Jezus przemawiał z mocą, która Mu nieustannie towarzyszyła. W swoim nauczaniu stawiał wysokie poprzeczki. Wymagał tego, czego od człowieka mógłby żądać jedynie Bóg.
Nawet jeśli rozległym zjawiskiem duchowym współczesności stała się obojętność wobec Boga i religii, tego samego nie da się powiedzieć o Jezusie. Kim jest ten historyczny nauczyciel z Nazaretu, iż nie sposób przejść obok Niego obojętnie? Trzeba być zdecydowanie za albo przeciw. Nawet wielu ludzi, którzy urodzili się bez wrodzonego genu religijnego, a nawet z rodzajem alergii na sprawy nadprzyrodzone, zdradza „słabość” wobec tej postaci. Dla Ernesta Renana to „osoba wyjątkowa… W nim skoncentrowało się wszystko to, co najlepsze i najwznioślejsze w ludzkiej naturze”. Kim jest ten człowiek, który fascynuje sobą nawet swych wrogów? „Pamięć o Nim jest rozsiana wszędzie – opisywał Giovanni Papini – Na murach kościołów i szkół, na czubkach dzwonnic, na wierzchołkach gór, nad łóżkami i na grobowcach. Miliony krzyży przypominają o śmierci Ukrzyżowanego”. Krzyż wręcz stał się faktem i symbolem centralnym, wokół którego toczą się losy zachodniego świata od czasów imperium rzymskiego. By nie pozostać autorem ogólnych sformułowań, przytoczę dwa skrajne przykłady. Jean Jacques Rousseau, osobisty wróg Kościoła, pisał w swym dziełku Emilio: „Przyznam się wam, że świętość Ewangelii przemawia mi do serca. Przyjrzyjcie się książkom filozofów, z całym ich napuszeniem. Jakże są malutkie w porównaniu z nią… Tak, życie i śmierć Sokratesa to dzieje mędrca, życie i śmierć Jezusa to dzieje Boga”. Podobne tony odnajdujemy w pismach młodego Karola Marksa: „zjednoczenie z Chrystusem dostarcza wewnętrznego uniesienia, wsparcia w bólu, spokojnej pewności oraz serca otwartego na miłość bliźniego, na wszystko co wielkie i szlachetne… Zjednoczenie z Chrystusem napawa radością, której na próżno poszukuje epikurejczyk w swej powierzchownej filozofii, a zdolny myśliciel w pogłębionych studiach”.
Nie ma człowieka, który mógłby się równać z Chrystusem, który budziłby tak mocne uczucia miłości czy nienawiści w stosunku do siebie. „Nie istnieje nic równie piękne, równie głębokie, rozumne, odważne i doskonałe jak Chrystus – pisał Dostojewski. – Nie tylko, że nie istnieje, ale i istnieć nie może. Jeśliby któregoś dnia okazało się, że Chrystus jest poza prawdą i stosownie do tego prawda jest poza Chrystusem, wolałbym pozostać przy Chrystusie, niż przy prawdzie”. Gaetano Salvemini, włoski profesor Harvardu, socjalista i antyklerykał z przekonania, twierdził: „Nie wiem, czy Jezus Chrystus był naprawdę synem Bożym, czy nie. W kwestii tych zagadnień jestem ślepym od urodzenia. Niemniej jeśli chodzi o konieczność postępowania według nauk moralnych Jezusa Chrystusa, nie mam najmniejszych wątpliwości”. Można by w nieskończoność przedłużać listę przeróżnego rodzaju zadeklarowanych ateistów, agnostyków, wolnomyślicieli i liberałów, takich jak Umberto Eco, Albert Camus, Giovanni Vattimo czy Jacques Derrida, którzy nie potrafili ukryć nieprzeciętnej fascynacji Jezusem. W Wenecji nikt nie potrafi mówić z taką estymą i przekonaniem o Jezusie, jak oficjalnie niewierzący filozof i burmistrz tego miasta, Massimo Cacciari.
