deon.pl
Antonello, 24 lata, włoski wolontariusz, dokonał bardzo osobistego i wręcz zaskakującego wyboru. Zamieszkał w biednej, zdesperowanej rodzinie, która borykała się z dużymi problemami. Dał się „zaadoptować”, aby pomóc im podźwignąć się z dna.
Podczas zabawy zorganizowanej dla ubogich, w tłumie ludzi zwróciła jego uwagę matka, która przyszła z 17-letnim synem. Sprawiała wrażenie najuboższej z ubogich. Następnego dnia postanowił ich odwiedzić. W okolicy, w której mieszkali, nikt nie miał pojęcia o degradacji, w jakiej żyli. Oboje byli umysłowo chorzy. Ojciec pił. Nie mieli nikogo, kto dałby im wsparcie.
Najpierw zaczął spotykać się z synem. Później regularnie odwiedzał całą rodzinę. Początkowo byli wobec niego nieufni, ale gdy powiedział, że chce z nimi zostać, że zamierza razem z nimi żyć i pracować, przyjęli go jak drugiego syna. – Gdy widziało się taką biedę, trudno jest wrócić do życia w dostatku – mówi Antonello.
Wiedział, że głównym problemem tej rodziny było doświadczenie odrzucenia zanim jeszcze zaczęła się staczać. Trzeba było zaradzić temu pierwszemu problemowi, aby zwyciężyć jego konsekwencje. – A tego mogłem dokonać jedynie, wchodząc w ich życie z moim życiem, dzieląc z nimi sytuację, w jakiej się znajdowali – mówi.
Potrzebny był ktoś, kto rzuci wyzwanie sytuacji odrzucenia, w jakiej rodzina się znalazła. – Jeśli wyrzucisz coś na śmietnik, by się psuło, to w krótkim czasie nic z tej rzeczy nie zostanie – wyjaśnia Antonello. – Jeśli pochylisz się i wyjmiesz coś ze śmietnika to…, to wówczas staje się coś wielkiego, stajesz się świadkiem cudu. Osoby, które uważamy za niezdolne do samodzielnego życia, posiadają wartości, jakich my nie mamy. Prostotę, umiejętność radowania się z rzeczy niewielkich, lojalność, uśmiech… Osoby, z którymi jestem, zmuszają mnie do wyjścia z siebie. Wychowują mnie bym nie skupiał się na sobie.
Antonello przerwał studia i żyje w warunkach, w jakich żyje cała jego nowa rodzina. Jakoś radzą sobie ze zdobytą z trudem rentą matki i dzięki pieniądzom, które wraz z ojcem zarabia, pracując w polu lub na budowie.
– Porzuciłem szkołę, by odnaleźć coś o wiele cenniejszego, duchowego. Niektórzy zwracają się do mnie po nazwisku rodziny, z którą postanowiłem dzielić moje życie. To mi się podoba, ubogaca mnie: na imię mam Antonello, lecz noszę ich nazwisko. To brzmi paradoksalnie ale ludzie myślą, że podjąłem się tego, aby pomagać i nie rozumieją, że jest wręcz przeciwnie, że to właśnie ja uczę się kochać, a oni są moimi nauczycielami. Większość moich przyjaciół docenia mój wybór, ale są i tacy, którzy zerwali ze mną, uważając mnie za niespełna rozumu”.
Główny problemem tej rodziny nie był brak pieniędzy lecz poczucie odrzucenia. – Jeśli nie liczysz się dla nikogo – dopowiada Antonello – wtedy jest ci już wszystko jedno. Ubodzy są często tacy bo nikt ich nie wybiera, bo dla nikogo nie są ważni. Już po roku życia w tej rodzinie zauważył radykalne zmiany. Matka i syn stali się bardziej zaradni. Ojciec mniej pił. Kiedyś miewał powtarzający się sen, w których spadał w pustkę i wołał pomocy, nie wiedząc do kogo się zwrócić. Teraz we śnie woła: Antonello!!!
Czy ktoś pójdzie za przykładem tego młodego, włoskiego wolontariusza? Czy jego postawa jest współczesnym przykładem, jak można bardzo konkretnie naśladować Chrystusa? Czy może jest to jedynie kaprys poszukującego przygody młodzieńca? Niektórzy uważają, że wystarczy pomagać na odległość. I wolą, by tak pozostało.