Rozgrzewka…
Wróciłam z rekolekcji…, to był niesamowity, piękny czas,
tak bardzo inny od tego, co wcześniej przeżywałam,
czego doświadczyłam na poprzednich rekolekcjach.
Mój Jezu, tak naprawdę do końca nie rozumiem tego wszystkiego,
ale to chyba dobrze,
bo gdyby było inaczej, to umarłabym ze wzruszenia.
Choć czasem pozwalasz mi choć trochę zrozumieć to,
co dla mnie uczyniłeś i to powoduje,
że nie potrafię opanować łez, łez płynących ze szczęścia.
No, ale do konkretów:).
Wiedziałeś, że przed rekolekcjami miałam w sobie bardzo dużo negatywnych myśli, odczuć,
w sercu zrodził się straszny opór.
Ogólnie już trochę przyzwyczaiłam się do tego, że przed rekolekcjami tak się czuję.
Na szczęście to kiepskie samopoczucie z nastaniem rekolekcji minęło,
zabrałeś mi je Panie,
no i mogłam rozpocząć ten cudowny czas.
Nie ukrywam, że zastanawiałam się jak będzie wyglądał ten IV tydzień,
jak będziesz do mnie mówił, w jaki sposób mnie poprowadzisz…
Właściwie to trochę podejrzewałam co może się wydarzyć…
Jednak kolejny raz okazało się,
że mnie zaskoczyłeś, a ja zrozumiałam,
że znów próbowałam Cię zamknąć w jakieś moje, ludzkie, ograniczone schematy…
Rozpoczynając rekolekcje nie miałam w sobie nieodpartej chęci przeżycia czegoś,
tzn. bardzo chciałam Cię doświadczyć, poczuć Twoją miłość,
ale nie było we mnie jakiejś presji, że muszę coś przeżyć.
Zaskoczyła mnie ta postawa, ale bardzo dobrze się z nią czułam.
Przywiozłam do Zakopanego gruby zeszyt myśląc,
że jak to zwykle bywa na rekolekcjach,
będzie to czas niezwykle płodny pod względem refleksji,
jakichś duchowych wzlotów, itp.
A tu ….
….cisza, początkowo myślałam, że pierwsze modlitwy tak wyglądają,
że wszystko musi się rozkręcić.
Jednak kolejne kontemplacje wyglądały tak samo,
tzn. nic mnie nie dotykało, ani nie przyciągało ani nie odpychało.
To było trudne, bo nie wiedziałam na czym mam się zatrzymać,
więc pozostawało mi trwanie,
ale serce wypełniał pokój i to był dobry znak:).
W trzecim dniu rekolekcji czułam ogromne pragnienie, by pójść do kaplicy.
Choć msza miała zacząć się dopiero za 45 minut,
poszłam i trwałam w Twojej obecności.
Po paru minutach w sercu pojawiły się słowa o Tobie jako Dobrym Pasterzu.
Mówiłeś: „zranioną opatrzę” i pokazałeś, pozwoliłeś doświadczyć tego,
jak leczysz moje zranione serce…
Nie oskarżałeś, niczego mi nie wyrzucałeś, nie pytałeś,
tylko leczyłeś, czule tuliłeś do swojego serca…
a mi było dobrze, tak bardzo dobrze, czułam ogromną ulgę, wytchnienie…
Trudno wrazić to słowami, bardzo się wzruszyłam… widziałeś…
Podczas następnych modlitw oczami wyobraźni wpatrywałam się w daną scenę
albo w sercu pojawiały się pojedyncze słowa
z podanych fragmentów Pisma Św.
Przepływały one przez moje serce,
brzmiały w nim, dopóki się nimi nie nasyciło.
Było to dla mnie nowe, ale przede wszystkim niezwykłe doświadczenie,
bo po ludzku nic się nie działo, nie napływały żadne myśli, refleksje,
a moje serce wypełniał pokój, radość, ale taka spokojna, stonowana…
Pojawiały się wątpliwości czy na pewno jest wszystko dobrze,
tak jak sobie zaplanowałeś, czy tak naprawdę w ogóle jesteś obecny…
Przez cały czas w moim sercu, myślach nic się nie pojawiało,
aż dziwnie to zabrzmi,
ale tak jakbym o niczym nie myślała i niczego nie czuła.
Początkowo myślałam, że to jest pustka, ale to pustka jednak nie była, bo jeśli by była,
to czułabym niepokój, chciałabym ją zagłuszyć, uciec od niej, jakoś ją wypełnić,
a ja nie miałam takiej potrzeby.
Coraz bardziej zaczęłam rozumieć, że to Ty działasz.
Bardzo modliłam się, bym miała w sobie ufność w to, że mnie prowadzisz,
że jest tak jak chcesz i że pomimo tej ciszy, dotykasz mnie i przemieniasz.
Gdy pojawiały się wątpliwości czy aby na pewno tak ma być,
to przypomniałeś mi II tydzień rekolekcji,
gdzie miałam „nic nie robić” tylko otworzyć serce i pozwolić się prowadzić.
Tak też teraz starałam się robić.
