Częstą trudnością osób poszukujących wsparcia duchowego jest problem skrupułów. Pierwszym odczuciem, którego doświadczam w spotkaniu z takimi osobami jest współczucie. Najczęściej są to bowiem osoby, które same sobie zadają ból i cierpienie. Czym jest zjawisko skrupułów, które potrafi unieszczęśliwić czasem na całe życie?
Myśli moje są myślami pokoju a nie udręczenia (por. Jr 29,11-12)
Zanim przyjrzymy się temu bliżej warto przypomnieć, że św. Ignacy Loyola, założyciel jezuitów, sam cierpiał na tę duchową chorobę. Miała ona miejsce na początku jego nawrócenia. I o mały włos, a doprowadziłyby go do targnięcia się na swoje życie. Ignacy był człowiekiem wielkich pragnień: marzył o tym, aby żyć tak, jak św. Franciszek z Asyżu lub św. Dominik. Chciał całkowicie poświęcić się Bogu. Ważnym etapem na drodze jego nawrócenia stała się spowiedź generalna: z całego dotychczasowego życia. Ignacy przygotował ją starannie na piśmie. Zajęła mu pełne trzy dni. Po jej odbyciu nie zaznał jednak upragnionego pokoju duszy. Na nowo zaczęły budzić się w nim wątpliwości: „Bo chociaż swą spowiedź generalną w Montserracie odbył z wielką starannością i w całości na piśmie, jak to już wyżej powiedziano, niemniej zdawało mu się niekiedy, że nie wyznał pewnych rzeczy i to go bardzo dręczyło. I chociaż znów się z tego spowiadał, nie czuł się zadowolony”[1].
Skrupuły – kamyki w bucie
Nazwa „skrupuł” pochodzi od łacińskiego „scrupulum” lub „scripulum”, co oznacza mały odważnik stosowany do odmierzania ciężarów na wadze albo też niewielki kamyk, który np. może wpaść do buta i przeszkadzać w chodzeniu. Czasem wiemy jak trudno jest nam taki kamyk lub ziarenko piasku wyciągnąć. Mimo wytrząsania buta i ponownego zakładania na stopę już po kilku krokach okazuje się, że to, co nam doskwiera dalej chowa się gdzieś w zakamarkach obuwia.
Skrupuły są właśnie jak niewielkie ziarenka piasku lub małe kamyczki, które po drodze naszego życia mogą zrazu niepostrzeżenie wpadać do środka i przeszkadzać nam w życiowej wędrówce. Mogą być też jak te niewielkie odważniki, które położone na szalce wagi obciążonej równomiernie wytrącają ją ze stanu równowagi. Naprawdę wystarczy nawet najmniejszy odważnik!
Surowe wychowanie religijne
Efektem wychowania, które otrzymaliśmy w rodzinie, społeczeństwie, szkole, a czasem niestety w Kościele jest często niezwykła surowość dla siebie i innych. W ocenie siebie posuwamy się tak daleko, jak nie ośmieliłby się tego zrobić sam Jezus! Kiedy na przykład odprawiamy rachunek sumienia często próbujemy tworzyć listy dobrych i złych zachowań. Przyglądamy się takim okresowym bilansom i w zależności od wyniku końcowego albo czujemy się z siebie zadowoleni, albo siebie przekreślamy nie dając sobie żadnych szans na poprawę.
Kiedy uczę modlitwy według metody ignacjańskiego rachunku sumienia często po pewnym czasie zdarza się, że ktoś mówi: „Ale ja nie umiem sobie przypomnieć WSZYSTKICH myśli, słów i uczynków”. W głosie takich osób słychać rozpacz, że nie mogą sprostać postawionym sobie wymaganiom. No bo przecież św. Ignacy pisze, że w trzecim punkcie rachunku sumienia należy: „Domagać się od duszy zdania sprawy od chwili powstania z łóżka aż po obecny rachunek sumienia, godzina po godzinie i chwila po chwili, najpierw z myśli, potem z mowy, wreszcie z uczynków” (ĆD 43). I choć rzeczywiście jest to zachęta do uważnego badania swej duszy to jednak nie pada tam słowo: „wszystkich” myśli, słów i uczynków. I na tym właśnie polega sumienie skrupulanckie. Będzie ono dodawało coś niewielkiego od siebie do słusznie ustalonej miary. Będzie wprowadzać niewielką, ale jak istotną różnicę w ostatecznym podejściu do siebie!
