Nasz dzisiejszy świat zawiera ślady tego, co było na początku. Jest również niedoskonałą zapowiedzią świata, jaki będzie w wieczności. Jak wobec tego żyć z Bogiem dziś, w obecnym zagubionym świecie?
Człowiek stawia pytania i na wiele z nich nie znajduje odpowiedzi. Gorzkie pytanie dlaczego? brzmi wciąż tak samo przez pokolenia. Świat przechodzi ewolucję. Od idealnej harmonii poprzez zagubienie własnej tożsamości zmierza ku doskonałej pełni. Dziś żyjemy na etapie pomiędzy.
Szczęście bez Boga?
Kilkanaście lat temu, w czasie mojego pobytu w Berlinie, byłem uczestnikiem ulicznej sondy. Postawiono mi, wydawałoby się, banalne pytanie: „Czy jesteś szczęśliwy?”. Bez namysłu odpowiedziałem: „Tak”.
– A czym się zajmujesz?
– Jestem zakonnikiem.
Na twarzy młodego człowieka zauważyłem zdziwienie i niedowierzanie.
– W XX wieku można być szczęśliwym w zakonie?
– Bardziej niż sądzisz – odpowiedziałem. Szczęście nie zależy od miejsca, ale od serca. Gdyby mi zadano to pytanie dzisiaj, nie zmieniłbym zdania.
Dzisiejszy człowiek jest bardzo wrażliwy na punkcie osobistych praw, a zwłaszcza prawa do szczęścia. Zmienia się przy tym rozumienie szczęścia. Szczęście widzi się w kategoriach czysto subiektywnych, nie licząc się z prawami i oczekiwaniami innych.
„Szczęście jest maksymalizacją przyjemności, a minimalizacją bólu” – napisał Jeremy Bentham, przedstawiciel osiemnastowiecznego utylitaryzmu angielskiego. I wydaje się, że ta definicja coraz bardziej zadomawia się w dzisiejszym świecie.
Szczęście utożsamiamy z takimi wartościami, jak: przyjemności, rozkosze zmysłowe, dobre samopoczucie, posiadanie, przyjemne uczucia na płaszczyźnie cielesnej, psychicznej i duchowej, kariera i sukces, bycie w centrum zainteresowania, a z drugiej strony wolność od bólu i cierpienia na wszystkich płaszczyznach oraz od wszelkich ograniczeń, prawa, Boga.
Nie trzeba dodawać, że tak rozumiane szczęście jest nierealne. Trwałe dobre samopoczucie i spełnienie wszystkich życzeń nie daje pełni, nie zaspokaja. „Nie nasyci się oko patrzeniem, ani ucho napełni słuchaniem” – napisał Kohelet (Koh 1, 8). Prawdziwe szczęście nie zależy od chwilowych uczuć, posiadania, przypadków. Ale jest świadomym wyborem i akceptacją życia z jej dwubiegunowością: sukcesem i możliwością porażki; radością, zadowoleniem, przyjemnością, a także cierpieniem, bólem; odpoczynkiem i pracą, trudem; dobrym i złym samopoczuciem. Tak rozumiane szczęście daje wewnętrzny pokój i radość.
Kamienie życia
Życie z Bogiem można kształtować, rozpoczynając od podstawowego pytania o fundament, podstawę, istotę, sens. Bez tego pytania misternie budowana konstrukcja życia rozsypie się jak domek z kart.
W jednej z przypowieści Jezus wskazał na dwie strategie budowy domu. Pierwsza wymaga trudu, wysiłku, pracy, a także myśli twórczej i umiejętności przewidywania, a przede wszystkim założenia mocnego fundamentu. Jest to budowa na skale. Druga jest drogą na skróty. Daje szybkie, ale krótkotrwałe efekty. Ostatecznie kończy się fiaskiem, klęską. To budowa na piasku (por. Mt 7, 24-27).
Ten obraz jest stosunkowo czytelny, jeśli chodzi o odniesienie do życia duchowego. Budowa życia duchowego jest trwała, jeśli jest oparta na silnym fundamencie mocnych zespolonych zasad (jak skała). Gdy konstrukcja opiera się na piasku, a więc na zasadach pokruszonych, rozmienionych na drobne kompromisy, jej trwałość nie wytrzymuje próby czasu, przeciwności życia.
Zasadnicze pytanie, które musimy sobie postawić, jeśli chcemy przeżyć życie sensownie i głęboko dotyczy fundamentu. Na jakich kamieniach buduję moje życie? Na skale czy piasku?
