Księże Mariuszu, modlitwa rodzi się z naszej relacji do Chrystusa?
Modlitwa jest formą dialogu. Aby mógł on zaistnieć, koniecznym jest wejście w relację osobową. Ja -człowiek, rozmawiam z Nim – Bogiem. Oczywiście mówiąc o relacji, wcale nie zakładamy, że musi być zawsze radosna i pogodna. Ze strony człowieka może pojawić się bunt. Możemy modlić się, tocząc w sobie wewnętrzną walkę. Do modlitwy może doprowadzić nas postawa niezadowolenia z tego, co nas spotyka i z tego kim jesteśmy. Tym czego tak naprawdę potrzebujemy, aby modlitwa mogła zaistnieć, to wiara. Wierzymy w bóstwo Chrystusa, że jest on Synem Bożym. Przypomnijmy sobie modlitwę niewidomego żebraka, który u bram Jerycha wykrzyczał w kierunku przechodzącego Jezusa: „Synu Dawida, ulituj się nade mną!” (por. Łk, 18,37) Krótkie wołanie, wręcz krzyk desperata, który nie miał już nic do stracenia, bo i tak ślepota zepchnęła na margines społeczeństwa. A jednocześnie wiara niewidomego, że Ten, do którego woła, jest Synem Bożym, który może wyrwać go z „piekła” choroby i odrzucenia.
Można się zmuszać do modlitwy?
Nie tylko można, ale i trzeba. Zwłaszcza, gdy jest nam trudno, gdy świat wali się pod nogami. W takim stanie modlitwa nie będzie czymś łatwym. Nie zapominajmy też o zgubnej roli Szatana, księcia ciemności. To on będzie w nas zasiewać niepokój, będzie odwodził nas od modlitwy, zwłaszcza wówczas, gdy ogarniają nas mroki i najbardziej jej potrzebujemy.
A co robić, gdy nie dostrzegamy już sensu modlitwy?
Modlitwa wychodzi ponad nasz ludzki racjonalizm. Pytanie o sens rodzi się w naszym umyśle, który jest zawodny i bywa, że wprowadza nas w ślepy zaułek. Modlitwa płynie z serca, także tego serca, które krwawi i pełne jest niegojących się ran. Być może, że nie raz będziemy zmuszali się do modlitwy. Będziemy siadali sam na sam i wpatrywali się oczami pełnym łez w krucyfiks i krwawiący bok Chrystusa. Nie będzie nam łatwo. Na Kalwarii u stóp Krzyża, pozostała Matka Jezusa i umiłowany uczeń Jan. Maryja pod krzyżem to Mater Dolorosa, Matka Boleściwa. Jej trwanie u stóp krzyża, na którym konał jej Syn, było przede wszystkim modlitwą opartą na wierności. Możemy być pewni, że Maryja do samego końca pozostała wobec swojego Syna pełna wiernej miłości.
Jak modlić się w sytuacjach trudnych?
Modlić się tak, jak podpowiada nam czuwający nad nami Duch Święty. I mieć na uwadze słowa Jezusa, który uczy, aby nie być na modlitwie gadatliwi, tak jak poganie (por. Mt 6, 7). Mamy modlić się w sposób prosty. Najważniejsze, aby towarzyszyła nam wiara. Pamiętam, jak pewna osoba na Ukrainie opowiadała mi o swoim nawróceniu. Nie umiała się modlić słowami powszechnie znanych modlitw, bo ich nie znała, gdyż w domu nikt jej tych modlitw nie nauczył. Ale Duch Święty działał w sobie wiadomy sposób i doprowadził ją do spotkania z Chrystusem, przy użyciu takich słów, jaki znała najlepiej, czyli to co my określamy mianem modlitwy spontanicznej.
Chrystus mówi również o faryzeuszach, którzy „lubią pierwsze krzesla w synagogach” (Por. Mt 23, 6) … Czy to nie jest tak, że chcemy się trochę „pokazać” – mimo, że nie „czujemy” głębi modlitwy, nie ma jednak tej bliskości w relacji do Chrystusa?
