Powracajmy często do naszego wzorca: w Jezusie. Ojciec miał w końcu Syna, który modlił się do Niego tylko po to, aby być przy nim jako Syn, w miłosnym spotkaniu. Nie przeszkadzało Mu to poruszać trudnych kwestii dotyczących Jego misji, na przykład wyboru apostołów, a na koniec wyrazić pełnej trwogi prośby: pozwól mi wypełnić swoją wolę.
Pozostać w jedności
Nie jesteśmy Chrystusem! Życie szybko nas pochłania i mówimy wtedy z politowaniem: „Nie mam czasu się modlić”, a to oznacza dokładnie: „Nie mam czasu ani by kochać, ani by żyć”. Ponieważ, powracając raz jeszcze do Chrystusa, widzimy dobrze, że dla Niego żyć w pełni, to być w pełni zjednoczonym z Ojcem. Czy ośmielimy się pomyśleć, że nasze życie może być bardziej intensywne od Jego życia? Wyciągnijmy stąd wniosek: aby żyć w pełni, winniśmy starać się przeżywać wszystko w jedności z Bogiem.
Czy mamy bez przerwy myśleć o Nim i nie robić nic innego poza modlitwą? Oczywiście że nie. Stałe zjednoczenie z Bogiem jest zjednoczeniem woli: czynić to, czego On oczekuje od nas. To, czego życie, które jest Jego wielkim pośrednikiem, oczekuje od nas: pościelić łóżko, zapłacić rachunki, naprawić samochód, pójść na spacer z dziećmi, wyprowadzić psa.
Zatem, wszystko jest modlitwą? Nie, należy zachować właściwe znaczenie słów. Wszystko może być zjednoczeniem z Bogiem, ale z modlitwą mamy do czynienia wtedy, gdy ma miejsce bardzo konkretne spotkanie z Nim: całą naszą istotą, ciałem, umysłem i sercem. Jesteśmy obecni dwie minuty lub pół godziny z Nim, tylko i wyłącznie dla Niego.
To zresztą pozwoli nam utrzymać, w możliwie największym stopniu, nasze zjednoczenie woli. Tak szybko je tracimy. Czy w tym momencie jestem taki, jak On chce, spokojny, kochający, ufny?
Nie będę poświęcał całego czasu na zadawanie sobie takich pytań. Bowiem to owe minuty modlitwy będą stopniowo kształtować moje synowskie serce, które pozostanie sercem syna w moich czynach i relacjach. Rozumiemy teraz, dlaczego nie modlimy się wyłącznie, by otrzymać to lub tamto (co zresztą jest czymś normalnym dla syna), ale by przejść od potrzeby Boga (pomóż mi!) do pragnienia Boga: kocham Cię, pragnę kochać Cię bardziej.
Modlitwa pomaga nam uznać Boga za naszego Boga i żyć w zażyłości z Nim. Tak, byśmy nigdy się od Niego nie oddalili. Byśmy trwali przeniknięci Nim. Kto jest Miłością? Jak można nie dostrzegać, że modlitwa jest ściśle związana z miłością?
Myślę o kobiecie, którą Jezus uzdrowił z krwotoku. Mówiła sobie: Obym tylko dotknęła się Jego płaszcza! (Łk 8, 44). To jest odpowiedź na pytanie: „Dlaczego się modlimy?”. Modlę się po to, aby zbliżyć się do Ciebie! Zbliżę się do Miłości, dotknę frędzli Miłości. I będę miłością, otworzę się na miłość.
Miłosna uwaga
Być może najlepszym słowem na określenie dzieła modlitwy i człowieka modlącego się jest przenikanie. Człowiek pragnie być przeniknięty Bogiem, przeniknięty Jego Miłością. Jest on, jak mówi św. Jan od Krzyża, zanurzony w miłosnej uwadze. „Człowiek duchowy […] powinien nauczyć się trwać w miłosnej uwadze na Boga […]. Wtedy bowiem przeniknie mu duszę boskie odpocznienie wraz z przedziwnym i wzniosłym poznaniem Boga, okrytym boską miłością”.
Gdy dochodzimy w ten sposób do serca modlitwy, to nie toniemy już w nieskończonej różnorodności modlitw i sposobów modlenia się, lecz szukamy we wszystkich wspólnego elementu, bez którego nie można mówić o modlitwie jako o miłosnej uwadze.
Modlitwa mieni się setkami kolorów miłości, jej spotkania z Bogiem mają tysiące twarzy, ale zawsze musi to być ten sam dialog: „Ty mnie miłujesz, chciałbym cię miłować”.
Domyślamy się, że wymagane są tu dwie postawy: skupienia uwagi na siebie i na Bogu. Tyle modlitw jest wyłącznie roztargnieniami. Nie chcę przez to powiedzieć, że możemy stać się czystą uwagą, ale zarówno w krótkich chwilach nieuwagi, jak iw najbardziej uciążliwym napływie rozproszeń, winniśmy niestrudzenie kierować nasze miłosne spojrzenie na Boga…
Wspierać nas będzie mocne przekonanie płynące z wiary, że Bóg jest blisko, zawsze blisko. W takich samych walkach, które my staczamy, aby dobrze się modlić, św. Augustyn wypominał Bogu Jego nieobecność: „Ależ Ja byłem obecny! – powiedział mu Pan. – Byłem z tobą, to ty nie byłeś ze Mną”.
Jestem obecny… Jesteś obecny…
Na początku każdej modlitwy, niezależnie od jej formy, osobistej czy wspólnej, trzeba poświęcić chwilkę, aby odnaleźć siebie i odnaleźć Boga: „Jestem obecny i Ty jesteś obecny”. Samo powiedzenie sobie: „Jestem obecny”, zmobilizuje nas, skieruje nas ku głębi naszego serca, które jest jedynym miejscem intymnego spotkania z Bogiem. Być prawdziwie obecnym, to stać się, przynajmniej na kilka minut, całkowitym otwarciem się na Boga, wyłącznym przyjmowaniem Boga.
Następnie będziemy mogli, oczywiście, rozmawiać z Nim o wszystkim: o nas samych, naszym życiu, o tych, których kochamy, i tych, których nie potrafimy kochać. Ale o modlitwie możemy mówić dopiero wtedy, gdy otworzymy się na Jego Obecność.