Trafnie ilustruje tę prawdę pewna krążąca w sieci internetowej anegdota:
„Pewnego dnia, pewien stary profesor został zaangażowany, aby przeprowadzić kurs dla grupy studentów na temat skutecznego planowania czasu. Kurs ten był jednym z dziesięciu modułów przewidzianych na pierwszy semestr studiów. Stary profesor miał więc do dyspozycji tylko jedną godzinę, by wyłożyć swój przedmiot.
Stojąc przed tą elitarną grupą (która gotowa była zanotować wszystko, czego ekspert będzie nauczał), stary profesor popatrzył powoli na każdego z osobna, następnie powiedział: „Przeprowadzimy doświadczenie”. Spod biurka, które go oddzielało od studentów, profesor wyjął wielki dzban (o pojemności czterech litrów), który postawił przed sobą.
Następnie wyjął około dwunastu kamieni, wielkości piłki do tenisa, i delikatnie włożył je kolejno do dzbana. Gdy dzban był wypełniony po brzegi i niemożliwym było dorzucenie jeszcze jednego kamienia, podniósł wzrok na swoich studentów i zapytał ich: „Czy dzban jest pełen?”. Wszyscy odpowiedzieli: „Tak”.
Poczekał kilka sekund i dodał: „Na pewno?”. Następnie pochylił się znowu i wyjął spod biurka naczynie wypełnione żwirem. Wysypał żwir na kamienie, po czym potrząsnął lekko dzbanem. Żwir zajął miejsce między kamieniami… aż do dna dzbana. Stary profesor znów podniósł wzrok na audytorium i znów zapytał: „Czy dzban jest pełen?”. Tym razem świetni studenci zaczęli rozumieć. Jeden z nich od powiedział: „Prawdopodobnie nie”. „Dobrze”, odpowiedział stary profesor.
Pochylił się jeszcze raz i wyjął spod biurka naczynie z piaskiem. Z uwagą wsypał piasek do dzbana. Piasek zajął wolną przestrzeń między kamieniami i żwirem. Jeszcze raz zapytał: „Czy dzban jest pełen?”. Tym razem, bez zająknienia, świetni studenci odpowiedzieli chórem: „Nie”. „Dobrze”, odpowiedział stary profesor.
I tak, jak się spodziewali, wziął butelkę wody, która stała na biurku i wypełnił dzban aż po brzegi. Stary profesor podniósł wzrok na grupę studentów i zapytał ich: „Jaką prawdę ukazuje nam to doświadczenie?”.
Niegłupi, najbardziej odważny z uczniów, biorąc pod uwagę przedmiot kursu, odpowiedział: „To pokazuje, że nawet jeśli nasz kalendarz jest całkiem zapełniony, jeśli naprawdę chcemy, możemy dorzucić więcej zajęć, więcej rzeczy do zrobienia”.
„Nie”, odpowiedział stary profesor, „to nie o to chodziło. Wielka prawda, którą przedstawia to doświadczenie jest następująca: jeśli nie włożymy kamieni, jako pierwszych do dzbana, później nie będzie to możliwe”.
Zapanowało głębokie milczenie, każdy uświadomił sobie oczywistość tego stwierdzenia. Stary profesor zapytał ich: „Co stanowi kamienie w waszym życiu? Wasze zdrowie? Wasza rodzina? Przyjaciele? Zrealizowanie marzeń? Robienie tego, co jest waszą pasją? Uczyć się? Odpoczywać? Dać sobie czas… ? Albo jeszcze coś innego?
Należy zapamiętać, że najważniejsze jest włożyć swoje kamienie jako pierwsze do życia, w przeciwnym wypadku ryzykujemy przegraną… własnego życia. Jeśli damy pierwszeństwo drobiazgom, wypełnimy życie drobiazgami i nie będziemy mieć wystarczająco dużo cennego czasu, by poświęcić go na ważne elementy życia. Zatem nie zapomnijcie zadać sobie pytania: «Co stanowi kamienie w moim życiu?». Następnie, włóżcie je na początku do waszego dzbana”.
Interwencje Boga
Punktem zwrotnym w życiu każdego chrześcijanina jest postawa nawrócenia. Nawrócenie wypływające z wiary jest zmianą myślenia i wizji Boga, ludzi i świata. W pierwszym rzędzie takie nawrócenie jest dotykiem łaski. W życiu może wyrażać się na różne sposoby. Bóg zwykle dotyka człowieka, bazując na naturze; działa poprzez wewnętrzne pragnienia, odczucia, natchnienia, głos sumienia itd. Niekiedy te impulsy są nagłą formą olśnienia i wiążą się z natychmiastowym nawróceniem.
