Dla znakomitej większości współczesnych chrześcijan świętowanie niedzieli stanowi obowiązek uczestnictwa we Mszy, pozostały czas ma już wymiar „świecki”, prywatny.
Czasem, aby wcześniej zadośćuczynić temu przykremu obowiązkowi, uczestniczą w liturgii sobotniej. Całą niedzielę mają wówczas „dla siebie”. Jest to małe nieporozumienie. Cała niedziela ma wymiar świąteczny, nie tylko Eucharystia.
Niedziela nie jest tylko przerwą w pracy. Jej świąteczny charakter ma promieniować na cały tydzień, nadając mu wartość i sens. Święto ma na celu „naładować nas” w inny sposób. Musimy zgromadzić energię duchową. Trzeba nakarmić ducha. Ponownie zaopatrzyć się w bogactwa, które nie są materialne, byśmy zmierzyli się z tygodniem, mając inną wizję życia, inne nastawienie, nowego ducha (A. Pronzato). Bardzo ładnie napisał Cyprian Kamil Norwid: odpocząć oznacza począć na nowo. Dzień świąteczny jest czasem odpoczynku, nabieraniem duchowej energii, by rozpoczynać nowy tydzień; przeżywać go nie tylko w rutynie codzienności, ale przede wszystkim w służbie dobru i miłości.
Minimum niedzielnego odpoczynku stanowi wstrzymanie się od niepotrzebnych prac, nie tylko fizycznych. Wyjątki stanowi praca konieczna i społecznie użyteczna, obowiązki rodzinne, a także zaangażowania społeczne, kulturalne czy sportowe. Nowy katechizm przestrzega jednak, by nie stały się one nawykiem czy wymówką przed właściwym świętowaniem niedzieli (KKK, 2185).
Zaprzeczeniem świątecznego odpoczynku jest pracoholizm. Pracoholik określa siebie przez swą wydajność i przydatność. Nie ważne, kim jest (jako osoba), ale co czyni. Angażując się maksymalnie, nabiera poczucia własnej wartości; pragnie w ten sposób zagłuszyć wewnętrzną pustkę i niepokój oraz zdobyć akceptację innych. Pra-coholika cechują: nieustanny pośpiech; perfekcjonizm i brak zadowolenia z własnej pracy; kontrola pracy innych (podwładnych); ciągły niepokój, niecierpliwość i irytacja; systematyczne zwiększanie „normy” pracy; zaniedbanie relacji międzyludzkich, w tym rodzinnych i przyjaźni; luki w pamięci i chwile „nieobecności” w czasie rozmów; brak troski o siebie (posiłki, wypoczynek, sport) (B. Robinson). Pracoholik nie wypoczywa nigdy. Uzależniony od pracy, zabiera ją ze sobą do łóżka, nie rozstaje się z nią nawet w czasie weekendów i urlopu – jednym słowem, nigdy, gdyż stanowi ona jego sposób na życie (C. Guerreschi). Nie jest w stanie świętować niedzieli.
Inną formą nieumiejętnego wypoczynku jest bezmyślne marnowanie czasu. Znam rodziny, dla których wypoczynek świąteczny sprowadza się do ślęczenia godzinami przed telewizorem i bezmyślnego gapienia się na wątpliwej wartości programy. Młodzi z kolei wybierają Internet, wirtualne rozrywki i czaty. Pamiętam, że za mojego dzieciństwa najpierw był obowiązek niedzielnej Eucharystii, niezależnie od oferty telewizyjnej. Dzisiaj wybiera się czas najmniej zakłócający inne rozrywki.
Współczesnym problemem są galerie handlowe i hipermarkety. Stanowią one źródło rozbicia świąt i rodziny. Przemysł rozrywkowy i konsumpcyjny „troszczy się”, aby wymiar duchowy i religijny niedzieli i świąt zastąpić stopniowo treściami świeckimi. W przeszłości, w czasach „Solidarności”, walczono o wolne soboty i niedziele. Dzisiaj walczy się o możliwość niedzielnego handlu. Nie tylko nawyk robienia niedzielnych zakupów staje się coraz powszechniejszy. Chrześcijańskie rodziny spędzają całe godziny w centrach handlowych, adorując bożki współczesnego świata. Nie zastanawiają się przy tym, że jest to możliwe kosztem innych. Pracownicy handlu bywają wyzyskiwani, pracując za głodowe pensje. Pracodawcy niewiele troszczą się o ich prawo do niedzielnego wypoczynku, mimo takiego obowiązku. Są to formy współczesnego niewolnictwa, które należy potępiać i zwalczać.
Właściwe świętowanie niedzieli zakłada czas dla Pana Boga, bliźnich i siebie. Wśród bliźnich najważniejsza jest rodzina. W ciągu tygodnia bywa ona rozproszona. Brakuje czasu na spotkanie, rozmowę, dialog. Dom często jest traktowany jak hotel. W takiej sytuacji ważne jest podjęcie wysiłku, zwłaszcza przez rodziców, by czas niedzielny na nowo scalał rodzinę. Wspólny obiad, spokojny czas i radość beztroskiej rozmowy przy stole, rodzinny spacer albo dłuższa wycieczka są prostymi środkami zbliżającymi do siebie.
