Moja odpowiedzialność za trzeźwość
Dr hab. Krzysztof A. Wojcieszek
W wartkim strumieniu wydarzeń życia codziennego umyka nam sprawa naszej osobistej odpowiedzialności za trzeźwość, zarówno własną, jak i cudzą. W każdym razie najczęściej wydaje nam się, że nie musimy się tym za bardzo interesować i zajmować. Zwłaszcza jako ludzie dorośli. Przecież ukształtowały się jakoś nasze własne obyczaje alkoholowe, lepsze czy gorsze, a co do obyczajów innych ludzi, to bywamy przekonani, że nic nam do tego, że nie mamy wpływu na sposób życia innych osób. Żyjemy w świecie indywidualizmu i nawet wątpimy, abyśmy mieli prawo wtrącać się w czyjeś sprawy. Ta postawa wyraża się w popularnym stwierdzeniu: kto ma pić, będzie pić. Przecież bywamy świadkami dramatycznych usiłowań otrzeźwienia kogoś w rodzinach osób problemowo pijących, usiłowań, które najczęściej pozostają bezowocne.
Taka perspektywa obojętności wzmacniana jest przez przekazy medialne. Oto gdzieś ktoś po pijanemu zabił rodzinę wjeżdżając swoim samochodem na chodnik. Czasem wiele osób naraz. Z oburzeniem przyjmujemy informację medialną, że był nietrzeźwy, a nawet jeździł po paru wyrokach zakazujących mu używania samochodu. Jest tych informacji sporo, tak że dziennikarze czują się w obowiązku relacjonować, czy sprawca wypadku był trzeźwy czy pijany. I co z tego? Uważamy, że w najmniejszym stopniu nas to nie dotyczy. Nie mamy na to przecież wpływu (?), zwłaszcza, jeśli tam nas nie było i nie mogliśmy „zabrać kluczyków” pijanemu. Czy rzeczywiście nie mamy na to wpływu?
Ludzkie zachowania podlegają określnym prawom, które bada psychologia i socjologia. I okazuje się, że to jak się zachowujemy, zależy od tzw. porządku normatywnego, od poczucia, że coś jest zwyczajne, że zdarza się często i nie pociąga za sobą negatywnych konsekwencji. To prawo dotyczy również takich sytuacji, gdy czyjeś pijaństwo zagraża innym osobom. To, czy ktoś po pijanemu wkłada kluczyki do stacyjki i odpala silnik samochodu, aby udać się „na zasłużony odpoczynek”, zależy nie tylko od jego indywidualnego widzimisię, od jego bieżących potrzeb, ale w znacznej mierze od tego, czy taki kierowca – pijak uważa tę sytuację za normalną, społecznie akceptowaną.
Jest w życiu wiele sytuacji, na które „mamy apetyt”, a mimo to nie podejmujemy działań bez tego „błogosławieństwa zbiorowego”, bez poczucia zbiorowej normy. Jako ludzie jesteśmy bardzo społeczni. Czy pamiętają Państwo sytuacje ze swojego życia szkolnego, gdy klasa zbiorowo udawała się na tzw. wagary? O ile pamiętam, to zawsze istniała tendencja, aby to WSZYSCY, aby cała klasa opuściła zajęcia. Taka normatywność dawała poczucie bezkarności, bo przecież… „wszystkich z budy nie wyrzucą”. Może jednak mój przykład nie jest dobry, może chodzili Państwo do bardzo dobrej szkoły, gdzie takich sytuacji wcale nie było? Jeśli tak, to gratulacje.
Badacze uparcie twierdzą, że nawet zachowania uznawane za bardzo indywidualne podlegają takiej społecznej ocenie i kontroli. I wrastając w społeczeństwo tworzymy nasze własne poczucie stosowności lub niestosowności jakiegoś zachowania.
Wracając do pijanych kierowców. Podobno codziennie wyjeżdża ich na nasze drogi… kilkaset tysięcy! Przecież wszystkich nie wyłapią. Hulaj dusza – piekła nie ma! A co z normą społeczną? A gdzie tam! Jest… akceptacja. A przynajmniej nie ma piętnowania takich osób.
Oczywiście, gdy pytamy w dokładnych badaniach o stosunek ludzi do opisanej sytuacji, to dominuje oburzenie. Nie ma takiej normy, jest wręcz przeciwna norma wymaganej trzeźwości kierowców. Przecież zdecydowana większość kierujących jeździ na trzeźwo. Ale „co innego ja sam, a co innego ogół społeczny”. Nie wtrącamy się.
