Pytając się, co powinien robić chrześcijanin jako chrześcijanin, jaki powinien być, daje się w odpowiedzi to, co również mógłby dać każdy uczciwy człowiek, również i ateista. Być chrześcijaninem — znaczy być uczciwym, dobrym mężem w rodzinie, prawdziwie odpowiedzialnym ojcem, dobrym pracownikiem, no i wymienia się rozmaite cnoty obywatelskie, społeczne, indywidualne.
I w ten sposób zatarła się różnica. W ten sposób ludzie z zewnątrz mają wrażenie, że chrześcijanie i niechrześcijanie, wierzący i niewierzący, różnią się od siebie chodzeniem do kościoła i koniec. Jest to najbardziej uderzająca różnica.
Później powstaje sytuacja tego rodzaju, że dajmy na to, w jednej rodzinie żyje niewierzący mąż i kobieta chodząca do kościoła. Tych dwoje ludzi w kwestiach praktycznych, w kwestiach codziennej, normalnej filozofii ludzkiej, są doskonale zgodni.
Wierząca kobieta i niewierzący mąż uważają, że grunt to pieniądz. Wierząca kobieta i niewierzący mąż uważają, że najważniejsze jest dobre imię rodziny, że najważniejsze w wychowaniu dzieci, to dać im dobry zawód, który popłaca, daje im prestiż społeczny i sprawia, że będą honorowani. Obydwoje popychają swoich synów, mówiąc: „Ty się nie daj, bo jeżeli ty nie będziesz walczył, to cię inni wypchną” itd. Nie ma w postawach żadnej różnicy.
Mąż niewierzący i wierząca żona mówią, że zgadzają się doskonale w konkretnych sprawach życia. Rzeczywiście różnią się tylko tym, że ona chodzi do kościoła. „Ma jeszcze taką potrzebę, to niech ją sobie zaspokaja. Ja takiej potrzeby nie mam, więc do kościoła nie chodzę. W życiu się jednak niczym nie różnimy. Ja też staram się być uczciwy, tak jak ona; czasami nawet ona jest gorsza ode mnie” – mówi niewierzący mąż.
Chciałbym powiedzieć, że mieszamy idee człowieka uczciwego z chrześcijaństwem. My dobrze wiemy, gdzie jest różnica, co jest więcej chrześcijańskie, jeśli chodzi o ideał moralności. Wiemy, że jest nim miłość, ale miłość naznaczona krzyżem, do której świat nie jest zdolny, której w świecie nie ma. Ona nie bierze się z naszych wysiłków, tylko bierze się z tego, że Jezus Chrystus Zmartwychwstały wchodzi w nasze życie ze swoją mocą i pokonuje w nas lęk przed śmiercią.
Zmartwychwstały Chrystus sprawia, że możemy wchodzić w krzyż, w śmierć, ryzykować naszym życiem. Ryzykować życiem nie tylko w sensie fizycznym, ale również przekreślając siebie na codzień. I wtedy dopiero mamy coś z chrześcijaństwa.
Dalej, chciałem trochę szerzej omówić utożsamianie chrześcijaństwa z religią, traktowanie chrześcijaństwa na poziomie religii. Tymczasem chrześcijaństwo nie jest religią. Między religią a wiarą istnieje różnica i to głęboka różnica. Jest niedobrze, gdy się o tej różnicy zapomina, gdy się nie wie, na czym ona polega i gdy chrześcijaństwo jest przeżywane na poziomie jakiejkolwiek religii. I dlatego kilka słów chcę powiedzieć, jak ja rozumiem religię.
Otóż religia sama w sobie jest czymś bardzo dobrym, jest jednym z wyposażeń, jakie Pan Bóg nam dał. Jest to „antena” w nas, która jest odwrócona na transcendencję, na to, co Boże, która z łatwością odkrywa ślady Boga w świecie, która człowieka skłania do tego, żeby składał akty adoracji, żeby się modlił, żeby przez ofiary wyrażał Mu uznanie siebie za stworzenie, a Jego za Stwórcę.
Religijność istnieje w różnych formach, mniej lub bardziej skażonych, w rozmaitych religiach świata. Człowiek jest religiosus , to znaczy, że religijność jest w nim czymś pierwotnym, ateizm jest zaś zjawiskiem wtórnym, jest czymś, co przyszło bardzo późno.
Ale nie o tej religijności teraz będę mówił. Będę mówił o tej religijności, na którą pada cień naszego grzechu, na którą pada konsekwencja faktu, że cała ludzkość zbuntowała się przeciw Bogu i dźwiga na sobie dziedzictwo grzechu pierworodnego. I ono wypacza jak grzyb religię, jej przejawy. Te wypaczenia są obecne w każdej religii. Zobaczmy, że przez szerokie masy chrześcijaństwo przeżywane jest jako religia obarczona tymi wypaczeniami.