Tak było w życiu św. Pawła. Gdy był w drodze do Damaszku, by prześladować syryjskich chrześcijan, doświadczył olśnienia i usłyszał głos Jezusa, który na zawsze przemienił jego życie. Dotknięcie Boga było tak silne, że zostawiło zewnętrzny ślad. Paweł przez pewien czas pozostał ślepy.
W zetknięciu ze światłem Jezusa, poznał siebie, doświadczył, że sam jest ciemnością. Ale w tym kryje się nie tylko paradoks, ale i logika Boga. Dzięki doświadczeniu własnej ślepoty Paweł mógł zagłębić się we własne wnętrze, dojrzeć, zmienić myślenie, lepiej zrozumieć siebie, własne życie i Chrystusa. Po doświadczeniu przemiany Paweł nadal pozostał sobą. Były w nim pasje i namiętności. Ale odtąd nadawał im właściwy kierunek.
Również w życiu św. Ignacego z Loyoli dotknięcie Boga było bardzo silne. Autor Ćwiczeń duchownych był mistykiem, który na co dzień obcował z Bogiem. Zarówno w swojej autobiografii, jak i dzienniku duchowym pozostawił liczne świadectwa bliskości Boga. Warto wspomnieć o dwóch z nich, ponieważ są dowodem mocy i siły interwencji Boga.
Jedno doświadczenie miało miejsce w drodze do Manresy nad potokiem Cardoner w 1522 roku. Przeżycie mistyczne było tak silne, że Ignacy doświadczył odnowienia i przemienienia umysłu. W jednej chwili zrozumiał całą głębię Boga i Jego wolę.
Wspomina o tym w autobiografii: „Otrzymał wtedy tak wielką jasność dla umysłu i do tego stopnia, że jeśli rozważy całe życie swoje aż do 62. roku życia, i jeśli zbierze razem wszystkie pomoce otrzymane od Boga, i wszystko to, czego się nauczył, i choćby to wszystko zebrał w jedno, to i tak nie sądzi, żeby to wszystko dorównywało temu, co wtedy otrzymał w tym jednym przeżyciu” (Opowieść pielgrzyma, nr 30).
Piętnaście lat później podczas modlitwy w La Storta, w drodze do Rzymu „poczuł taką zmianę w duszy i ujrzał z tak wielką jasnością, że Bóg Ojciec przyłączył go do swego Syna Jezusa Chrystusa, iż nie odważyłby się nigdy wątpić” (tamże, nr 96).
Te dwa mistyczne przeżycia pozostawiły trwały ślad zarówno w życiu św. Ignacego, jak i w założonym przez niego zakonie jezuitów.
Innym razem dotknięcie Boga i nawrócenie wiąże się z bolesnymi i trudnymi doświadczeniami. Potrzeba dopiero silnych wstrząsów, upadków, zagrożeń, cierpienia, by człowiek zmienił myślenie i życie.
Takiego bolesnego dotknięcia Boga prowadzącego do nawrócenia doświadczył Joe Eszterhas, współczesny hollywoodzki scenarzysta, producent kontrowersyjnych filmów (na przykład Nagi instynkt). Eszterhas stoczył walkę z rakiem krtani. W czasie cierpienia świat jego wartości został wywrócony do góry nogami.
Gdy doświadczył własnej bezradności i granic pomocy ze strony innych, zwrócił się do Boga. „Łkając, po raz pierwszy od czasu dzieciństwa, poprosiłem o pomoc Boga – napisał w autobiograficznej książce. Doświadczenie Eucharystii i obecności Ciała i Krwi Chrystusa jest wszechogarniające. Ono wzmacnia mnie i podnosi na duchu” (Czciciel krzyża: pamiętnik wiary).
Dwa tysiące lat wcześniej dokonało się bolesne nawrócenie św. Piotra. W całej drodze z Jezusem pozostawał pewny, niezależny, ambitny, zawsze pierwszy, impulsywny, pragnący manipulować innymi i Jezusem. Dopiero porażka, jaką była zdrada najlepszego Przyjaciela i Mistrza, otwarła mu oczy. Po załamaniu pewności siebie Piotr mógł budować nowe wartości. Odzyskał autentyczność. Jest to rodzaj głębokiego nawrócenia, które zdziera maski, za którymi człowiek się ukrywa i przywraca prawdę o nim samym.