W każdym razie kandydat na sprawcę wypadku po pijanemu siada za kierownicą z poczuciem, że mu wolno, że ostatecznie jest to akceptowane. Życie jest, jakie jest. Bezwiednie i może bezrefleksyjnie sięga po kluczyki i dalej slalomem. Nawet uzna, że po paru głębszych lepiej mu się jeździ. „Naukowcy, którzy twierdzą inaczej, po prostu nie znają życia, błądzą, mylą się, prawda?”.
Dlaczego tak się dzieje? Skąd to przekonanie o fałszywej normie (w socjologii nosi to nazwę „błędne przekonania normatywne”)? Zapewne z… obserwacji zachowań innych ludzi. Siadanie za kółkiem po pijanemu jest tylko jedną z pochodnych ogólnego braku trzeźwości, pijaństwa. Skoro tak wielu pije, a nawet upija się, to widocznie taki jest świat i jego konieczności. Odsetek pijanych kierowców jest powiązany z odsetkiem tych, którzy NIE BĘDĄC KIEROWCAMI kultywują pijaństwo. Najczęściej zresztą o tym… nie wiedząc.
Pora zadać pytanie: co to jest to „pijaństwo”, które wpływa na całokształt naszego życia i wiele trudnych sytuacji (problemów alkoholowych)? Potocznie to stan, w którym człowiek traci kontrolę nad zachowaniami z powodu „przedawkowania” alkoholu etylowego. Ta subiektywna norma wprowadza wielu w błąd. Pijaństwo daje się ściśle zdefiniować jako spożycie „przy jednej okazji”, np. jednego wieczoru, 60 gramów czystego etanolu przez mężczyznę lub 40 gramów przez kobietę. To, w przeliczeniu na piwo jest jakieś 1,5 litra (trzy kufle zaledwie) dla mężczyzny lub litr dla kobiety. I już pijaństwo? Bez żartów!
A tak. To, że ktoś nie odczuwa swojego stanu jako zaburzenia może być wynikiem indywidualnych cech organizmu lub… treningu, zwanego w nauce zmianą tolerancji na alkohol. Wczesny i częsty kontakt z alkoholem etylowym powoduje pewne zmiany biologiczne, które sprawiają, że niekiedy nawet przy kilku promilach (w zasadzie dawka śmiertelna) ktoś nie odczuwa swego stanu jako upicia się, a nawet otoczenie tego nie wychwyci. No to z czym problem? Dobrze mieć taki wytrenowany organizm, prawda?
Niedobrze. To zalążek drogi do uzależnienia, ale przede wszystkim to trudność w odczytaniu ryzykownych okoliczności. Gdy czuję się jeszcze trzeźwy, to nie znaczy, że funkcje mojego organizmu nie ulegają destrukcji (np. refleks). Częstość różnych wypadków po pijanemu (np. upadek ze schodów) wyznaczona jest stężeniem etanolu w płynach ciała NIEZALEŻNIE OD TEGO, CZY DELIKWENT CZUŁ SIĘ TRZEŹWY CZY PIJANY. To wyjątkowa dezinformacja. Potem, gdy dochodzi do tego czy owego (np. pobicia kogoś „po pijaku”), taki konsument zapytuje sam siebie – jak to się stało? Wyjątkowy pech! A to nie pech tylko prawidłowość potwierdzona naukowo. Zdecydowanie nie warto zmieniać sobie tolerancji. Lepiej byłoby zachować świeżość odczuć i pozwolić organizmowi reagować prawidłowo. W tym celu nie wolno pić często i dużo. Konieczny jest radykalny umiar.
Niestety, wedle ocen naukowców, w naszym społeczeństwie wielu ludzi kultywuje osobiste pijaństwo, przekracza obiektywne normy. Ilu? Przynajmniej raz w miesiącu około 2/3 konsumentów w wieku powyżej 15 lat. Stosunkowo liczny zastęp ludzi, zwłaszcza mężczyzn w 3 lub 4 dekadzie życia ostro „trenuje”. I nasz kandydat na pijanego kierowcę w tym uczestniczy. Zażartuję: „obserwacja uczestnicząca” to podstawa badań nad normami społecznymi. Wniosek? Pije się! Uzbrojony w taką uspokajającą ocenę tym łatwiej ktoś sam się upija i np. siada za kierownicą samochodu po pijanemu. Nie jest tak, że wszyscy pijani kierowcy to alkoholicy. Większość zapewne nie. Ale lekceważą tę sprawę, uzbrojeni w normę „pije się”.
