„Dobrzy przyjaciele to wynagrodzenie człowiekowi przez Boga kiepskich członków rodziny”, miał stwierdzić usposobiony zawsze ironicznie angielski dramatopisarz George Bernard Shaw. Mówiąc to, nawiązywał zapewne do Marka Twaina, XIX-wiecznego amerykańskiego powieściopisarza, któremu zawdzięczamy przyjemność klasycznej lektury lat młodzieńczych Przygód Tomka Sawyera.
Pilnowany przez surowych guwernerów i dobrze wychowywany Tomek Sawyer wyrusza w świat na poszukiwanie wolności i swobody. Spotyka bezdomnego Huckleberry’ego Finna, syna alkoholika. On też szuka czegoś w życiu, ale jego celem nie jest daleki świat, lecz dom, ciepło i rodzina. Dlaczego tych dwóch staje się najlepszymi przyjaciółmi, chociaż życie każdego z nich było dotychczas zupełnie inne? Ponieważ fascynuje ich wzajemna odmienność i wiele mogą nawzajem od siebie się nauczyć. A także dlatego, że mają wspólnego wroga, podłego Indianina Joego, i dlatego, że wspólnie chcą sprostać tym samym wyzwaniom znaleźć skarb w jaskini, zdobyć względy Becky Thatcher i przechytrzyć ojca Hucka.
Klasyczna para męskich przyjaciół opisana przez Karola Maya Winnetou i Old Shatterhand, funkcjonuje zresztą na tej samej zasadzie: odmienność sylwetek bohaterów, wspólni wrogowie, wspólne wyzwania.
Kochana rodzinka…
Każdy mężczyzna ma ojca. Prawie wszyscy mężczyźni mają wujów i kuzynów. Wielu ma braci. Niektórzy nawet szwagrów. Ale każdy mężczyzna przyzna, że jego relacja z innymi mężczyznami w rodzinie jest inna niż ta, która łączy go z przyjaciółmi. Nie to, że jest lepsza czy gorsza. Często nie jest też ani bliższa, ani dalsza ale po prostu inna. Inna z powodu samopoczucia, kiedy krewniacy się pojawiają. Z powodu poczucia akceptacji. Z powodu swobody, którą mężczyzna czuje albo którą zdaje się tracić, kiedy owi krewni zaczynają wpływać na jego życie.
Ci, których sytuacja jest inna w sensie pozytywnym, są szczęściarzami. Większość mężczyzn odczuwa jednak w obecności ojców, braci i szwagrów obowiązek odgrywania roli „prawdziwego mężczyzny”, a więc stwarzania wrażenia, że dobrze radzą sobie w życiu. Badania socjologiczne przeprowadzone w Niemczech przez firmę Forsa i Isopublic dowodzą, że tylko 2 procent mężczyzn się odpręża podczas wizyt rodzinnych, a 98 procent czuje się o wiele swobodniej wśród przyjaciół albo w wybranej przez siebie grupie społecznej, jak socjologowie nazywają wspólne grilowanie. Nie znaczy to, że rodzinie odmawia się znaczenia. Przeciwnie, wielu mężczyzn uważa, że w kłopotach „bliższa ciału koszula”, to znaczy: kiedy pojawiają się w życiu problemy, na rodzinę można liczyć bardziej niż na przyjaciół. Mimo to, lepsze samopoczucie w gronie przyjaciół niż w gronie rodziny potwierdza 98 mężczyzn na 100.
Większość mężczyzn odczuwa wobec ojca, braci i szwagrów obowiązek odgrywania roli „prawdziwego mężczyzny”, a więc stwarzania wrażenia, że dobrze radzą sobie w życiu.