Najpierw trochę o źródłach religii. Otóż w tym stanie, w jakim ludzkość de facto po grzechu znajduje się, prócz tej naturalnej łatwości, wrażliwości, nastawienia, jakie mamy w naturze na to, co Boże, działają jeszcze dodatkowe dwa źródła, które podsycają religijność człowieka.
Pierwszym źródłem jest potrzeba wyjaśniania sobie świata. Bóg jest Stwórcą, Bóg jest przyczyną wszystkich rzeczy.
Drugim źródłem, które podsyca religijność, jest potrzeba zabezpieczenia. Człowiek nie może żyć w niepewności, że jego egzystencja jest zagrożona, że może być nagle zniszczona przez jakiś kataklizm, że nagle jego pole ziemniaków zostanie zalane przez wodę i nie będzie miał co jeść. Człowiek szuka na wszelki sposób zabezpieczenia, a ponieważ nie znajduje tego zabezpieczenia w swoich możliwościach, dlatego niech przynajmniej jego zabezpieczeniem będzie Bóg. To mnie do Niego pcha, to mnie do Niego zbliża, to mnie zmusza do tego, że szukam u Niego zabezpieczenia.
Są to zjawiska, które bardzo często obserwujemy u ludzi. Gdy czasy są trudne, gdy grozi jakaś choroba, coś nieprzewidzianego, wówczas ludzie idą do Kościoła. Gdy się wszystko wyrównuje, gdy wszystkie chmury z horyzontu nikną, gdy im się dobrze powodzi, to łatwo z niedzielnego obowiązku Mszy Św. się zwolnić. Gdy przyprze potrzeba, to pcha nas coś w kierunku religii, bo co mamy ostatecznie robić?
Widzimy więc, jak te dwa źródła wspierające religijność działają dziś przeciwko niej. Widzimy, że w miarę, jak rośnie organizacja życia społecznego, jak rośnie technika, jak rośnie system zabezpieczeń, im człowiek pewniej się czuje, tym bardziej wygasa w nim potrzeba życia Bogiem, uciekanie się do Niego, jako do zabezpieczenia. W miarę, jak rośnie dobrobyt w kraju, odpada również potrzeba szukania Pana Boga.
Przychodzi mi na myśl przykład, który opowiadał mi w zeszłym roku pewien ksiądz z Norymbergii. W parafii jego kolegi pod Norymbergą osiedliła się grupa Ślązaków. W pierwszym roku zaludnili kościół. Frekwencja w kościele zwiększyła się ogromnie, ale po roku 90 % tych ludzi przestało praktykować.
Wyrwani ze swojego środowiska, przeniesieni, przeszczepieni na grunt, gdzie panuje ogromny dobrobyt, nasze „pieruńskie Ślązaki”, które w Piekarach śpiewają tak, że aż tynki z domów odpadają, już po roku nie odczuwały potrzeby religii, potrzeby chodzenia do kościoła. Wszystko wyparowało.
W religijności naturalnej, obarczonej naszym grzechem, ludzie mają spaczony obraz Pana Boga. Bóg jawi się tu człowiekowi jako istota, która stworzyła świat, która panuje nad światem, która rządzi światem i historią, ale w gruncie rzeczy jest w swoich rządach nieobliczalna, kapryśna. Nie wiadomo, kiedy piorun spadnie na twój dom. Nie wiadomo za co i po co. W nastawieniu człowieka do Pana Boga przeważa poczucie lęku. Miłość idzie na dalszy plan, miłość wątleje, pojawia się natomiast poczucie lęku. Pan Bóg wzbudza strach, a więc z Panem Bogiem trzeba dobrze żyć.
Tu pojawia się druga cecha — mianowicie interesowność w podejściu do Pana Boga. W centrum tej religijności stoi człowiek, który wie, czego od życia chce, który sam sobie buduje swoje życie, tworzy swoje własne szczęście. Człowiek, który wie, że mogą się zdarzyć pewne fakty nieprzewidziane, które przekraczają jego zdolności zabezpieczenia sobie swoich własnych planów.
Pan Bóg rządzi światem, jest nad tymi faktami i wobec tego musi się z Panem Bogiem dobrze żyć, musi utrzymywać się z Nim dobre stosunki, nie można dawać Mu powodów, żeby się gniewał. Pojawia się w tej religijności handlarskie rozumowanie. Od Boga żąda się, żeby łaskawie pomagał w realizowaniu naszych ludzkich planów.