Zapewne Czytelnicy już wiedzą, do czego zmierzam. Oto pozornie odległe od nas wydarzenia, jak wypadek pijanego kierowcy (czy inne tzw. problemy alkoholowe), wprost zależą od naszej osobistej postawy, od naszej trzeźwości. Przykra konstatacja: upijając się bierzemy odpowiedzialność również za odległe skutki norm społecznych, które naszym zachowaniem kształtujemy.
A co niby mielibyśmy robić? Czy autor postuluje jakąś ogólną prohibicję? Są takie „oszołomy”, znamy takich, brrr…
Otóż nie, nie trzeba być abstynentem alkoholowym, wystarczyłaby konsekwentna trzeźwość. Oczywiście czyjaś abstynencja to dla wszelkich pijaków mocne wyzwanie. Hasło: „Przez abstynencję wielu do trzeźwości wszystkich” jest prawdziwe. Ale być może wzięcie osobistej odpowiedzialności w postaci wypracowania umiaru wystarczyłoby, aby zmienić normę „pije się” i wielu uratować? Jestem konsekwentnym abstynentem od 50 lat, ale uważam, że wystarczyłby zwykły umiar, którego nam brakuje. Nie zawsze nawet wiemy, na czym on polega.
Najpierw jest „umiar sytuacyjny”, czyli wymóg chwilowej abstynencji w wielu sytuacjach życiowych. Wymieńmy je:
- dzieciństwo i młodość;
• stan błogosławiony i karmienie piersią;
• praca, zwłaszcza specjalna, np. z bronią, z maszynami;
• kierowanie pojazdami;
• obarczenie indywidualnymi czynnikami ryzyka uzależnienia (są takie geny!);
• choroba i używanie określonych leków (np. neuroleptyki);
• bycie „pod obserwacją” własnych lub cudzych dzieci (rodzice, nauczyciele);
• poważne negocjacje czy interesy;
• sport i turystyka;
• ważne funkcje społeczne, w tym polityczne.Wiele jest sytuacji, które domagają się bezwzględnej trzeźwości w postaci po prostu abstynencji. Dopiero po tej liście możemy zwrócić się do umiaru ilościowego: gdy nie zachodzą te specjalne okoliczności, to poniżej 40 g dla mężczyzny i 20-30 g dla kobiety. Jak to, przecież była mowa o 60/40? Ale to już jest wyraźna granica upicia się, a wcześniej są różne inne zaszłości, wzrost ryzyka. W miarę bezpieczna jest sytuacja spożycia do litra piwa przez mężczyznę lub do pół litra przez kobietę. Dwu lampek wina przez mężczyznę, a jednej przez kobietę. 50 gramów wódki przez mężczyznę, a 30 gramów przez kobietę. I nie w postaci sumy, Boże broń! Albo, albo, albo…
Powie ktoś: wiemy, wiemy, rozumiemy. Tymczasem okazuje się w badaniach, że aż 20% Polek spożywa alkohol w czasie ciąży, pomimo wyraźnych ostrzeżeń lekarskich. Aż 2/3 nastolatków ma epizody upicia się. Nadal zdarzają się pijący w pracy (chociaż mniej, trochę się boją wylania z roboty). Większość przestępstw zdarza się, gdy sprawca jest „pod wpływem”. Katalog naszych wykroczeń jest obszerny.
Zatem, jeżeli nie wypracowaliśmy umiaru (w postaci radykalnych granic lub w postaci abstynencji), to jesteśmy współodpowiedzialni za problemy alkoholowe naszego społeczeństwa. Ta wiedza jest rzadka i stanowczo odpychana.
Gdy w Wielkiej Brytanii rząd upublicznił wyniki badań stwierdzające, że już małe dawki alkoholu istotnie zwiększają ryzyko problemów, np. zapadalność na nowotwory i zalecił abstynencję jako najbardziej bezpieczną postawę, to rozległy się głosy oburzenia części komentatorów, że „rząd zanadto ingeruje w prywatne życie obywateli”.
Co zatem zrobić, aby nie być odpowiedzialnym za tragedie (cudze lub swoje własne)? Oto garść rad opartych na wielu badaniach.
- Zawsze trzeźwo ocenić sytuację pod kątem możliwości spożywania niewielkich ilości napojów alkoholowych i jeśli okoliczności na to wskazują, to powstrzymać się od konsumpcji.
