„Było to w piętnastym roku rządów Tyberiusza Cezara. Gdy Poncjusz Piłat był namiestnikiem Judei, Herod tetrarchą Galilei, brat jego Filip tetrarchą Iturei i kraju Trachonu, Lizaniasz tetrarchą Abileny; za najwyższych kapłanów Annasza i Kajfasza skierowane zostało słowo Boże do Jana, syna Zachariasza, na pustyni. Obchodził więc całą okolicę nad Jordanem i głosił chrzest nawrócenia dla odpuszczenia grzechów, jak jest napisane w księdze mów proroka Izajasza: Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego! Każda dolina niech będzie wypełniona, każda góra i pagórek zrównane, drogi kręte niech się staną prostymi, a wyboiste drogami gładkimi! I wszyscy ludzie ujrzą zbawienie Boże”.
Wcielenie Boga w ludzką historię dokonuje się w określonym miejscu i czasie. Św. Łukasz rozpoczyna historię zstąpienia Słowa na ziemię bardzo patetycznie. Mówi o pałacach cezara, namiestnikach, królach i arcykapłanach, by zakończyć paradoksalnie: Bóg ze swoim głosem przychodzi na pustynię.
W adwentowym czasie Kościół prowadzi nas na „pustynię”. Wielkim zubożeniem życia duchowego w tym czasie jest poddanie się marketingowi. Supermarkety próbują zmarginalizować, zatracić głębię duchową świąt; sprowadzić ją do choinek, zakupów i prezentów…
Nie przeżyjemy owocnie tajemnicy Bożego Narodzenia, jeśli zabraknie Adwentu, wyjścia na pustynię, wejścia w głąb siebie, w milczenie, w ciszę, w której można usłyszeć Boga. Oczywiście, żyjąc w rodzinach i pracując zawodowo, nie możemy wyjechać na pustynię, ale możemy robić „krótkie przystanki” na zatrzymanie się, nabranie dystansu do codziennych zmartwień i trosk, chwilę refleksji, modlitwy, sięgnięcie do Pisma świętego. Takie „pustynie” są przeciwieństwem pustki, oddalenia i „wypalenia”, do których prowadzi zabieganie i zbyt szybkie tempo życia.
Niemiecki teolog Hans Urs von Balthasar porównuje Adwent do bramy, poprzez którą wkracza się do świątyni Bożego Narodzenia. Brama ta jest strzeżona przez dwóch „strażników”. Pierwszy z nich to bezkompromisowy, wymagający, surowy asceta – Jan Chrzciciel. Drugi jest pokorny, wewnętrznie skupiony, cichy i kontemplatywny. To Maryja. Między Janem Chrzcicielem – ostatnim prorokiem, zapowiadającym przyjście Chrystusa, a Maryją jest wielka różnica. Jednak obydwoje są nieodzowni, by Bóg „mógł rozbić między nami swój namiot”.
Dzisiejsza Ewangelia kieruje nasz wzrok na „pierwszego strażnika”. Jan Chrzciciel żyje na pustyni, poza wszelką cywilizacją i kulturą, jak Beduini, prowadzi prosty, ascetyczny tryb życia. Jest przeciwieństwem „wielkich tego świata”. Jest człowiekiem głębokiej pokory. Nie skupia uwagi na sobie, nie chce być podziwiany, nie wywołuje sensacji, nie interesuje go wielkość, nie dąży do sukcesu, prestiżu. Swoją misję rozumie jako „umniejszanie”. Umniejsza siebie, aby Jezus mógł wzrastać. Jan nazywa siebie „głosem”. Wie, że najważniejszy jest Pan, któremu „prostuje ścieżki”. Jan nie widzi w Jezusie konkurenta, który pozbawia go sławy, popularności, osiągnięć. Przeciwnie, cieszy się, że Jezus będzie wzrastał, a on zejdzie z centrum, na bok, w cień. Jan zna swoje miejsce i swoją rolę.
Jan Chrzciciel jest postacią wyrazistą i jednoznaczną, nie chwieje się, jak trzcina na wietrze. Jest autentyczny, szczery, nie zabiega o niczyją sympatię. Nie nosi zewnętrznych masek. Mówi to, co czuje. Jan wzywa do nawrócenia, czyli zmiany myślenia, mentalności.
Adwentowe oczekiwanie ma wymiar świadomego czuwania, nawrócenia serca i myśli. Człowiek nawrócony na pierwszym miejscu stawia Boga, miłość, bliźnich, a nie własne ambicje, plany, sukces… Nie jest dwulicowy, nie nosi zewnętrznych masek, ale jest sobą, żyje w prawdzie. Nie pozwala sobą manipulować, ale równocześnie nie czyni tego wobec innych.
Adwentowe oczekiwanie wymaga również codziennej pracy nad sobą, czyli ascezy, kształcenia w sobie cnoty pokory. Pokora jest zgodą na siebie i swoje miejsce w życiu. Bez niej będzie pycha – zrozumiałość, arogancja, poniżanie innych, dążenie do sukcesu po trupach, albo „fałszywa pokora” – kompleksy i niezdrowe poniżanie siebie.
W jaki sposób przeżywam czas Adwentu? Czy nie pozwalam, aby pochłonął mnie wir reklamy i marketingu? Czy znajduję codziennie chwile na posłuchanie Boga? Czy zawsze jestem sobą? Czy raczej poddaje się wpływowi mody, reklamy, innych? Czy mam „jedną twarz” czy więcej? Czy zawsze chcę być gwiazdą (gwiazdorem)? Jakie sprawy w moim życiu wymagają wyprostowania, uporządkowania, przejrzystości? Czy odwróciłem już wzrok od mojego „ja” i zacząłem patrzeć w kierunku przychodzącego Jezusa?