Oddzieliłbym sytuacje, gdy nie „czujemy” głębi modlitwy, od modlitwy na pokaz. Ta druga to pewne skrzywienie, wykoślawienie istoty tego, co nazywamy spotkaniem. Gdy rozmawiamy z kimś na pokaz, to nie dojdzie nigdy do autentycznego dialogu pomiędzy rozmówcami i wymiany wartości duchowych. Będzie to jedynie pewna gra interesów. Spotykam się z kimś tylko dla korzyści. W relacji do Boga, taka próba modlitwy na pokaz nie odnosi żadnego duchowego skutku. Jest ona jedynie pewną grą wobec otoczenia, w którym się jest. Mnich, który będzie się modlił, aby przypodobać się przeorowi i zyskać uznanie współbraci, może co najwyżej popaść w samouwielbienie i pychę. Natomiast mnich, który w czasie tak zwanej „nocy ciemnej” o której pisał św. Jan od Krzyża, będzie modlił się wytrwale, nawet zaciskając z bólu zęby, wcześniej czy później będzie zbierał w swoim życiu duchowe owoce.
Niekiedy brak skupienia na modlitwie przeradza się wręcz w niechęć. Czym jest to spowodowane? Gdzie szukać jej źródeł?
Nie stawiałbym akcentu na skupienie. Takie podejście może zwieść nas w kierunku nadmiernej troski o technikę modlitwy. Wtedy zamiast stawiać na intymną relację z Bogiem, w pierwszym rzędzie będziemy zastanawiali się na przykład nad tym, ile minut udał mi się zatrzymać w bezruchu, albo jak długo daliśmy radę nie myśleć o tak zwanych sprawach przyziemnych. Radziłbym bardziej wplatać w naszą modlitwę, to co nazywamy „brakiem skupienia”. Bo czym ono jest? Często nie możemy się skupić, bo myślimy o troskach, z którymi mierzymy się każdego dnia. Jeśli matka chorego dziecka zatrzymuje się na chwilę w kaplicy szpitalnej i zaczyna myśleć o swoim chorym dziecku, prosząc Boga o ratunek, to jest prawdziwa modlitwa. Nigdy nie radziłbym takiej osobie, odrywania się na modlitwie od tego co trapi jej serce, w poszukiwaniu czegoś abstrakcyjnego. Błogosławiony Jakub Alberione, założyciel paulistów, zgromadzenia do którego przynależę, radził, aby zakonnicy w trakcie swojej codziennej modlitwy, ogarniali nią te osoby i wydarzenia, które pojawiają się w ich myślach, gdy przychodzą przed Najświętszy Sakrament. Być może, że człowiek, którego dziś rano spotkałeś i który gdy wieczorem modli się na adoracji, wraca w myślach do ciebie, potrzebuje właśnie twojej modlitwy wstawienniczej. Nie wolno takich przypadków traktować jako rozproszenie.
Po co w ogóle się modlić?
Modlimy się, aby wyjść z własnego egoizmu. Z tego co w nas przyziemne i grzeszne, idąc za głosem Psalmu 23, aby dać się poprowadzić nad wody, gdzie można odpocząć. Modlimy się, aby zbliżyć się do Boga, aby wejść z nim w relację opartą na miłości. Jeśli dwoje ludzi, którzy się kochają, pewnego dnia przestają rozmawiać ze sobą, ich miłość będzie stopniowo obumierać. Staną się dla siebie obcymi ludźmi. Podobnie jest w relacji do Boga. Gdy nie będziemy go szukali na modlitwie, to Bóg choć pozostanie nam wierny i jego stosunek do nas się nie zmieni, to my sami zaczniemy się od Niego oddalać i stopniowo popadać w taką czy inną formę duchowej pustyni.
Marta Jacukiewicz, ks. dr Mariusz Krawiec/deon