W religijności tej ogromną rolę będzie odgrywała ofiara, ponieważ jest ona tym aktem, w którym człowiek naprawdę coś sobie odbiera. Im wartościowsze jest to, co człowiek sobie odbiera i oddaje Panu Bogu, tym mocniej pojawia się myśl, że przecież Pan Bóg nie okaże się świnią i nie będzie człowiekowi nagle życia psuł, nie będzie życia dezorganizował, wysłucha człowieka, gdy Go o coś poprosi.
Z tej religijności, zarówno w tym, że jest ona naturalnie dobra, jak i w tym, że obecnie funkcjonuje ona skażona grzechem pierworodnym, rodzą się rekwizyty otoczone u ludzi specjalną teologią — Boga trzeba gdzieś umiejscowić. Jeżeli człowiek musi z Nim nawiązać kontakt, jeżeli ma Mu coś dać, jeżeli ma się do Niego modlić, to chce wiedzieć, gdzie ma to zrobić, gdzie można ten kontakt nawiązać.
Ludzie bardzo łatwo umiejscowiają Boga w miejscu, które im imponuje swoim ogromem. Dlatego w religiach miejscem świętym są wysokie góry, albo np. ludy pasterskie widzą takie miejsce w pięknych rozłożystych drzewach, albo w miejscu, gdzie spadł piorun, meteor itd.
Człowiek jest skłonny mówić: „To jest miejsce, w którym Pan Bóg się objawia, w którym następuje Jego teofania, w którym może być dostępny”. Buduje sobie płot naokoło tego miejsca, tam również wznosi dom i w ten sposób mamy świątynię.
W świątyni najważniejszym sprzętem jest ołtarz, bo człowiek składa na ołtarzu swoją ofiarę dla Pana Boga. Najważniejszą czynnością, która się w świątyni odbywa, oprócz modlitwy, jest właśnie ofiara.
Ale człowiek idzie do świątyni z brudnymi rękami i żeby nie został przez Pana Boga odtrącony, dlatego deleguje pewne osoby, które mieszkają stale w świątyni i są przez niego opłacane, aby brały z jego rąk ofiary i w jego imieniu zanosiły je Panu Bogu. W ten sposób pojawia się figura kapłana.
Religijność naturalna dzieli świat na miejsca święte i na miejsca świeckie. Miejsca święte to te, w których przebywa Pan Bóg. Świątynia pojęta jest więc jako rezerwat — tam przebywa Pan Bóg, a cała reszta jest normalnym światem. I tam mogę się zachowywać normalnie. Czuję się tam jak u siebie w domu, bo mogę sobie trochę pogrzeszyć, mogę sobie i trochę sprośnych piosenek pośpiewać itd. A świątynia to co innego, tam jest miejsce święte, tam muszę chodzić na palcach.
Tak samo religijność ta dzieli czasy na czasy święte i czasy zwykłe. Wydarzenia w świecie dzieli się na wydarzenia dobre i na wydarzenia złe według tego, co dla koncepcji człowieka, dla jego szczęścia, planu życiowego jest korzystne. Jeżeli go popiera, jest dobre, jeżeli niszczy, jest złe. Pewne rzeczy są złe dla wszystkich, np. choroby, ale każdy ma jeszcze dodatkowe kryteria oceny, co jest dobre a co złe. Mówiąc to, chciałbym jedynie zwrócić uwagę na pewne cechy, które łatwo znajdujemy w ludziach.
Gdy byłem w Lublinie w 1974 roku duszpasterzem akademickim, uderzyło mnie, że kiedy odbywały się egzaminy wstępne na KUL, to było więcej spowiedzi niż w Wielki Piątek czy w Wielką Sobotę. Dlaczego młodzież garnie się do spowiedzi właśnie w tym dniu? Dlatego, że jest to ważna chwila w jej życiu i lepiej, żeby Pan Bóg nie miał w tym dniu żadnego „ale”, tak na wszelki wypadek, bo od Niego zależy, że taką a nie inną kartkę, z takim a nie innym tematem wylosuje — lepiej być z Nim w porządku.
Albo drugi przykład — pamiętam jak Etna wylała w 1972 roku. Był to wielki wylew i wtedy wszyscy ludzie — wierzący i niewierzący, ateiści i nieateiści — szli do księdza, żeby wziął Najświętszy Sakrament; sami brali figury świętych z lamusa i poszli błogosławić lawę. Wszyscy, absolutnie wszyscy: i ci, co wierzyli, i ci, co nie wierzyli. Nie mieli nic do stracenia, a dużo do zyskania. Oczywiście, Pan Bóg lawę wstrzymał tuż przed pierwszymi domami, bo Pan Bóg jest dobry i nigdy, gdy nie trzeba, nie szkodzi człowiekowi.