Siła słabego związku
Kobiety irytuje niekiedy, że mężczyźni zaliczają do swych przyjaciół również tych, którzy w najlepszym razie zasługują na nazwanie ich zwykłymi znajomymi. Socjolog amerykański Mark Granovetter zadał w związku z tym pytania kilkuset technikom z okolic Bostonu i stwierdził, że 56 procent badanych zawdzięcza swoją posadę kontaktom osobistym i dzięki nim właśnie osiągnęło pozycję zawodową. Z tej grupy 55,6 procent miało z tymi osobami kontakt od czasu do czasu, a 28 procent rzadko. Nie byli to więc bliscy przyjaciele, lecz najwyżej dalecy znajomi, którzy okazali się jednak skuteczni w znalezieniu miejsca pracy. Granovetter nazwał to w swojej książce3, która stała się w międzyczasie lekturą klasyczną, „siłą słabych związków”: „Ludzie, z którymi związani jesteśmy blisko, a więc nasi dobrzy przyjaciele, żyją najczęściej w tym samym świecie, co my. Kończyli te same szkoły czy uczelnie, chodzą do tego samego kościoła, w te same miejsca, żeby się rozerwać. Wiedzą więc najczęściej tyle samo, co i my. Dalecy znajomi natomiast żyją, przynajmniej w jakimś zakresie, w innym świecie.
Znają innych ludzi, inne sprawy i w ten sposób naprowadzają nas na nowe pomysły i nowe możliwości”. Nie dziwi więc, że Granovetter wskazuje na związek przyczynowy pomiędzy sukcesem zawodowym a liczbą (nie głębią!) znajomości, jakie posiada dany człowiek. Networking, czyli sieć znajomych mogących pomóc w znalezieniu pracy, jest w sytuacji spadających płac i rosnących kosztów utrzymania niekiedy sprawą zasadniczej wagi. Obywatele państw dawnego bloku wschodniego, którzy pamiętają dobrze minione czasy, zauważą w tym momencie rzeczowo, że w gospodarce socjalistycznej było się właściwie zmuszonym radzić sobie w życiu poprzez tego rodzaju kontakty.
My przyjrzyjmy się jednak, czego w przyjaźni szukają mężczyźni, a czego kobiety.
„Kobiety otaczają się ludźmi, których sympatię czują. Mężczyźni otaczają się tymi, którzy przynoszą im korzyść”. To sarkastyczna opinia w stylu porady, zdobycie zlecenia) mężczyźni zwracają uwagę na to, że pewne znajomości podnoszą ich prestiż osobisty. Nie trzeba być naprawdę zaprzyjaźnionym z doktorem X, z piosenkarzem Y czy panem Z, lokalnym politykiem, i często się z nimi pokazywać. Wystarczy, że można się wśród znajomych pochwalić osobistą znajomością jednego czy drugiego.
Czy to wszystko nie brzmi okropnie? Czy ludzką rzeczą jest być wyrachowanym? Uważam, że ani kobiety, ani mężczyźni nie są od tego wolni. Pod jednym tylko względem dostrzegam różnicę między kobietami a mężczyznami: kobiety nie przywiązują większej wagi do „luźnych” kontaktów, ponieważ swój ograniczony czas wolą inwestować w prawdziwe, głębokie i trwałe przyjaźnie. Nie doceniają jednak „siły słabych związków” i tracą możliwość skorzystania z nich, kiedy na przykład dorastające dziecko szuka miejsca na odbycie praktyki zawodowej, pokoju na czas studiów czy choćby tylko chce okazyjnie kupić używany samochód. Mężczyźni za to, przywiązując wielkie znaczenie do „słabych kontaktów” i umiejąc wykorzystać płynące z nich korzyści, zazwyczaj przeceniają je, a potem skarżą się na osamotnienie, gdy z powodu wypalenia zawodowego muszą iść na urlop zdrowotny lub trafiają do szpitala z powodu nowotworu.
Koledzy i konkurenci
Zróbmy jeszcze jeden smutny krok naprzód i powiedzmy, że czasami to konieczność zmusza nas, by nie dopuścić do przeobrażenia ze znajomych w przyjaciół. Gdy Tom Sawyer i Huckleberry Finn nie płyną tratwą w dół Mississippi, lecz zajmują wspólne pomieszczenie biurowe jako konstruktorzy komputerów, wówczas może potwierdzić swoją słuszność trzecia mądrość, która brzmi niekoniecznie jak komplement: „Mężczyźni w ogóle nie mają przyjaciół. Tylko kolegów i konkurentów”. Nie jest to może prawdą w całej rozciągłości, lecz tkwiące w tej opinii ziarnko prawdy jest, być może, tym kamykiem w bucie, który uwiera niejednego czynnego zawodowo mężczyznę. Bez hierarchii nie da się zazwyczaj zorganizować firmy.