Niedziela jest również czasem świadczenia miłości i miłosierdzia bliźnim. Jest szczególnym dniem solidarności z ubogimi, cierpiącymi i potrzebującymi. Gdy byłem w nowicjacie jezuitów w Starej Wsi, naszym co-niedzielnym obowiązkiem było odwiedzanie chorych. Spędzaliśmy z nimi do dwóch godzin, rozmawiając. Na ich twarzach, mimo nieraz ogromnego cierpienia, można było wyczytać wielką radość i wdzięczność. Dla niektórych z nich były to jedyne odwiedziny w tygodniu.
Jan Paweł II w liście o świętowaniu niedzieli zachęca do wychodzenia z egoizmu i otwarcia się na innych, szczególnie w dni świąteczne, wskazując na konkretne przykłady: Niech rozejrzy się dokoła, aby odszukać ludzi, którzy mogą potrzebować jego solidarności. Może się zdarzyć, że w jego najbliższym sąsiedztwie albo w kręgu znajomych są ludzie chorzy, starzy, dzieci, imigranci, którzy w niedzielę szczególnie boleśnie odczuwają swoją samotność, ubóstwo i cierpienie. Oczywiście, troska o nich nie może się wyrażać w sporadycznych działaniach, podejmowanych tylko w niedziele. Ale także wówczas, gdy jest to działalność bardziej systematyczna, czyż nie można uczynić z niedzieli dnia szczególnie poświęconego solidarności, wykorzystując wszelkie twórcze energie chrześcijańskiego miłosierdzia? Niewątpliwie formą wsparcia ubogich jest niedzielna ofiara składana na ubogich czy potrzeby Kościoła. Niemniej gesty materialne nie są najistotniejsze. Lepiej dawać siebie, swój czas, swoje serce, dzielić się głębią swego ducha. Już święty Jan Chryzostom w pierwszych wiekach Kościoła zwracał uwagę na pewne nieporozumienie: Cóż z tego, że stół eucharystyczny ugina się od złotych kielichów, skoro On umiera z głodu? Najpierw nakarm Go, gdy jest głodny, a potem możesz ozdobić ołtarz tym, co ci pozostanie.
Niedziela jest dniem radosnym. Radość zmartwychwstania i świętowania Eucharystii winna przekładać się na życie. Znana jest historia młodych ludzi, którzy wracając z wielkanocnej rezurekcji wyrażali radość śpiewem i wybuchami radosnego śmiechu. Handlarka dewocjonaliami, zaciekawiona ich zachowaniem, spytała z ożywieniem, co się stało. Zdziwieni odparli: Nie wie pani? Chrystus zmartwychwstał! Na twarz kobiety powrócił poprzedni wyraz znudzenia i zmęczenia. E tam, też mi nowina! – mruknęła pod nosem.
Nawrócony na chrześcijaństwo pisarz Julien Green lubił obserwować ludzi wychodzących z kościoła. Sądził, że po nabożeństwie ich twarze powinny emanować radością. Tymczasem były zwykle nijakie, bezbarwne, smutne. I komentował: „Schodzą z Kalwarii i ziewając rozmawiają o pogodzie” (A. Pronzato). Brak radości wewnętrznej, dzielonej spontanicznie z innymi, świadczy, że relacja z Bogiem jest zewnętrzna, wypływająca z obowiązku, powinności, przykazania, ale nie z potrzeby serca. Taka relacja wcześniej czy później zakończy się lub wybuchnie pretensjami i żalami do Boga. Podobnie jak u starszego syna z przypowieści Jezusa (por. Łk 15, 25-32). Głęboka duchowa radość nie jest owocem dobrego charakteru czy naturalną cechą osobowości. Jest darem Ducha Świętego (Ga 5, 22) i wynikiem przyjaźni z Jezusem. Przenika całą egzystencję człowieka. Daje moc i siłę w sytuacjach trudnych, a nawet ekstremalnych. Radości nie należy mylić z przelotnym doznaniem zaspokojenia i przyjemności, które często upaja zmysły i uczucia, później jednak pozostawia w sercu niedosyt, a czasem gorycz. Radość rozumiana po chrześcijańsku jest o wiele trwalsza i przynosi głębsze ukojenie: wedle świadectwa świętych potrafi przetrwać nawet ciemną noc cierpienia i w pewnym sensie jest „cnotą”, którą należy rozwijać (Jan Paweł II).
Świętowanie niedzieli wymaga również ciszy, refleksji, zatrzymania się. Jest to czas dla siebie. W codzienności, pośpiechu i zabieganiu brakuje czasu dla ducha. I może się zdarzyć, że mimo rozwoju fizycznego, psychicznego czy intelektualnego duch karleje. Duch również wymaga „odżywki”. Jest nią medytacja, refleksja, dobra lektura czy muzyka, cisza i kontemplacja piękna natury albo sztuki. Dzięki takim wartościom duch rozwija się, nabiera piękna, głębi, jest „pociągany” ku Absolutowi, pięknu i miłości Boga, nieśmiertelności. Pozwala również kochać siebie i innych i dostrzegać w każdym cień miłości absolutnej, Bożej.