To wyjątkowa właściwość, zwłaszcza w przypadku młodego wędrownego rabina żydowskiego, którego postać przemknęła poprzez dzieje szybko jak meteoryt, zaś cała publiczna aktywność nie trwała dłużej niż dwa i pół roku, niespełna trzydzieści miesięcy. I to, w dodatku, w głuchej i zapadłej peryferii imperium rzymskiego, z dala od świateł rzymskiego czy aleksandryjskiego blichtru. Chrystus bez wątpienia stał się największą pasją ludzkości. Kto zapadnie na chorobę, która nazywa się „Jezus”, nie wyleczy się z niej już nigdy. Spotkanie z Nim nie pozwoli już w żaden sposób wymazać tego wspomnienia z serca. Expertus potest credere quid sit Jesum diligere – śpiewał św. Bernard z Clairvaux. Chodzi o rodzaj zakochania czy też tęsknoty, która nie mija człowiekowi nigdy.
Trzeba dodać, że konsekwencje owych dwu i pół roku spędzonych przez Jezusa wraz z ludźmi na ziemi są nieobliczalne. Odkąd św. Paweł zaczął głosić, że w Chrystusie nie ma już Żyda ani poganina, mężczyzny ani kobiety, niewolnika ani też człowieka wolnego, poczęła się rozwijać jedna z największych rewolucji społecznych w dziejach ludzi – upadek niewolnictwa. Oto, jak opisuje sytuację Rzymu tamtych czasów Gustave Bardy: „Na ostatnim miejscu w społeczeństwie i, przynajmniej po części, bliżej zwierząt niż ludzi znajdują się niewolnicy. Nie są osobami, tylko przedmiotami, obiektami posiadania, które się nabywa i sprzedaje, których się używa do woli, a kiedy już ich się nie potrzebuje, najzwyczajniej się ich pozbywa. Niewolnikowi nie wolno założyć rodziny, ani też pielęgnować własnych narodowych obrzędów”. U podstaw zmiany tej sytuacji nie znalazła się żadna ideologia społeczna czy polityczna, ale imię jednego człowieka: Jezus. Dobrze o tym wiedział papież Paweł II, który w następstwie odkrycia Ameryki podjął w bulli Sublimis Deus z 2 czerwca 1537 roku decyzję o skruszeniu zawczasu apetytów niewolniczych nowych konkwistadorów z Europy, stwierdzając: Indios veros homines esse. Ci bowiem, którzy chcieli budować nowy system niewolniczego wykorzystania, podpierali się teoriami o etnicznych amerykanach jako dzikusach, a nie prawdziwych ludziach, czego dowodem miał być fakt, iż nie są oni wyznawcami chrześcijańskiej wiary. Papież nie tracił czasu na dyplomację: ci, którzy tak myślą, są „wspólnikami diabła, pragnącymi upajać się chciwością”.
Przed narodzeniem Jezusa sporządzano kontrakty małżeńskie, w których nie była brana pod uwagę ludzka miłość, lecz żona stawała się własnością męża. Położenie kobiety w tamtej epoce nie było do pozazdroszczenia. Ojciec dysponował prawem do życia lub śmierci własnej córki. Pewien rzymski obywatel Poncjusz Aufidianus zabił swą córkę po tym, jak odkrył, iż została ona zgwałcona. Były także przypadki przewidziane w prawie rzymskim, kiedy to małżonek, albo nawet i teść, mieli prawo zabić żonę. Przykładem jest Ignatius Mercenius, który uderzeniami kija pozbawił życia swoją kobietę za to, że piła wino. I wcale nie został pociągnięty za to do odpowiedzialności. Grzech cudzołóstwa dawał też mężczyźnie prawo zabicia swej małżonki, przy czym zależność ta nie funkcjonowała w drugą stronę. Znane są także inne drastyczne praktyki cywilizacji rzymskiej, choćby ten, gdy Katon postanowił podarować swą oblubienicę Marcję przyjacielowi Hortensjuszowi, zaś imperator Oktawian zażądał od jednego ze swych poddanych odstąpienia mu żony. Za idealną uznawano też decyzję owdowiałej kobiety o odebraniu sobie życia po śmierci małżonka. Wraz z przyjściem Jezusa zaszła zmiana: miłość stała się kategorią nie tylko pierwszoplanową, ale wręcz siłą przemieniającą życie. Paradygmatem wszelkich więzi ludzkich, zwłaszcza zaś łączących mężczyznę z kobietą stał się mistyczny związek małżeński Chrystusa z Kościołem. Jezus ukazał, że możliwy jest nowy rodzaj miłości, która nie jest tylko wybuchem namiętności. Jego miłość – to dobrowolny dar siebie drugiemu.