Tak mniej więcej wyglądają schematy religii skażonej grzechem. I trzeba teraz postawić pytanie: Czy to jest chrześcijaństwo? Gdy obserwuję ludzi, ich mentalność, że w gruncie rzeczy funkcjonuje u nich schemat nie tylko religijności dobrej, ale także i skażonej, bo wszyscy żyjemy z balastem grzechu. Owszem, jest ona na zewnątrz pozłacana treściami chrześcijańskimi, ale w środku funkcjonuje schemat religijności skażonej.
Teraz dla przeciwstawienia jeszcze raz uświadomimy sobie, czym jest chrześcijaństwo. Otóż nie potrzebuje ono dodatkowych przesłanek, tj. potrzeby wyjaśniania i potrzeby zabezpieczania.
Chrystus Zmartwychwstały rodzi się w człowieku wtedy, gdy uświadomi on sobie swoją własną sytuację egzystencjalną, która spowodowana została wejściem w grzech. Rodzi się ona wtedy, gdy człowiek zaczyna z tego powodu cierpieć, gdy nie jest mu z tym dobrze. Wtedy zjawia się w człowieku przesłanka, która otwiera go na Boga Zbawiciela. Przesłanka, która może otworzyć mu dostęp do wiary, do chrześcijaństwa i zbudować gmach wiary, gmach życia chrześcijańskiego.
W chrześcijaństwie inicjatywa wychodzi od Boga. W schemacie religijności naturalnej też w pewnym sensie wyszła ona od Boga, bo to Bóg stworzył naturę szukającą Boga, łatwo się na Niego otwierającą. Jest to religijność w dobrym znaczeniu.
Ale w chrześcijaństwie Bóg szuka człowieka nowym, pozytywnym wejściem w historię. Pan Bóg wybiera sobie wyznawców. Typem takiej postawy może być fakt, jak Bóg wchodzi w historię i mówi do Abrahama: „Wyjdź z domu swojego”.
Typem takiej postawy może być Jezus Chrystus, który chodzi po Palestynie i mówi do Mateusza siedzącego przy cle, albo do dwóch innych, którzy naprawiali sieci, czy też do Bartłomieja — „chodź za mną”. Jezus zbiera sobie uczniów, wybiera chrześcijan. Gdy Mu się wszyscy rozbiegli, zgorszeni skandalem krzyża, Jezus Zmartwychwstały na powrót zbiera ich i scala swoimi objawieniami, tworząc Kościół.
Bóg, który szuka człowieka w tym, co czyni w historii Starego Testamentu, a zwłaszcza w tym, co czyni w osobie Jezusa Chrystusa, przekonuje człowieka, że jest Miłością, że nie trzeba się Go bać. Odbudowuje w człowieku wiarę w Bożą Miłość nie tylko zewnętrznymi dowodami, ale daje mu wewnętrzny głos Ducha Św., który w naszych sercach woła: „Abba — Ojcze”.
To Duch Św. działając od wewnątrz stwarza w człowieku przekonanie, że Bóg jest miłością, że nie chce człowieka zniszczyć, lecz przebacza mu grzechy. Jest to miłość, która wyprowadza nas z moralnej anarchii. To właśnie ta miłość uczy nas wierności przykazaniom, to właśnie ona sprawia, że Boże prawo może być zapisane w człowieczym sercu.
O ile w religijności naturalnej w centrum był człowiek, który buduje sobie własne życie, tworzy własne szczęście, a od Pana Boga żąda, żeby popierał jego plany, o tyle w chrześcijaństwie w centrum jest Bóg.
Obrazem takiej sytuacji jest marsz Izraela przez pustynię. Pan Bóg w postaci słupa ognistego w nocy i chmury w dzień idzie przed ludem. Gdy słup zatrzymuje się, znaczy to, że w tym miejscu ma być postój tak długo, jak długo jest nieruchomy — dwa dni, tydzień, miesiąc. Gdy słup podniesie się, pochód podąża za nim.
Bóg prowadzi człowieka do ziemi obiecanej. To On ma plan mojego życia, lepszy niż mój. Powierza człowiekowi misję do spełnienia — lepszą niż ta, którą sam sobie wymyślił. Daje ją do zrozumienia dzień po dniu w faktach, które stawia człowiekowi przed oczyma, w faktach, na które pada Jego Słowo. W ten sposób życie człowieka staje się pełne. To jest wiara: Bóg buduje mi życie, szczęście. Bóg idzie przede mną. Bóg prowadzi mnie nie ku mojemu nieszczęściu, lecz ku ziemi obiecanej, gdzie płynie mleko i miód, a ja idę za Nim.
W chrześcijaństwie, w przeciwieństwie do religii naturalnej, nie ma świątyni, nie ma kapłana, nie ma ołtarza i nie ma ofiary. Zdanie to wypowiedział Orygenes w Contra Celsum.