Jesteśmy ludźmi, z różnych względów spozycjonowanymi w wykluczających się kategoriach, na przeciwnych biegunach. Jesteśmy „człowiekiem podzielonym”. Tyle jest obecnie teorii proponujących wielość, różnorodność tożsamości płciowych, a co za tym idzie modeli kobiecości i męskości. Kto tworzy te modele? Same kobiety? Mężczyźni? Anonimowa kultura? Które z tych modeli są pozytywne, a które negatywne? Jak mogę to ocenić?
Kobiety w androcentrycznej* rzeczywistości
W obrębie gender studies (studiów nad płcią kulturową) uznaje się, że dyskurs publiczny – kulturę, naukę, sztukę – w przeważającej większości tworzyli mężczyźni i to oni w pewnym sensie zaprojektowali własne oczekiwania co do kobiecości na kobiety. Kobieta jest więc tylko taka, jaką ją widzi mężczyzna. Dąży do zrealizowania powstałego w androcentrycznej kulurze ideału kobiety. Symboliczne działanie męskiej władzy objawia się dwojako. Z jednej strony poprzez sprowadzanie różnic międzypłciowych do jednego, męskiego poziomu i ignorowanie ich specyfiki – należą tu wszelkie dyskursy o równości oraz te opowiadające się za równością w różnicy, gdyż na strukturalnym poziomie są one podobne do siebie. Z reguły okazuje się, że równość polega na byciu taką jak mężczyzna, bo przecież – jak mówi jeszcze oświeceniowe równanie – mężczyzna = człowiek. Z drugiej zaś strony poprzez waloryzowanie jednej płci kosztem drugiej, czego dostrzegalnym objawem są otaczające nas wizerunki kobiety/ciała – mężczyzny/umysłu, kobiety/człowieka wykastrowanego – mężczyzny/człowieka kompletnego, kobiety/natury – mężczyzny/kultury, kobiety/nieracjonalnej – mężczyzny/racjonalnego. Niestety, nie jesteśmy chińskimi sifu, którzy rozumieją tao jako parę przeciwieństw równoważnych, w naszej kulturze zawsze jedna strona binarnej opozycji znajduje większe uznanie.
Interesuje mnie szczególnie nasilone, zwłaszcza dzięki usprawnieniu procesu komunikacji (media wizualne), utożsamienie kobiety z ciałem, widoczność/widzialność ciała kobiety, jej wygląd. Według mnie poprzez ciało wciąż określa się kobietę, a modele kobiecości, choć są praktycznie te same (romantyczna i niewinna dziewica, nieokiełznana kusicielka, opiekuńcza matka, zagrażająca wiedźma), zostały unowocześnione, zreformowane, przysposobione do obecnych warunków.
Kolejnym postulatem badaczek i badaczy zajmujących się gender studies jest teza, że kobiecość w kulturze jest przedstawiana, a nie odzwierciedlana (sic!). Te przedstawienia, reprezentacje wydają się bardziej realne niż rzeczywistość, którą mają odzwierciedlać, co w praktyce oznacza, że nie ma takich kobiet, jakie widzimy w MTV, w kolorowych gazetach, reklamach, ale nie ma też Matek-Polek. W kulturze globalnej kobiecość istnieje tylko jako zapośredniczone przez media mimesis, a zatem nie ma pierwowzoru, nie ma kobiecości jako takiej. Kobiety dążą do naśladowania reprezentacji uprzednio skonstruowanych wersji kobiecości, które odwołują się do tych, skonstruowanych wcześniej, a te do jeszcze wcześniejszych itd.
Ideał kobiecości, utopijna i niedościgniona Kobieta, zdeterminowany był zawsze przez ideologię, religię oraz stosunki władzy. Kobieta pragnie więc naśladować to, co już wcześniej było formą naśladownictwa, a mianowicie androcentryczną ideę kobiety. Czy więc kobieta jako taka istnieje? Jeśli tak, to jaka jest? Dziś w warunkach kultury globalnej istnieje już tylko mimesis – twierdzi Agnieszka Gromkowska. Jednym z najbardziej radykalnych sposobów przejawiania się mimesis w kulturze jest zacieranie różnicy płciowej, do granic nierozróżnialności. Dzieje się tak, ponieważ logika i interes społeczeństwa konsumpcyjnego wymagają niepewności w zakresie własnej tożsamości, braku stabilności i poszukiwania przez jednostkę coraz to nowego image’u.
Terror image’u – paradoksy
Współcześnie mówi się o kryzysie tożsamości, który wynika z nadmiaru wolności w zakresie kreowania tejże. Dziś wszystko jest możliwe –kobieta może konstruować się i rekonstruować w niemal dowolny sposób, a szeroko rozumiana pop-kultura daje duży wybór w tym zakresie, proponując pozornie nieograniczoną liczbę modeli kobiecości. Nie znaczy to, że współcześnie gorset norm, zestaw „zasad, których przekraczać nie wolno”, nie istnieje – paradoksalnie jednak tworzy go nieskończona wolność w zakresie konstruowania własnego ja i kulturowy nacisk na nieustanne dopasowywanie się, zgodnie ze zmieniającymi się wymaganiami odnośnie kształtu ciała i tożsamości, nadążanie za trendem. Zniewolenie kobiet polega na tym, że muszą nieustannie wybierać – pisze Gromkowska. Z jednej strony sprzeczność i wzajemna wykluczalność reprezentacji, sui generis oksymoroniczność kobiecości jest w naszej pluralistycznej rzeczywistości nieuchronna, już nie szokuje ani nie budzi zdziwienia – można sobie być taką kobietą, jaką się chce: kurą domową albo bizneswoman, matką bądź kochanką, lub po prostu pozostać puella aeterna. Z drugiej strony istnieje jednak silna tendencja, by dychotomię międzypłciową podkreślać i utrwalać, czyli proponować jakąś konkretną wizję kobiety jako „tej, różnej od mężczyzny”. Mogę więc wybierać, dopóki zaznaczam, że jestem kobietą. Dopóki dla innych jest jasne, że ja jestem kobietą.
Najpopularniejszym i najskuteczniejszym sposobem na podtrzymanie iluzji dychotomii płciowej jest „terror piękności” (czy posługując się terminem Naomi Wolf: „mit piękna”). To nie tylko zmuszanie czy zobowiązywanie się oraz siebie nawzajem do wytężonej pielęgnacji, dbałości o własne ciało na drodze zabiegów kosmetycznych, diet, intensywnych ćwiczeń lub operacji. Zdyscyplinowane dotrzymywanie kroku kolejnym zmianom mody (a więc i modeli kobiecości) to tylko fragment jego działania. Sednem sprawy jest jego ogromna i kluczowa rola w kreowaniu, utrwalaniu i reprodukowaniu określonego modelu komunikacji, skupiającego naszą uwagę na różnicy płci.