Reguła ta dotyczy również zdolności przewidywania. Jeśli wybieramy się na uroczystość rodzinną samochodem, to wzrasta ryzyko, że „złamiemy się” i siądziemy za kółkiem po paru głębszych. Może nam się chwilowo udać uniknąć wypadku czy kontroli, ale czy zawsze? Wielu boleśnie się przekonało, że nie zawsze.
- Zalecaj abstynencję dzieciom i młodzieży. Nigdy nie upijaj się w obecności własnych dzieci. Proś ich o utrzymanie bezpiecznej postawy. Wspieraj wobec nacisków grupy rówieśniczej. Zwracaj uwagę, gdy nieuczciwy sprzedawca łamie przepisy i dostarcza alkohol nieletnim.
Sprzedawcy już od dawna mają przywilej legitymowania „podejrzanych o młody wiek” klientów. Czasem wystarczy tylko zwrócić na coś uwagę, zawstydzić. Oczywiście mam świadomość, że takie interwencje niosą w sobie pewne ryzyko agresji ze strony krewkich młodych. Cóż… Sam ocenisz, czy warto podjąć takie ryzyko. Wszystko trzeba robić rozsądnie, również interwencje.
- Jeśli jesteś konsumentem napojów alkoholowych, to zachowuj ilościowy umiar, według wcześniej podanych wskazówek (40/30).
Jeśli ktoś za wcześnie przeżył inicjację alkoholową, to możliwe, że szybko nastąpił u niego wzrost tolerancji. Wspomniane małe ilości alkoholu mogą być za słabe, aby odczuł efekt psychoaktywnego działania tej substancji. To powoduje swoistą pogoń za przeżyciami skutkującą przekraczaniem zalecanych przez specjalistów granic.
Wypadałoby na nowo nauczyć się umiaru. Nie zawsze to jest łatwe, ale konieczne i możliwe. Przecież gdy dbamy o linię i stosujemy specjalne diety, to nie zawsze jest łatwo. A robimy to w trosce o zdrowie.
- Jeśli możesz i chcesz, to podejmij pełną abstynencję.
Sam lub z innymi, np. członkami Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Szybko zauważysz, jak taka postawa zadziwia otoczenie, w gruncie rzeczy wzbudzając szacunek. W Polsce istnieje duża grupa abstynentów (oceniana na 32% osób, które ukończyły 15 lat, dane WHO – ci, co nic nie pili w ciągu roku) lub nieco mniej, jeśli chodzi o grupę abstynentów „całożyciowych”. Zawsze jednak liczebność abstynentów jest wyraźnie większa niż osób uzależnionych, chociaż mniejsza niż nadużywających.
Może to nieco trudne do zauważenia, ale dane badawcze pokazują, że aż 40% wszystkich konsumentów napojów alkoholowych w Polsce zadowala się rocznym spożyciem na poziomie 1 litra czystego alkoholu! Około 75% konsumentów stara się zachowywać umiar. To większość! Tyle, że milcząca i nieświadoma własnej potęgi, własnego wpływu.
- Jeżeli możesz i chcesz zostań apostołem trzeźwości.
Wykorzystuj różne sytuacje życiowe, aby promować umiar (umiar ma dwie postacie – radykalne ograniczenia ilościowe lub pełną abstynencję). Dziel się świadectwem życia. Zwłaszcza ma to znaczenie dla tych naszych sióstr czy braci, którzy sądzą, że w ich przypadku już nic nie da się zrobić. Możesz być dla nich pozytywnym zaskoczeniem i źródłem nadziei.
Bł. Stefan Kardynał Wyszyński umieścił w Jasnogórskich Ślubach Narodu Polskiego (1956) ślub pozbycia się wad narodowych, do których zaliczył też pijaństwo. Możesz mieć duchową zasługę wypełniania tych ślubowań. Istnieje w Polsce prężny ruch apostołów trzeźwości, rozmaite bractwa. Przez kraj wędruje rocznie KILKASET pieszych pielgrzymek w intencji trzeźwości. Nie jesteś sama czy sam.
- Nade wszystko: nie lękaj się prezentowania umiaru czy abstynencji.
Ludzie boją się „śmierci społecznej” w wyniku odmowy picia. Tymczasem ich asertywność w tej dziedzinie budzi szacunek. Może nie wiedzą o tym? Czasem wzbudzi to sprzeciw, ale wtedy zapewne ktoś otrzymuje od Ciebie cenny dar interwencji, aby dostrzegł swoje mniejsze czy większe wady, a nawet uzależnienie.