Weźmy przykład dotyczący postu ścisłego. Kościół naucza, że: „obowiązuje w całym Kościele rzymskokatolickim w Środę Popielcową oraz w piątek Męki i Śmierci Pańskiej (kan. 1251 KPK). Polega na powstrzymaniu się od spożywania mięsa i ograniczeniu się do jednego posiłku do syta i dwóch niepełnych. Obejmuje wiernych w wieku 18-60 lat (kan. 1252 KPK)”[2]. Jak najprawdopodobniej postąpi człowiek cierpiący na skrupuły? Wprowadzi niewielką różnicę! Nie przyjmie w posłuszeństwie i rozsądku powyższego przepisu, ale ulepszy go narzucając sobie większy ciężar. Na przykład nie zje żadnego posiłku do syta, albo po prostu nic nie zje tego dnia. Owszem jest to droga do doskonałości, tyle że okupiona często złym samopoczuciem zainteresowanego, a w dodatku często przerzucanym na innych! Szczere wyrazy współczucia jeśli z taką osobą mamy do czynienia na co dzień! Czy nie można zwyczajnie poprzestać na słusznie wyznaczonej mierze i to jeszcze popartej autorytetem Kościoła?
Św. Ignacy w Regułach o skrupułach po pierwsze zwraca uwagę na to, że pochodzą od złego ducha. Po drugie zły duch dobiera je specjalnie pod osobowość dręczonej osoby: „Nieprzyjaciel zwraca baczną uwagę na to, czy dusza jest prostacka czy delikatna. Jeżeli jest delikatna, stara się, żeby tę delikatność posunąć do krańcowości” (ĆD 349). Skrupuły są więc chorobą duchową inspirowaną bodźcem złego ducha. Bazują na słabości naszej natury. A ostatecznie zmierzają do wytrącenia nas z równowagi duchowej i wrzucenia w skrajność.
Pamiętam swój pierwszy pobyt w Tatrach i uczucia, które towarzyszyły mi, gdy szedłem wąską granią na wysokości 2000 m. Z jednej i z drugiej strony było strome zbocze. Co by się stało, gdybym tak zrobił kilka kroków w prawo lub w lewo zbaczając z wąskiej ścieżki? Na tym właśnie polegają skrupuły. Człowiek pod wpływem złego ducha zaczyna kombinować. Zamiast iść jasno wyznaczoną ścieżką próbuje zbaczać. To zbaczanie w przypadku skrupułów można nazwać równią pochyłą. Jeśli na czas nie zorientujemy się, że zaczęliśmy poddawać się różnym myślom odbiegającym od zdrowej nauki i wpędzającym nas w coraz większe wątpliwości i niuanse, wtedy taka kombinatoryka doprowadzi nas do wpadnięcia w przepaść skrupułów. Św. Ignacy podpowiada: „niech dusza stara się umocnić w słusznej mierze, aby się we wszystkim uspokoiła” (ĆD 350).
Nie pewność, ale… miłość!
Skrupulanci posługują się ulubionym pytaniem w rozmowach z kierownikiem duchowym: „Proszę mi powiedzieć czy to jest grzechem?”. Chcą mieć pewność, że to co robią, to co myślą, to co mówią jest lub nie jest grzechem. Mówiąc jeszcze inaczej, że ich sposób bycia i zachowania nie spotka się z Boską karą i potępieniem. W swoim pogubieniu szukają… pewności. Uważają, że może dać im upragniony pokój serca. Ale wiedza nie może przynieść pokoju. Tak, jak nikt jeszcze nie upił się słowem „wino”. Wiedza nie może zastąpić osobistego doświadczenia czy przeżycia. Poszukiwanie pewności jest wejściem w labirynt bez wyjścia. Nawet jeśli skrupulant uzyska odpowiedź na swoje wątpliwości po chwili pojawią się następne. I tak w nieskończoność.
