Wiara jest czymś w rodzaju przeglądania się w Bogu, w Jego mocy i pięknie, w Jego miłości i dobroci, w Jego cierpliwości i odwadze spoglądania w przyszłość i jej tworzenia.

 

Wiara nie lekceważy rozumu. Szanuje go, ponieważ jest darem Stwórcy, podobnie jak sama wiara, ale wybiega daleko poza niego, przekracza rozum, lecz go nie lekceważy, nie odrzuca i nie pomija. Relacje te próbuje opisać również Michael A. Adamse w zdumiewającej powieści Psychiatra Boga. Tłem akcji są wizyty w gabinecie psychoterapeuty Richarda Johnsona, człowieka, który uważa się za „Boga” i zjawia się, gdyż potrzebuje ulgi. Nie będę opisywał tutaj niezwykle interesujących rozmów między lekarzem i szczególnym pacjentem, który z wolna staje się lekarzem, lecz przejdę od razu do kwestii wiary, jej sensowności i znaczenia w życiu. Temat ten podjęty zostaje w sesji dziewiątej. Przytoczę go w całości: – Debata, jaka się toczy na temat tego, czy jestem, czy nie jestem prawdziwy, jest interesująca (mówi „Bóg” – Z.K.). Na szczęście moje istnienie nie zależy jedynie od wiary, chociaż jest ona pomocna pod warunkiem, że właściwie się ją wykorzystuje. Faktem jest, że nie da się całkowicie udowodnić mojego istnienia ani mu zaprzeczyć. Dzieje się tak, ponieważ jestem empiryczną prawdą – bytem, którego każdy doświadcza zwykle indywidualnie. Wiara tak naprawdę może nie opierać się na intuicji, może istnieć wbrew faktom. Za wiarą niekoniecznie muszą stać logiczne przesłanki. Wiem – przerwał na moment – nie mówię nic nowego. Kiedy więc w ostatnim tygodniu pojechałeś do Pittsfield i Tom zapytał cię, czy wierzysz w Boga, bez wahania odpowiedziałeś, że oczywiście tak. Twoje przekonanie bazuje na osobistym doświadczeniu mojej osoby. Twoim doświadczeniu. Niczyim innym. W taki sposób się to odbywa i będzie odbywało. […]

 
Wiara i nauka są tylko różnymi drogami. Jest wystarczająco miejsca dla obu. Żadna ze stron nie musi przekonywać drugiej, chociaż zauważyłem interesujący fakt (ciągle mówi „Bóg” – Z.K.): nigdy nie spotkałem nikogo, kto na łożu śmierci uciekałby się do nauki albo w chwili kryzysu przywoływał Darwina. Podobają mi się – kontynuował Gabe (tj. mężczyzna podający się za „Boga” – Z.K.) – poszukiwania ludzkiego genomu. To cudowne i w pewnym stopniu magiczne. Dzięki temu ludzie odkryją w fizycznym królestwie sporo tajemnic głównego architekta, podobnie zresztą jak w królestwie ducha, którym poniekąd zajmuje się psychologia. Przyniesie to ze sobą istotne wyjaśnienie wielu procesów ewolucyjnych. Zostanie odkryta tendencja do dobra, ale mechanizm umożliwiający jej egzekucję wciąż pozostanie głęboką tajemnicą. Stanie się tak dlatego, że wolna wola oraz moralność nigdy w pełni nie zostaną wytłumaczone za pomocą pierścieni fosforanów i nukleoidów” (ss. 151-153).
 
Bóg „wyrasta” ponad wiarę i ponad rozum. Nie jest więźniem żadnego z nich, ale pozwala, aby wiara i rozum prowadziły do Niego, każde na swój sposób i w swoim czasie. Ta pierwsza zaczyna się w chwili, kiedy na pozór wszelkie oczywistości się skończyły, kiedy doświadczenie i rozum stwierdzają, że nie ma wyjścia, że nie ma dla nas żadnej nadziei, że należy się poddać. Wiara przeczy tej postawie. Kierkegaard pisał wręcz, że aby zyskać wiarę, trzeba utracić rozum. I w pewnym sensie miał rację. Wiara posiada coś z logiki narciarskiego skoku. Jest niczym wybicie się z progu skoczni pewności i lot w przestrzeń, z nadzieją bezpiecznego lądowania i medalu za dobry i długi skok. W istocie bezpieczne lądowanie jest poniekąd wpisane w skok, ponieważ zapewnia to konstrukcja skoczni. Rozum służy wierze do wybicia się, lecz potem pozostaje poza nią. Przed skoczkiem rozpościera się odtąd szeroka i długa perspektywa lotu. Wiara nie lekceważy rozumu. Nie kryje się za szańcem ufności, broniąc się przed atakami lumen rationis. Nic z tego. Prosi Boga o światło rozumu, ale na nim nie poprzestaje. Wiara boi się ewentualnej arogancji rozumu, jego zarozumiałości, zapatrzenia w siebie. Trzyma się z dala od namiętności rozumu, która oślepia, wykluczając inne perspektywy, zawężając horyzonty. Słusznie zauważał A.J. Heschel (|1972), że „zarówno rozum, jak i wiara nie są ani wszechogarniające, ani samowystarczalne. Wglądy wiary są ogólne, niejasne i wymagają konceptualizacji, by można je było przekazać rozumowi, połączyć i uzgodnić. Rozum to konieczny czynnik wiary, nadający formę temu, co często staje się gwałtowne, ślepe i wyolbrzymiane przez wyobraźnię. Wiara bez rozumu jest niema, rozum bez wiary jest głuchy”. Z kolei w innym miejscu, kiedy pisał o granicach poznania i potrzebie wiary, stwierdzał równie słusznie, że: Rzadko jesteśmy świadomi tego, że do wirującego kręgu doświadczenia przylega inny, rozciągający się za nim świat. Nasz umysł, kierując się namiętnym pragnieniem poznania, karmi się bogactwem świata niestawiającego oporu, zaś my, chwytając jedną po drugiej nietrwałe zdobycze, szybko zatracamy się w wirze własnej wiedzy.
 