Do ludzi Kościoła.
Być może ten tekst będzie czytać ktoś osobiście i formalnie zaangażowany w sprawy Kościoła. Kapłan, kleryk, siostra zakonna, członek instytutu świeckiego, członek rady parafialnej czy ruchu kościelnego. Warto, aby taka osoba zdała sobie sprawę z tego, że apostolstwa trzeźwości chce sam Chrystus. Nie tylko dlatego, że umiar chroni same te osoby i nie stają się one powodem zgorszenia dla braci. Bo bywa wiele zgorszenia w tej dziedzinie. Głównie dlatego, że pijaństwo od wewnątrz niszczy Kościół jako wpływ złego ducha. Czcigodny Sł. Boży ks. prof. Franciszek Blachnicki uważał, że pijaństwo tworzy „anty – kościół”, nawet z zestawem „anty – liturgii”. Warto się pod tym kątem przyjrzeć obyczajom, gdy lud zamiast Eucharystii wybiera pozorną wspólnotę pijacką.
Koniecznie też trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że rozwiązanie problemów alkoholowych to nie jest sprawa garstki uzależnionych, do których wyciągnie się rękę. Jeśli nie pokonamy zjawiska pijaństwa, to stale będą przybywać nowi uzależnieni. Są ludzie obarczeni genetyczną podatnością na uzależnienie. Uzależniają się ok. 4 x szybciej, niż inni w tych samych warunkach (tzw. efekt teleskopowy). W społeczeństwie pijackim będą ulegać chorobie.
Powie ktoś: no to co? Przecież można ich wyleczyć. Otóż skuteczność terapii uzależnień czy ruchów samopomocowych typu AA nadal jest za niska, aby przyjść ze skuteczną pomocą większości. Ocenia się (tzw. regułą Emricka), że jedynie 1/3 osób podejmujących możliwie dobrą terapię i to dobrowolnie, uzyskuje zatrzymanie choroby (nadal obarczone ryzykiem licznych nawrotów). Oznacza to, że dla większości nie ma nadziei i umrą ok. 10-20 lat wcześniej, a po drodze przysporzą sobie i innym bardzo wiele cierpienia. Jedyną drogą do ograniczenia alkoholizmu jest zmiana społeczna w kierunku powszechnego umiaru. Nie da się skupić wyłącznie na uzależnionych. Oczywiście ma to bezcenne znaczenie dla konkretnych chorych ludzi i ich rodzin, ale bez społecznego umiaru ich liczba będzie stała lub będzie rosła.
Wyobraźmy sobie następującą sytuację. Załóżmy, że naukowcy odkrywają sposób na oznakowanie chemiczne alkoholików i ci zmieniają kolor skóry na… zielony. Jest takich osób w Polsce ok. 500-600 tysięcy (reszta „podejrzanych” to osoby pijące szkodliwie, ale jeszcze nie uzależnione, takich jest ok. 2 milionów). Wyłapuje się tych „zielonych” (wszystkich!) i przewozi na jakaś większą wyspę (Madagaskar?) z dala od świata. Tam stopniowo wymierają zaopatrzeni w niewielkie ilości niezbędnej żywności. O alkohol starają się sami, bo to ludzie kreatywni i potrafią go uzyskać ze wszystkiego. Społeczeństwo oddycha z ulgą, ale nie zmienia obyczajów i kultywuje pijaństwo. Po upływie kilku lat pojawiają się nowi uzależnieni i to dosyć młodzi. Sytuacja wraca do poprzedniego stanu.
Apel: Drogi Kapłanie! Jeśli nie wypracujesz umiaru, to pijaństwo Cię zniszczy. Jeśli nie potraktujesz poważnie wezwania do apostolstwa trzeźwości, to pijaństwo zniszczy Twoich wiernych, Twoją parafię i ostatecznie osłabi Twój Kościół.
W tym tekście nie sięgałem do głębi powodów, dla których ludzie piją nadmiernie. Zawarłem stosowne refleksje w innych moich tekstach, np. w książce „Na początku była rozpacz” czy „Propozycja dla Polski: trzeźwość”. Nie ulega wątpliwości, że rozmaite traumy, w tym rodzinne czy historyczne wzmagają pijaństwo. Można i trzeba to rozumieć głębiej jako dramat miłości do Boga i do ludzi. Można pogłębić te analizę, ale wydawało mi się, że muszę zacząć od spraw najprostszych, a „głębokości” zostawić na później.
Dr hab. Krzysztof A. Wojcieszek