Chrześcijaństwo jako religia objawienia się Boskiego Logosu wniosła również w dzieje ludzkości przełom w podejściu do rozumu. „Dlaczego Europejczycy poprzez wieki pozostali jedynymi, którzy używali okularów, budowali kominy, kierowali się zegarem, dysponowali ciężką kawalerią czy też zapisem nutowym w muzyce?” – pytał Rodney Stark w swym bestsellerze Zwycięstwo Rozumu. Odpowiedź tkwi w racjonalnym podchodzeniu do rzeczywistości, jakiego nauczyło ludzi chrześcijaństwo. Okulary czy kominy wydają się błahostką, a jednak zrewolucjonizowały życie i jego jakość. Samo chrześcijańskie pojęcie osoby spowodowało całą serię odkryć i podbojów technologicznych, lecz przede wszystkim umożliwiło opracowanie teorii praw ludzkich oraz porządku społecznego. „Demokracja to kartka wyrwana z Ewangelii” – twierdził Arnold Toynbee. Jeśli dziś spogląda się na dziecko jako na istotę ludzką, mimo że brakuje mu tylu właściwości cechujących logiczny i racjonalny byt, zasługę w tym względzie należy przypisać żydowsko-chrześcijańskiej tradycji, która w ramach swych debat teologicznych skonstruowała genialną kategorię osoby. Zaślinione niemowlaki, bezsilni starcy, schorowani i zredukowani do podstawowych czynności wegetatywnych pacjenci oddziałów intensywnej terapii, czy wreszcie rozwijający się w ukryciu kobiecego łona ludzki płód – wszyscy oni w Chrystusie uzyskali godność osoby. Jezus nie przyszedł cywilizować świata, ale uświęcać człowieka. Pozwolić mu przejść ze stanu bestii do miary boskości. Reszta jest naturalną tego konsekwencją.
W swym kultowym dziele Od Hegla do Nietzschego Karl Lowith pisze: „Historyczny świat, w łonie którego zdołał się uformować «przesąd», iż ktokolwiek posiada ludzką twarz, posiada tym samym «godność» oraz «cel» przysługujący ludzkiej istocie, wcale nie jest światem zwykłego człowieczeństwa, mającym swe korzenie w odrodzeniowych kategoriach «człowieka uniwersalnego», ale światem chrześcijaństwa, w którym człowiek, dzięki Chrystusowi, Bogu-Człowiekowi, odnalazł właściwy stosunek do samego siebie oraz do swego bliźniego”.
Bez większego ryzyka przesady można stwierdzić, że gdyby Chrystus nie zrewolucjonizował świata swym wyzwaniem z krzyża, nie byłoby ani szkół, ani uniwersytetów, ani też szpitali wraz z wielkimi dziełami miłosierdzia. Przed epoką Jezusa – jak pisze historyk medycyny Fielding Garrison – „postawa ludzi do choroby czy nieszczęścia pozbawiona była współczucia. Zasługi w niesieniu ulgi na szeroką skalę ludziom cierpiącym należy przypisać chrześcijaństwu”. To zresztą stało się jednym z głównych zarzutów, jakie uczniom Chrystusa postawił Nietzsche: „chrześcijaństwo stanęło po stronie tego wszystkiego, co słabe, podłe i nieudane”. Jak podkreśla francuski historyk Rene Girard, w świecie starożytnym znana była solidarność pomiędzy osobami tej samej rodziny, plemienia, grupy etnicznej czy narodowej. Jednakże to dopiero wraz z chrześcijaństwem pojawiła się postawa przyjścia z pomocą osobie cierpiącej, nawet jeśli była obca i nieznana. Pojęcie miłości bliźniego zaczerpnięte z Ewangelii stanęło u podstaw wyłonienia się instytucji szpitala. Jego pierwotne postaci nazywano ksenodochiami, co etymologicznie znaczy „lecznica dla obcokrajowców”. Tak nazywano pierwsze organizowane przytułki dla chorych cudzoziemców i pielgrzymów. Według tradycji, papież św. Anaklet, w 80 roku po Chrystusie, przekształcił własny dom w szpital. Podobnie uczyniła św. Agnieszka w IV w., a po niej wielu innych świętych. Jezus pozwala odkryć nowy wymiar relacji międzyludzkich – agape, to znaczy miłość, która w drugiej osobie pozwala rozpoznać kogoś podobnego do mnie, a – idąc jeszcze głębiej – pozwala rozpoznać w drugim samego Chrystusa.