Horyzont naszego poznania ginie we mgle zrodzonej z przelotnych mód i komunałów. Nie chcemy dostrzec tego, co jest poza naszym bezpośrednim oglądem, zadowalając się zastępowaniem rzeczywistości opiniami, tajemnic dogmatami, a idei mnogością słów. To, co niezwykłe, wydaje nam się nudnym zwyczajem, każdy nowy świt – codzienną rutyną przyrody.
 
Czasami jednak budzimy się. W drodze, w niekończącej się procesji dni i nocy, nagle czujemy, jak wypełnia nas strach, świadomość, że cała nasza wiedza i poznanie niewarte są funta kłaków. Nie jesteśmy w stanie przejść obojętnie obok przeszywającej serce wspaniałości każdego zachodu słońca. Jakaż więc korzyść z opinii, słów, dogmatów?
 
Gdy jesteśmy zamknięci w czterech ścianach naszych bibliotek, wydaje się nam, że nasza wiedza prowadzi nas niby słup światła. Kiedy jednak staniemy przy drzwiach otwierających się na to, co nieskończone, uświadamiamy sobie, że wszystkie nasze pojęcia i koncepty to jedynie błyszczące drobiny kurzu wirujące w promieniach słońca.
 
Wiara jest czymś w rodzaju przeglądania się w Bogu, w Jego mocy i pięknie, w Jego miłości i dobroci, w Jego cierpliwości i odwadze spoglądania w przyszłość i jej tworzenia. Kiedy przeglądam się w Bogu, kiedy zaczynam dostrzegać Jego obecność w sobie i wokół mnie, staję się autentyczny i wolny. Nie muszę dłużej uzasadniać swojego powołania, obranej drogi życia, nie muszę jej bronić przed tymi, którzy ją podważają, którzy nie wierzą w motywy, które podaję. Wszystko bowiem, co robię, czynię tylko dlatego, że On widzi. Ustają względy ludzkie. Stają się one mniej istotne, mniej ważne, drugorzędne. Nie widzę sensu, aby mówić, że to, czym jestem i co przeżywam, nie zrodziło się z emocji, nie jest efektem chorego umysłu, nie sprowadza się wyłącznie do moich dążeń osiągnięcia czegoś, bycia kimś. Nic z tego! Dla mnie jest to wynik wizyty, jaką złożył mi Bóg. Moja droga życia jest odpowiedzią na zaproszenie Boga, które brzmi głośniej od wszystkich innych głosów. W wierze usłyszałem bowiem Jego słowa i pragnę iść za nimi. Wiem, że On mówi do mnie i zaprasza mnie do przyjaźni z sobą. Odtąd nic nie jest dla mnie straszne, nic nie jest niemożliwe.
 
Mówię tutaj o wierze żywej, wierze zaangażowanej, wrażliwej na to, co dzieje się w świecie i we mnie. Wiara żywa znaczy, że nie jest ona zamrożona – zwykł mawiać ks. Józef Tischner (|2000). „Nie postrzegam wiary jako stanu raz na zawsze zamrożonego – kontynuował, lecz widzę ją jako ogromną rzekę miotaną konfliktami i napięciami, która raz się burzy, a teraz płynie spokojnie. Czasem woda w rzece natrafia na zakole i »robi sobie przystań«, wtedy wydaje się, że wiara obumarła, wystarczy jednak niewielki wstrząs, by wszystko się zmieniło. Malarz maluje obraz do kościoła i wybucha spór dotyczący fundamentów chrześcijaństwa. Ktokolwiek mi mówi, że jego wiara jest skończona i skończona jest jego niewiara, ten, jak podejrzewam, nie mówi o wierze, lecz o złudzeniu wiary”. Ponieważ wiara jest życiem, stąd podobnie jak ono, ona również musi być pełna dynamizmu, pełna przemieniającej życie energii. Działa w niej Boża łaska, która działa w cudowny sposób w moim sercu, przemienia je, doskonali, umacnia, daje mi radość, wlewa w moje życie nadzieję. Daje mi odwagę i siłę do przezwyciężenia trudności, których obecność nie podważa bynajmniej wiary, ale wręcz ją umacnia.
 

Rozważanie pochodzi z książki: Znalazłem perłę