek, że to jego przełożony Heli. My też najpierw dopatrujemy się ludzkiego sensu w głosie Boga. Heli poucza Samuela, żeby przyjął postawę pokory i zasłuchania. Każe mu mówić: Mów, Panie, bo sługa Twój słucha (1Sm 3, 4-10). Tak jak Heli Samuela, tak nas uczy Kościół. Słuchać pokornie, a nie zaśmiecać modlitwy swymi własnymi kombinacjami, które niekiedy mogą być bardzo piękne i inteligentne, ale to nie one zbawiają ten świat.
 

Patrzeć

 
Patrzeć na Jezusa… to kontemplować zachowanie się Jezusa w historii. Wchodzić naszą wyobraźnią w to, co opowiadają nam Ewangelie. Nasycać się tymi opisami, napełniać nasze zmysły tym, co w tychże opisach jest. Jest to idea bardzo droga Ojcom Kościoła. Chrześcijanina porównują oni do artysty malującego portret. Oiciec Bober pisał: Żeby malarz osiągnął w wykonywanym przez siebie portrecie jak największe podobieństwo do archetypu, musi bez przerwy wpatrywać się w tę osobę, uchwycić jej rysy i właściwości. Podobny proces zachodzi w duszy. Odtwo­rzy ona swoje podobieństwo do Boga, jeżeli uważnie i pilnie będzie się weń wpatrywać. Jeden z mistrzów duchowych powiadał, że bliższy mu jest domek nazaretański, niż jego dom rodzinny. Jeśli ktoś takiej łaski nie ma, to niech się nie martwi. Wyobraźnia bowiem nie jest rzeczą najważniejszą. Więcej, może nas łudzić, często nawet tak się dzieje.
 
Jezusa Chrystusa można i trzeba kontemplować także w jego Kościele i to nie tylko pod postaciami sakramentalnymi. Postaci sakramentalne po­zwalają nam dostrzec Jezusa, kiedy mamy wiarę. Ktoś, kto nie ma pewnego minimum wiary, może stanąć przed Jezusem w monstrancji i nic nie będzie rozumiał. Będzie się czuł jak w jakimś dziwnym teatrze. Jezus jednak jest widoczny w Kościele w tych, którzy w niego wierzą. Chrześcijaństwo rozwija się poprzez świadectwo, a świa­dectwo chrześcijańskie na niczym innym nie polega, jak właśnie na ujawnianiu w sobie postaw Jezusa Chrystusa. W prawdziwych chrześcijanach widać Jezusa, On przebi­ja przez ich życie.
 
Praktyka czytania żywotów świętych była zakorzeniona w Kościele od początku. Pierwsi chrześcijanie opowiadali sobie z zachwytem, jak ich bracia, męczennicy, oddawali życie za Chrystusa, jak była obecna w nich moc Jezusa zmartwychwstałego. Oni rzeczywiście kontemplowali Jezusa w swoich braciach. Pan i nam daje takie możliwości, nie tylko poprzez czytanie żywotów świętych, ale poprzez ludzi, których stawia na naszej drodze. Jestem przekonany, że każdy takich łudzi na swej drodze spotkał. Jest rzeczą ważną, aby umieć dojrzeć w nich Jezusa działającego, a nie tylko zachwycać się ich zaletami. Bywa też i inne, rzec by można, negatywne doświadczenie Jezusa. Jest to doświadczenie poprzez tych, którzy Jezusowi nie zawie­rzyli, którzy są zgorzkniali, zawiedzeni i rozczarowani. W nich też widać, kim Jezus jest, albo raczej, czym jest Jego brak. Umieć patrzeć, prosić o dar światłych oczu serca, które widzą więcej niż się oczom ciała przedsta­wia.
 
W Piśmie Świętym bardzo często mówi się o czuwa­niu. Czuwać to nadsłuchiwać, czy nie dochodzą nowe głosy, czy ktoś gdzieś nie szepce, ale i mieć oczy otwarte, wypatrywać, czy ktoś nie nadchodzi. Wiemy, że na pewno nadchodzi, że jest blisko, ale ponieważ nadcho­dzi inaczej i jest blisko inaczej niż to sobie wyobrażamy, dlatego należy szukać, słuchać i patrzeć, tzn. żyć w szczerości serca, zachowywać i rozważać Słowo, oraz mieć oczy otwarte na obecność Pana działającego dziś.
 
 
Źródło: Stanisław Łucarz SJ, Wpatrzeni w Jezusa, Wyd. WAM, Kraków 2001