Choć pojęcie „dysmorfofobii” nie jest jeszcze zbyt popularne, to jednak samo zjawisko zakreśla coraz szersze kręgi.
Słowo to nie jest zresztą takie nowe. Pierwszy raz pojawiło się już w XIX wieku na określenie „lęku przed własną brzydotą”. Dziś używają go najczęściej psychologowie i… specjaliści od medycyny estetycznej. Obsesja na punkcie własnego wyglądu – bo tak dziś dysmorfofobia (DMS) jest tłumaczona – to prawdziwa plaga naszych czasów, na którą paradoksalnie najczęściej cierpią osoby ponadprzeciętnie atrakcyjne.
Lustereczko powiedz przecie…
Problem zaczyna się zazwyczaj pojawiać w okresie dojrzewania. To czas kiedy wyjątkowo jesteśmy skupieni na własnym wyglądzie. Dziewczynki odkrywają swoją kobiecość, chłopcy – męskość. I nie ma się co dziwić, że młoda osoba bywa przeczulona na tym punkcie – jest to wyrazem obaw, czy „na pewno wszystko jest ze mną w porządku”, czy jako dziewczyna jestem „wystarczająco” kobieca i analogicznie jako mężczyzna – „wystarczająco” męski. Przy zdrowych podstawach okres dojrzewania przechodzi się najczęściej burzliwie, ale ostatecznie pozytywnie. Problem może pojawić się wtedy, gdy właśnie owe „podstawy” nie są wystarczająco mocne. Chodzi, jak zwykle (gdy w psychologii szukamy źródła problemu), o okres wczesnego dzieciństwa. Mówi Magdalena Boba, psycholog kliniczny i psychoterapeuta: – Jeśli w okresie dziecięcym doświadczaliśmy trudności, polegających na deficytach z obszaru poczucia bezpieczeństwa i akceptacji, to istnieje duże ryzyko pojawienia się problemów emocjonalnych w późniejszym okresie. Takim problemem może być także dysmorfofobia.
– Na coraz częstsze występowanie tego zaburzenia wpływają na pewno tendencje dominujące aktualnie w mediach i kulturze – wyjaśnia M. Boba. Lansuje się nienaturalnie atrakcyjne sylwetki, zarówno kobiet, jak i mężczyzn, u których dosłownie każda cześć ciała jest idealna. Poza tym, fakt ten wskazuje się jako podstawę szczęścia i zadowolenia z życia.
Kryj się!
W dysmorfofobii podstawowym problemem jest ciągłe doświadczanie lęku, smutku, bezwartościowości wynikających z przekonania o istnieniu poważnych defektów własnego ciała: skóry (trądzik, czerwienie skóry, piegi), sylwetki (za grube nogi, za mały biust – u kobiet, za mały członek, wątła budowa ciała – u mężczyzn), włosów (zbyt cienkie włosy, nadmierne owłosienie – u kobiet, łysina – u mężczyzn)… De facto każda część ciała „ma szansę” stać się problemem. Przekonanie to opiera się na przesadzonych lub wyimaginowanych przesłankach. – Osoba cierpiąca z powodu DMS jest pochłonięta swoim problemem w sposób obsesyjny – większość jej myśli i uczuć dotyczy domniemanych deficytów – mówi M. Boba. – Co więcej, ich istnienie stanowi przeszkodę w nawiązywaniu relacji z ludźmi, tworzeniu związków, a nawet podejmowaniu codziennych obowiązków (przykładowo: kobieta może mieć problem z ubieraniem się do pracy w obowiązkową garsonkę, gdyż jest przekonana, że ma monstrualnie grube łydki itp.). Funkcjonowanie wśród ludzi polega głównie na maskowaniu wyimaginowanych defektów. Osoby z dysmorfofobią niezwykle rzadko wstępują w związki małżeńskie, często zaś decydują się na interwencje poprzez chirurgię plastyczną. Tymczasem, jak można się domyślać, u dysmorfofobika problem nie tkwi w ciele, ale w głowie – leczenie dysmorfofobii to zmiana sposobu myślenia o sobie samym.
… jak siebie samego
Każde schorzenie psychiczne, także dysmorfofobię, można i należy leczyć terapią psychologiczną, czasem też konieczne jest wsparcie farmakologiczne. Dodatkowo osobom wierzącym w każdej sytuacji przychodzi na pomoc wiara i Jezus nazwany przez Marka W. Bakera „najlepszym Terapeutą wszech czasów”. Zdrowo pojmowana miłość własna jest nam to zadana – miłość samego siebie jest zawarta w pierwszym, najważniejszym Przykazaniu. Bóg nakazuje (!) nam kochać samych siebie – nie jest to jedna z wielu propozycji, które może nam uprzyjemnić życie, ale nasz obowiązek!
Praktyczną pomoc w dziedzinie pokochania samych siebie mogą stanowić ćwiczenia duchowe ułożone na podstawie tradycji św. Ignacego Loyoli. Oto trzy wybrane ćwiczenia zalecane zwłaszcza tym, którzy cierpią na brak akceptacji samych siebie.
Ćwiczenie pierwsze:
1. Powtórz sobie kilka razy werset Psalmu 139, 13: Ty bowiem utworzyłeś moje nerki, Ty utkałeś mnie w łonie mej matki.
2. Przyglądaj się wszystkim swoim cechom (fizycznym i psychicznym), jedna po drugiej. Przy każdej z nich zatrzymaj się i wyobrażaj sobie, jak Pan kiedyś cię stwarzał i „lepił” te cechy w tobie. Patrz, jak robił to z miłością, radością i uśmiechem.
3. Podziękuj Mu za wszystko, co ci dał.
Ćwiczenie drugie:
1. Znajdź trzy cechy (fizyczne lub charakteru), których w sobie nie lubisz. Przyjrzyj się im dokładnie.
2. Zastanów się, dlaczego konkretnie tych cech nie lubisz?
3. Gdy już znajdziesz odpowiedź, zastanów się nad nią. Dlaczego zależy ci na tym, żeby było inaczej?
4. Opowiedz o tym Jezusowi.
Ćwiczenie trzecie:
1. Wybierz sobie jedną z cech charakteru, których w sobie nie lubisz.
2. Każdy kij ma dwa końce (nierozerwalne). Ta cecha jest tylko jednym z końców. Zastanów się, co jest drugim.
3. Podziękuj Bogu za obie te cechy.
Praktykuj te ćwiczenia tak często, jak będzie to potrzebne, żebyś powoli zaczynał dobrze czuć się we własnej skórze. Nieważne, jak z niskiego pułapu zdrowej miłości własnej startujesz – przygoda z dochodzeniem do doskonałego kochania samych siebie może trwać nawet całe życie. Najważniejsze, żeby wreszcie wyruszyć w drogę.
Anna Kaik/deon.pl