Czasami istnieje potrzeba dotarcia do granic własnej nędzy i grzechu, by człowiek zmienił myślenie. Chasydzi mówią o ostatniej bramie nieczystości: „Kabała poucza nas, w alegoryczny sposób, że istnieje pięćdziesiąt bram świętości w górze i pięćdziesiąt bram nieczystości w dole. Jeśli jakiś bezbożnik dotrze aż do ostatniej bramy nieczystości, i tam okaże szczerą skruchę, zostaje wyniesiony do odpowiedniej bramy świętości na górze. Im niżej ktoś upadł, tym wyżej wznosi się przez skruchę” (Daniel Lifschitz, Z mądrości Chasydów).
Niekiedy Bóg dopuszcza grzech, byśmy jak Piotr, dotarli do ostatniej bramy nieczystości. Zwykle są to grzechy w sferze intymnej lub szczególnie upokarzające. Takie grzechy mogą stać się początkiem otwarcia na działanie Boga. One są przeciwwagą dla pychy, rodzą pokorę wobec siebie i Boga oraz wyrozumiałość dla słabości i grzechów innych.
Nawrócenie
Wokół Domu Rekolekcyjnego w Czechowicach-Dziedzicach znajduje się park. Park składa się z dwóch części. Pierwsza prawie stuletnia, w stylu angielskim zawiera również miejsca niemal dzikie, przypominające las pierwotny. Druga część parku, bardziej współczesna swoim stylem przypomina park francuski.
Dla wielu rekolektantów przejście z jednej części parku do drugiej stanowi lekki szok. Ale z drugiej strony pobudza do refleksji nad własnym życiem i sensem nawrócenia. Dorota, jedna z uczestniczek pięciodniowych rekolekcji ignacjańskich, opisała je w swoim świadectwie:
„Jest w Czechowicach-Dziedzicach nieduży park w stylu angielskim, nieuporządkowany, jakby pozostawiony sobie samemu, pełen zarośli i wysokich drzew. Ciemny i nieprzyjemny, gdy nie świeci słońce. Gdy przechadzałam się po nim, uświadomiłam sobie, że moje życie tak wygląda. Nieuporządkowane, pozostawione samo sobie, zafałszowane, nielubiane.Nagle nie wiedząc czemu, skierowałam swój wzrok ku górze, ku koronom wysokich drzew. Zobaczyłam nagle słońce. Uświadomiłam sobie, że postrzeganie rzeczywistości tej zniekształconej przez nasz subiektywizm, naprawdę zależy od tego, gdzie kierujemy swój wzrok. Można patrzeć na całe swoje życie przez pryzmat niepowodzeń, krzywd, ale to nie oznacza, że nie ma w nim słońca. Ono rzeczywiście jest! Trzeba tylko w końcu spojrzeć w górę, nie kierować swego spojrzenia jedynie w dół.Tak rozmyślając, znalazłam się nieoczekiwanie na skraju parku. Mym oczom ukazał się przepiękny ogród okraszony promieniami słońca. Widok jakże odmienny od tego widzianego w parku. Trawa, kwiaty, drzewka – cudowny widok dla oczu. Wszystko było na swoim miejscu, nawet altanka, ławki, studnia, krany z wodą miały swoje przeznaczenie, czemuś służyły.I to wieczne doglądanie ogrodu przez ogrodnika, by wiedzieć, która roślina potrzebuje wody, która nawozu, która wymaga przycięcia. Ogród pełen barw dzięki zasianemu ziarnu i nieustannemu troszczeniu się o niego. Nawet skalniak, który dopiero budził się do życia, stanowił przedsmak palety barw, która będzie cieszyła i radowała miłujących piękno.Ten ogród nie był martwy, on żył życiem stworzeń korzystających z jego darów, z jego owoców. Cisza, harmonia, piękno. I nagle zapragnęłam mieć w swoim sercu taki ogród.Zdałam sobie sprawę jak ważna jest świadomość ogromu pracy i trudu przemieniania swego nieuporządkowanego życia. Ile trzeba wyrwać wcześniej chwastów, by zasadzić kwiaty, by nadawać kształt i wydobywać piękno w nas ukryte. Wiara, cierpliwość jest naszą siostrą, nie niecierpliwość, która zniszczy każde pragnienie.Ogrodnik musiał nawieźć bardzo dużo ziemi, by dać możliwość wzrostu roślinom, wcześniej zaś koniecznym było zapragnąć przemienić pole chwastów w urodzajne poletko. Podobnie jest z naszym życiem, trzeba się uzbroić w cierpliwość, by w trudzie codzienności konsekwentnie podejmować próby przemieniania swego życia. Dzień za dniem, nie pragnąc oszałamiających efektów, w cichości serca pracować nad swoim „ogrodem życia”.Jedne owoce może pojawią się całkiem szybko, jak trawa, kwiaty, inne podobnie jak skalniak będą wymagały trudu wielu miesięcy, lat zanim wydadzą obfity plon. Trzeba też często przechadzać się po ogrodzie, potrzeba codziennej uwagi, by wiedzieć, jaki jest jego stan, czy aby nie zamiera. By nie ulec fałszywej ocenie, chcę mu się przyglądać w obecności Boga, zaprosiłam więc Go, by razem ze mną spacerował po nim, wszak On jest największym ogrodnikiem świata”.