Po przyjściu Chrystusa i dzięki Niemu rodzaj ludzki przeżył okres rozkwitu, nawet jeśli z powodu ograniczonych możliwości człowieka proces ten przebiegał stopniowo i różnymi etapami. Od samego początku Ojcowie Kościoła nauczali, że rozum ludzki stanowi największy dar Boga. Chrześcijaństwo stało się jedynym wyznaniem, które potrafiło spożytkować rozum i logikę w odkrywaniu prawdy zawartej w religii. Gilbert K. Chesterton pisał: „Stać się katolikiem nie oznacza wcale wyrzec się myślenia, tak samo jak uzdrowienie z paraliżu nie znaczy zaprzestać poruszania się, a wręcz przeciwnie: nauczyć się poruszać poprawnie”. Nawet jeśli chciałoby się użyć nie wiem jak wielu rodzajów uprzedzonych argumentów w polemice, jednego nie sposób zaprzeczyć: ewangelizacja zaowocowała zwycięstwem rozumu oraz pojęciem wolności osobistej. „Ten czy ów Europejczyk może nie wierzyć w prawdziwość chrześcijańskiej doktryny – pisał słynny angielski poeta Thomas S. Eliot – niemniej wszystko to, co mówi i czyni, wypływa z chrześcijańskiej kultury, którą odziedziczył i która dostarcza mu znaczeń. Jedynie kultura chrześcijańska mogła wydać kogoś takiego, jak Voltaire czy Nietzsche”. Oczywiście, chrześcijaństwo nie identyfikuje się z żadną cywilizacją, nawet tą zachodnią.
Wszystkie religie, podobnie jak i systemy ateistyczne, popełniały w ciągu wieków zbrodnie i potworne nadużycia. Nowość chrześcijaństwa polega na tym, że jego adepci nigdy nie będą szukać usprawiedliwienia dla własnych czynów, powołując się na Chrystusa, który nigdy nikogo nie skrzywdził, nakazywał miłość do nieprzyjaciela i w każdym położeniu stawał po stronie ofiary. „Wszelkie grzechy chrześcijan popełnione w ciągu wieków nie biorą się z ich wiary w Niebo, ale z tego, że niedostatecznie w nie uwierzyli” – pisał Joseph Ratzinger. Czegoś podobnego, niestety, nie mogą powiedzieć o sobie -dla przykładu – wyznawcy islamu. Oto jak opisuje masakrę żydów w Mesynie jeden z najsłynniejszych biografów proroka Mahometa: „Mahomet nakazał wykopać wielkie doły na targu al-Madina. Skrępowani Żydzi zostali tam przyprowadzeni i wszystkim po kolei obcięto głowy, a następnie ciała wrzucono do dołu. Według niektórych, było ich sześciuset lub siedmiuset, według innych ośmiuset albo dziewięciuset. Następnie sprzedano kobiety i dzieci. Pieniędzmi uzyskanymi ze sprzedaży, jak i pozostałymi sprzętami podzielono się… Prorok wziął sobie jako konkubinę piękną Rayhanę, wdowę po jednym ze straconych Żydów”. Oto rewolucja Jezusa: wszyscy byli przekonani, że świat da się zmienić, gdy zabije się wrogów. Tymczasem Jezus zmienił to, pozwalając, aby inni Go zabili. Odkąd Chrystus zawisł za wszystkich ludzi na krzyżu, żadne ludzkie istnienie nie powinno być więcej składane w ofierze. Winni to dobrze zrozumieć ci wszyscy współcześni bioetycy, którzy twierdzą, że sama przynależność do gatunku homo sapiens nie jest wystarczająca, by komuś zagwarantować prawo do życia. Guru postmodernizmu Richard Rorty przyznawał: „Spoglądanie na dziecko jako na istotę ludzką, nawet jeśli brakuje mu elementarnych więzi społecznych i kulturalnych, zawdzięczamy jedynie wpływom tradycji judeochrześcijańskiej i jej specyficznemu pojęciu osoby”.