Bliska przyjaźń pomiędzy dwoma mężczyznami zatrudnionymi w tej samej firmie na różnej wysokości stanowiskach jest powodem potencjalnego konfliktu między przyjaciółmi („jako twój szef muszę ci powiedzieć…”, „gdybym nie był twoim przyjacielem, musiałbym teraz…”). Taka relacja jest też obiektem nieustannej zazdrości i podejrzeń ze strony innych kolegów („szef znowu chroni swojego pupila…”, „koleżka rozegrał to na płaszczyźnie osobistej”). Ze względu na atmosferę w firmie byłoby rzeczą rozsądną tak oddzielać od siebie sprawy zawodowe i życie prywatne, by ta przyjaźń nie była widoczna dla innych. Lecz nawet w firmach, gdzie obowiązuje „hierarchia pozioma” i model pracy w grupach, gdzie mówi się do siebie zgodnie z dzisiejszym trendem wyłącznie po imieniu, mężczyźni myślą zawsze hierarchicznie. Błyskawicznie oceniają nawzajem swój status dlaczego więc wywoływać niepotrzebnie zazdrość i szeptanie na korytarzach zbyt zażyłym odnoszeniem się do siebie?
Przyjaźń łatwiej się układa, jeśli obaj mężczyźni zajmują tę samą pozycję zawodową i kiedy nie muszą ze sobą konkurować w rozwiązywaniu tego samego zadania czy staraniach o zdobycie tego samego stanowiska ani nie znajdują się w tym samym, strategicznym momencie swojej kariery. Do takich sytuacji może jednak dojść wbrew ich woli, za sprawą często jednej decyzji zarządu firmy, podjętej w ramach zmiany sposobu funkcjonowania.
Nie musi chodzić o ubóstwo emocjonalne mężczyzn, kiedy koledzy oszczędnie okazują sobie pozytywne emocje lub kiedy w trakcie prywatnych spotkań z męskimi znajomymi z pracy nigdy nie wyrażają bez zastrzeżeń swej sympatii. Jednego mężczyźni nie biorą pod uwagę (co z kolei trudno zrozumieć kobietom): do tego stylu można się przyzwyczaić. I tej ostrożności nie można się tak od razu później pozbyć. Dlatego grając w tej samej drużynie piłki nożnej, dzieląc się w grupie znajomych wiedzą na temat obsługi komputera, odpoczywając na wspólnej wyprawie rowerowej, pomagając sobie w budowaniu zadaszenia dla samochodu, mężczyźni pozostają ze sobą raczej w powierzchownym kontakcie, mimo iż mówią o sobie, że są przyjaciółmi. Czy Tom w głębi duszy hoduje w sobie tęsknotę za dalekim, dzikim światem albo czy Huckleberry poszukuje swojego miejsca na ziemi, tego nigdy się od siebie nie dowiedzą. Czy jeden z nich czuje się w swoim małżeństwie jak kontrolowany uczniak a drugi jak zaniedbana sierota, o tym nie będą ze sobą rozmawiać. Są przecież dorośli… Osobiste, głębokie rozmowy, beztroska otwartość czy zgoła szczerość, którą szybko osiągają dwie przyjaźniące się kobiety i którą utrzymują przez całe lata, jest w życiu mężczyzn raczej rzadkością. Rozmowa z przyjaciółmi o emocjach, których powodem nie jest piłka na aucie w trakcie ważnego meczu, tylko kłótnia z dziećmi przy stole który mężczyzna się na to zdobędzie?
Co to da?
Podejmowanie rozmów na tematy egzystencjalne zdarza się mężczyznom rzadziej niż kobietom. Nie tylko dlatego, że oni sobie nawzajem „nie wierzą”, lecz nie wierzą również, że „to coś da”.