Gdzie można odnaleźć pokój serca? Odpowiedzią znajdujemy w dialogu Jezusa z Piotrem nad Jeziorem Genezaret po Zmartwychwstaniu. Jezus rozmawia z Piotrem nie tłumacząc mu co było grzechem, a co nim nie było. A przecież Piotr zaparł się swojego Mistrza! Jeśli uznać, że Jezus rozmawia o tym, co najważniejsze to odpowiedź nasuwa się sama: najważniejsza jest miłość! Jezus pytając Piotra o to, czy Go kocha podpowiada mu: „Piotrze, kochaj Mnie tak, jak umiesz!”. Zwróćmy uwagę, że nie wymaga od niego, aby miłował Go bardziej aniżeli inni. Widać to jasno, gdy na koniec pyta zwyczajnie: „Czy kochasz mnie?”. Rezygnuje ze wzniosłego „miłować” na rzecz zwykłego „kochać”. W ten sposób Jezus zgadza się na niedoskonałą miłość Piotra. Ale właśnie dlatego autentyczną i szczerą, bo taką na jaką Piotra stać w tym momencie. To oznacza także, że nie pozbawioną w przyszłości błędów czy porażek! Po tej rozmowie Piotr nie stał się kimś doskonałym, ale na pewno stał się bardziej miłosierny! Przecież po spotkaniu i rozmowie z Jezusem jeszcze nie raz zgrzeszył!
Wiem, że dla skrupulantów może to brzmieć jak obraza. Ale właśnie o tym pisze św. Paweł: „nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę to właśnie czynię” (Rz 7, 15). I przyznaje się do tego… święty!
Trzeba nam z jednej strony poznawać nauczanie Kościoła. Ale sama wiedza nie wystarcza. Najważniejsza jest… miłość. Św. Paweł powie: „Gdybym (…) posiadł wszelką wiedzę, i wiarę miał tak wielką, iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał – byłbym niczym” (1 Kor 13, 2). Lekarstwem na wątpliwości moralne i skrupuły jest ostatecznie miłość i zaufanie do Boga oraz do siebie samego.
Po prostu jeździj!
We wspomnianych Regułach o skrupułach św. Ignacy mówi, że doświadczenie skrupułów może przynieść pożytek duszy, która oddaje się ćwiczeniom duchowym (por. ĆD 348). Tak, Bóg jest w stanie wyciągnąć dobro nawet z doświadczenia skrupułów! Ale jakie dobro? Może doświadczasz udręki skrupułów dlatego, że… nie ufasz sobie. Bóg dopuszczając tę chorobę może chcieć nauczyć cię zaufania do siebie samego! A przecież bez tego nie da się żyć. Nie da się wykonywać zwykłych codziennych czynności jak prowadzenie samochodu, zarządzanie domowym budżetem lub wypowiadanie się w gronie przyjaciół, w pracy czy na publicznych wystąpieniach.
Moim ulubionym sposobem na spędzanie wolnego czasu jest jazda rowerem. Pewnego dnia uświadomiłem sobie, że tak naprawdę polega ona na nieustannym… balansowaniu. Oznacza to ciągłe znajdowanie właściwego środka ciężkości, aby się nie przewrócić. Jazda na rowerze polega tak naprawdę na byciu w bardzo niestabilnej pozycji. Co chwilę grozi nam… upadek. A jednak kiedy mówię, że idę pojeździć na rowerze nikt nie puka się w głowę i nie mówi mi: „Co ty wyprawiasz? Chcesz się zabić?”. Wręcz przeciwnie sam czuję ogromną radość z przejażdżki, a czasem zapraszam innych. I jest to świetna zabawa. Na rowerze trzeba nieustannie improwizować. I najważniejsze: nie wolno dać się przestraszyć grawitacji czy zmieniającym się warunkom: np. pojawiającym się nie wiadomo skąd przeszkodom. Coś ci to przypomina? Tak, to… samo życie!
Nie daj się przestraszyć swoim skrupułom i pokusie bycia doskonałym! Pamiętam, kiedy jako mały chłopiec nie raz wracałem z roweru z siniakami i zadrapaniami. I dziś, kiedy to sobie przypominam czuję radość i dumę. A więc śmiało: wsiadaj na rower i ruszaj przed siebie! Nie daj sobie odebrać radości z przeżywania życia tak, jak umiesz i potrafisz. Nie doskonale, ale wystarczająco dobrze!