Słowo nawrócenie jest dzisiaj wśród chrześcijan modne. W czasie rozmów rekolekcyjnych wiele osób stawia wręcz cezurę między życiem przed i po nawróceniu. Szczególnie nadużywa się go w niektórych wspólnotach i grupach modlitewnych. Osoby nowo nawrócone albo cudownie uzdrowione pragną dzielić się doświadczeniem Boga z innymi; jedni czynią to w cichości, a inni ekspresyjnie.
Zdarza się jednak, że wpadają w subtelną pułapkę duchową. Całą swoją energię wkładają w wiarę. Mają ambicję nawrócić wszystkich. Bywa również, że uzależniają się od religii. Jeden nałóg zastępują innym.
Prawdziwe, głębokie nawrócenie dokonuje się zwykle w ciszy, milczeniu, samotności i mówi się o nim z pewnym onieśmieleniem. Przynosi natomiast trwałe owoce duchowe; przede wszystkim umocnienie wiary, nadziei i miłości, a w konsekwencji radykalne życie Ewangelią. O pewności wiary, jaka rodzi się z nawrócenia, napisał w swoim credo Fiodor Dostojewski, jeden z najwybitniejszych pisarzy rosyjskich:
„O sobie samym mówię, że jestem synem mej epoki, synem braku wiary, wątpliwości i pozostanę nim aż do godziny śmierci. Jak wiele okrutnych mąk kosztowało mnie i do tej pory mnie kosztuje pragnienie wiary, które rośnie proporcjonalnie do listy argumentów przeciwnych.A mimo to Bóg daje mi chwile, w których wszystko jest jasne i święte. W tych właśnie momentach ułożyłem moje credo: wierzyć, że nie ma nikogo piękniejszego, głębszego, bardziej miłowanego, bardziej mądrego i bardziej doskonałego od Chrystusa; że nie tylko nie istnieje nic Mu równego, ale, mówię to, pałając zazdrosną miłością, nie może istnieć. A nawet więcej: jeśli ktoś udowodniłby mi, że Chrystus jest poza prawdą, wolałbym bez namysłu pozostać przy Chrystusie, niż przy prawdzie.”
Papież Benedykt XVI w encyklice o nadziei Spe salvi przypomniał przepiękną postać Józefiny Bakhity. Ta młoda Sudanka, która żyła w XIX wieku przeżyła piekło na ziemi. Kilkakrotnie sprzedawana na targu niewolników, była bita, maltretowana i poniżana przez swoich panów.
Do końca życia nosiła trwały ślad cierpienia – sto czterdzieści cztery blizny. Gdy znalazła się we Włoszech poznała prawdziwego Pana: Jezusa Chrystusa. Doświadczyła wielkiej miłości Boga i odtąd jej życie stało się służbą płynącą z głębokiego pragnienia dzielenia się miłością.
W czasie licznych podróży po Włoszech dawała świadectwo miłości. Prawdziwe głębokie nawrócenie jest przede wszystkim zmianą mentalności, zmianą myślenia. Jego konsekwencją jest zmiana wizji Boga, a także siebie, człowieka i świata. Człowiek nawrócony patrzy na życie inaczej. Nie w perspektywie egoizmu, lecz altruizmu. Jego skala wartości zostaje przepracowana. Własne ja schodzi z piedestału, by zrobić miejsce Bogu, a w Nim bliźnim.