Kim jest ta Postać, którą otaczają szacunkiem niemal wszystkie religie, a której wytoczył długotrwałą wojnę zachodni laicyzm? Koran nazywa Go „jednym z dwóch proroków, zrodzonych bez ojca” (drugim był Adam), który powróci na końcu czasów. Gandhi zwierzał się: „mówię hindusom, że ich życie pozostanie niedoskonałe, jeśli nie będą skrupulatnie zgłębiali życia Jezusa”. Żydowski myśliciel Martin Buber nazywał Go „wielkim bratem”, zaś francuski Żyd Edmund Fleg mówił: „Jakże bym Cię pokochał, gdybym mógł Cię poznać”.
Jaki był Jezus z Nazaretu? Z kart Ewangelii przekonujemy się, że nikt względem Niego nie pozostawał obojętnym. Dane całunu turyńskiego podpowiadają, że chodzi o mężczyznę około trzydziestopięcioletniego, o wzroście ponad metr osiemdziesiąt, o sylwetce zdrowej, mocnej, noszącej znamiona kogoś, kto był aktywny fizycznie. Miał pociągłą twarz, regularne rysy, wyraziste wargi, wysokie czoło, włosy do ramion i długą brodę. Wrażenie mocy, jakie Jezus budził w ludziach, pochodziło z całą pewnością z Jego wewnętrznej siły duchowej, niemniej zewnętrzny jej wyraz lokował się w twarzy i spojrzeniu. Jak powiadają Ewangelie, wielu ludzi poczuło się wezwanymi do pójścia za Jezusem, spotykając się z Jego wzrokiem: Piotr, Zacheusz, Tomasz czy Samarytanka przy studni Jakuba. Decydujący był jednakże stosunek Jezusa do ludzi, ukazujący miłość i zainteresowanie najbardziej ubogimi, upokorzonymi, odepchniętymi przez innych czy gardzącymi samymi sobą. Ten stosunek do grzesznika okazał się rewolucyjny dla wizji Boga, jaką ludzie mieli do tej pory. W sposób przejmujący wyraził to Kierkegaard w swoim Dzienniku: „Jeśli czuję się wręcz zerem, jeśli w mej nędzy czuję się najbardziej sponiewierany pośród wszystkich nędzników, otóż z tego niezbicie wynika coś więcej niż pewnego: że Bóg mnie kocha. Kiedy czujesz się opuszczony w świecie, cierpisz i nikt na ciebie nie zwraca uwagi. I dochodzisz do wniosku, że nawet Bóg przestał się tobą przejmować. Wstydź się, głupcze i bluźnierco. Właśnie ten, kto jest najbardziej opuszczony na ziemi, najbardziej jest kochany przez Boga”.
Jak zauważali Ewangeliści, Jezus nie przemawiał do ludzi jak inni żydowscy rabini, On przemawiał z mocą, która Mu nieustannie towarzyszyła. W swoim nauczaniu stawiał wysokie poprzeczki. Wymagał tego, czego od człowieka mógłby żądać jedynie Bóg. Zresztą, tylko On jeden w dziejach ludzkości utożsamił się z Bogiem. Tylko On odważył się powiedzieć o sobie: „Ja jestem (Jahwe)”. Tym bardziej zdumiewa fakt Jego ukrzyżowania i wydania na śmierć. Przecież moc, której używał do uzdrawiania i ratowania innych, mógłby z łatwością obrócić przeciwko swym oprawcom i wrogom. Tymczasem pozwolił się upokarzać, opluwać, bić i torturować, a wreszcie przyzwolił na swoją własną, wyrafinowaną i okrutną egzekucję. Wszedł w najmroczniejsze obszary ludzkiego grzechu i jego skutek.