Jeśli zapytać kobietę, która trzy godziny spędziła na rozmowie z przyjaciółką w kawiarni: „No i? Co dała wasza rozmowa?” kobieta uzna takie pytanie za niedorzeczne. I daremnie by oczekiwać odpowiedzi. Przyjaźniom opartym na dzieleniu się treściami duchowymi nie przyświeca uświadomiony, konkretny cel czy efekt wystarcza poczucie, że istnieje ktoś, kto nam ufa i komu my ufamy. To poczucie obejmuje cudowne wartości: wzajemne zaufanie, działanie w poczuciu wzajemnej solidarności, wierność, kroczenie w tym samym kierunku, strzeżenie wspólnych tajemnic. Tego, co „daje” taka relacja, nie da się zważyć ani zmierzyć, trudno ją nawet nazwać. Istnieje jednak osławiona przyjaźń między mężczyznami opisana w Biblii, w której obecna jest ta raczej „kobieca” cecha zaufanie: król Saul sprawuje jeszcze swą władzę, następcą tronu ma być jego syn Jonatan, jednak rola przyszłego króla najwyraźniej przypadnie „bohaterowi narodowemu”, Dawidowi.
A mimo to pomiędzy Dawidem i Jonatanem wywiązuje się przyjaźń, która jak wyrazi to później Dawid w swojej słynnej pieśni żałobnej na cześć Saula i Jonatana była mu droższa niż miłość kobiet (por. 2 Sm 1, 26). Kiedy chory psychicznie ojciec Jonatana, Saul, kilkakrotnie próbuje zabić Dawida, Jonatan staje po stronie przyjaciela i ratuje mu życie, uprzedzając przed zbrodniczym zamiarem ojca (1 Sm 20, 27-42).
„Krew nie zawsze jest gęstsza od wody” powiedział teolog ewangelicki Fulbert Steffensky, komentując w ten sposób przekonanie, że więzy przyjaźni bywają mocniejsze niż więzy krwi. Jonatan jest potomkiem zinstytucjonalizowanej monarchii. Dawid jest „wolnym strzelcem”, rewolucjonistą. Lecz właśnie… „dusza Jonatana przylgnęła całkowicie do duszy Dawida. Pokochał go Jonatan tak jak samego siebie”. A dokonało się to, mówiąc językiem współczesnym, ponad barierami rodowymi i politycznymi (por. 1 Sm 18, 1).
Co połączyło tych dwóch? Relacja do trzeciej Osoby do Boga. Można oczywiście pochopnie i tendencyjnie interpretować tę męską przyjaźń Dawida i Jonatana jako biblijną akceptację relacji homoseksualnych. Można jednak odczytać tę historię najpierw jako przykład sytuacji, kiedy wspólne zaufanie do Boga, które buduje wiarę, oraz rozwijanie życia duchowego i poczucie bliskości w tym wszystkim stają się czymś najcenniejszym, czym dwóch mężczyzn może się dzielić. „Nigdy nie doświadczyłem prawdziwszego i bardziej osobistego kontaktu z przyjacielem, niż wtedy, kiedy obaj byliśmy w bliskiej relacji z Bogiem” powiedział szwajcarski lekarz i psychoterapeuta, Paul Tournier.
Czy nawiązaniu takich relacji najlepiej służy uczestniczenie w porannej modlitwie mężczyzn, którą organizują charyzmatycy, czy wyprawy w Alpy w męskim gronie tradycyjnie urządzane w środowiskach ewangelickich, czy też katolickie rekolekcje w klasztorach dla świeckich mężczyzn, pozostaje kwestią osobistego wyboru.
Zanegować, odrzucić, odłożyć ad acta powinni mężczyźni następujące trzy reakcje:
1. Ironiczne grymasy i lekceważenie „męskiej przyjaźni”.
2. Strach przed homofobią, a więc lęk, że będzie się odbieranym przez kolegów jako „sentymentalny pedzio” albo podejrzewanym o utajony biseksualizm; obawę również przed posądzeniem nas o to, że musimy uczestniczyć w grupach samopoznania, do których trafiają safanduły.
3. Obawę, że żona będzie zazdrosna o naszą męską przyjaźń. Jest odwrotnie, przynajmniej w wypadku mądrych żon. Żony denerwują się tylko, kiedy mężczyźni tracą czas z kumplami albo konkurentami w knajpie po pracy, nie są natomiast zazdrosne o czas spędzany przez męża z „przyjacielem od serca” czy „bratem w duchu”.
Huckleberry Finn pozostał przecież najlepszym przyjacielem Tomka Sawyera również wtedy, kiedy ten zdobył serce słodkiej Becky Thatcher.
* Chodzi o artykuł The Strength of Weak Ties opublikowany w „American Journal of Sociology” w roku 1973 [przyp. red.].