Na poprzednich rekolekcjach wiele mówiłeś mi poprzez przyrodę,
a teraz… nic-cisza.
Zrozumiałam, że wtedy to był Twój dar,
że mogłam odczytywać Twoje słowa patrząc na otaczającą mnie przyrodę.
A teraz nie mogłam nawet czytać książek, odpychało mnie od nich,
jedyne co mogłam poczytać jako lekturę,
to było Pismo Św.
I to było tyle, spacerowałam, trwałam bez wzruszeń, wzlotów,
ale było mi z tym bardzo dobrze.
Gdy znowu serce ogarniały wątpliwości,
przypominałeś mi, że leczysz moje serce i to pozwalało trwać dalej.
W środę po południu, po kontemplacji przyszły mi takie myśli,
że gdy się komuś ufa,
zna się tego kogoś, to milczenie nie przeszkadza.
Słowa są zbędne w obliczu Miłości.
Wystarczy obecność przepełniona Miłością.
I to jest właściwie jedyna refleksja moich rekolekcji:).
Jezu, pozwoliłeś mi zrozumieć,
że ja po prostu przez ten czas tak mocno żyłam w Twojej obecności,
właściwie w Tobie,
a Ty wypełniałeś mnie całą, tuliłeś,
pozwalałeś leżeć na swoim sercu i wsłuchiwać się w Jego bicie,
a Ty w tym czasie leczyłeś moje zranione serce.
Tyle MIŁOŚCI, POKOJU i spokojnej RADOŚCI, której nie jestem w stanie pojąć!!!!!!!!
Tego dnia wieczorem podczas Adoracji w moim sercu pojawiło się słowo „Jezus”,
no i zaczęłam się modlić Twoim Imieniem – wdech-„Je”, wydech-„zus”.
Tak jak właściwie wcześniej nie miałam żadnych rozproszeń,
to gdy zaczęłam wymawiać Twoje Imię w mojej głowie
zaroiło się od różnych myśli, problemów, obowiązków…,
ale powiedziałam, że potem będę się tym martwić,
a teraz się modlę, no i rozproszenia zniknęły.
Modliłam się dalej, ale pojawiła się myśl, że ta modlitwa jest bez sensu,
że powinnam się zająć normalną modlitwą,
ale w sercu usłyszałam słowo „nie przestawaj”,
no więc modliłam się dalej.
Na koniec Adoracji powiedziałeś mi: „Jesteś moja, jestem twój”.
Było to dość dziwne, choć naprawdę piękne, niezwykłe, do końca niepojęte,
serce wypełniał pokój.
W ostatnim dniu rekolekcji w sklepiku moją uwagę przyciągnęła książka
Immaculée Ilibagiza pt.” Chłopiec, który spotkał Jezusa”.
Bardzo mnie do niej ciągnęło, przeczytałam ją po rekolekcjach, w drodze powrotnej.
Na końcu książki przeczytałam słowa tego chłopca, które brzmiały:
„Być blisko Niego to żyć w miłości, takiej miłości, że nie potrzeba słów.
W Jego obecności twoja dusza zaznaje pokoju i doskonałej radości.”
Byłam w szoku jak to przeczytałam,
bo właściwie była to moja refleksja tych rekolekcji.
Jezu, tak jakbyś chciał mi jeszcze potwierdzić, że to byłeś Ty,
w tym wszystkim czego doświadczyłam.
Zauważyłam, że do rekolekcji mówiłam,
jeśli chodzi o Twoje słowa…,
że coś rozumiem, wiem o co chodzi,
choć tego nie doświadczyłam, nie przeżyłam sercem.
A po rekolekcjach tak jakby się odwróciło:).
Moje serce „wie”, ale niestety rozum nie pojmuje:),
nie umiem pewnych spraw wytłumaczyć,
ale wcale mi to nie przeszkadza,
widocznie tak ma być.
Wróciłam do domu i jest bardzo normalnie, spokojnie.
Milczysz, ale w sercu jest pokój, i chyba ta głęboka radość.
Właściwie nic się nie zmieniło,
ale to może mi tylko tak się wydaje, że nic.
Tak naprawdę to nie wiem co we mnie dokonałeś,
ale mam przedziwną pewność, że wykonałeś kawał dobrej roboty:).
I za to Ci ogromne DZIĘKI!!!
A teraz staram się „nic nie robić”,
w sercu rozbrzmiewa Twoje Imię…,
a ja ufam, że jesteś we mnie i działasz.
Dzięki Ci mój Kochany Jezu za ten czas rekolekcji,
za te IV tygodnie ćwiczeń.
Widzę w tym wszystkim Twój ogromny dar,
Twoją mądrą pedagogię oraz zmieniające się dzięki Twojej łasce moje serce.
Ktoś mi kiedyś powiedział,
że zakochanie jest jak rozgrzewka przed biegiem,
czyli prawdziwym wzrostem miłości,
umieraniem dla siebie i życie dla innych.
Myślę, że podobnie jest z tymi ćwiczeniami,
one są dopiero rozgrzewką…
Joanna Brzenska
Lipiec 2013, IV Tydzień