W codzienności tak wiele ważnych spraw nam umyka. To tro­chę jak wdrapywanie się na szczyt na zasadzie parcia do przodu jak taran, bez rozglądania się wokół, bez zachwytu nad dolinami, nad światem przyrody, bez dostrzeżenia, że obok idą inni ludzie. Dlatego warto pamiętać, że istnieje możliwość zatrzymania się na chwilę.

 

Zacznę tę refleksję od bajki, która wyznaczy nam perspektywę lek­tury: „Wkrótce po narodzinach braciszka mała Sachi poprosiła rodziców, by pozwolili jej pozostać sam na sam z bobasem. Rodzi­ce obawiali się, że dziewczynka, jak większość czterolatków, czuje się zazdrosna i może uderzyć lub wytarmosić maleństwo, dlatego się nie zgodzili. Sachi jednak nie okazywała najmniejszych oznak zawiści. Czule opiekowała się niemowlakiem, a jej nalegania, by pozostawiono ją samą z braciszkiem, nasiliły się. Rodzice posta­nowili więc pozwolić jej z nim zostać. Wniebowzięta z radości udała się zaraz do pokoju brata i zamknęła za sobą drzwi. Uchy­liły się jednak na tyle, by zaintrygowani rodzice mogli zajrzeć do środka i podsłuchać. Zobaczyli, jak Sachi podchodzi cichutko do łóżeczka brata, nachyla się nisko nad jego twarzyczką i szepcze: «Malutki, powiedz mi, jak pachnie Bóg. Zaczynam zapominać…»” (Dan Millman).

 

Jak pachnie Bóg?

 

Zwykła szara codzienność, czasami przytłaczająca, w której „żyje­my, poruszamy się i jesteśmy”, została nam dana ku przemianie. Mamy dojść do Łukaszowego „w Bogu żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (por. Dz 17, 28). To przemiana ontologiczna, która na pierwszym miejscu nie sięga tego, co zewnętrzne, ale obejmuje głębię serca. To przemiana, która już się dokonała, którą na po­wrót trzeba odkryć i odkrywać nieustannie. Powrócić do smaku życia, do tego, „jak pachnie Bóg”.

 

Modlitwa w tym kontekście to przestrzeń do odzyskania. Istotą szabatu była modlitwa w świątyni czy synagodze. Modlitwa bo­wiem tworzy środowisko naturalne człowieka wierzącego. Potrze­ba odnowienia, którego obrazem może być odnowienie złotych naczyń pokrytych patyną lub dmuchnięcie w ognisko, by rozwiać popiół i ponownie rozniecić żar. Modlitwa, która zatraciła treść i sens, przestaje być powietrzem. Człowiek zaczyna się wówczas dusić. Odzyskiwanie modlitwy to szukanie skarbu, który gdzieś się zapodział, to odkrywanie perły będącej w zasięgu ręki, wydo­bycie jej na światło dzienne z zakamarków szarej codzienności (por. Mt 13, 44-46). Odkryte skarby przynoszą radość. „Skutkiem ubocznym” jest siła do tego, by modlitwa stała się rzeczą, dla któ­rej wszystko warto sprzedać.

 

Antoine de Saint-Exupéry wysunął tezę o „zamienianiu codzienno­ści w świętowanie”. To nie jest ucieczka od rzeczywistości. Wszak mówimy o odwiecznym pragnieniu człowieka, by żyć w pokoju, by żyć w radości, by życie nie było udręką, tylko świętem. W kon­tekście tego pragnienia często pojawia się niepokój. Nieustannie coś lub ktoś zakłóca nam świętowanie. Chcielibyśmy czegoś niecodziennego w codzienności. Owym „niecodziennym” jest oderwanie się na chwilę od codzienności bez jej odrzucenia. To moment modlitwy. Najprostsza definicja modlitwy brzmi: „spotkanie z Bogiem”. To spotkanie z Osobą, z kimś żywym, żyjącym. Chodzi o odzyskanie sensu i treści tego spotkania. Wiadomo, że na ważne spotkania się przygotowujemy, że są one zaplanowane. Przygotowanie nie zabija spontaniczności. Świętujemy, bo wiemy, co i dlaczego robimy. W modlitwie doty­kamy misterium fascinandum i tremendum. Oba wymiary są do ciągłego odkrywania.

 

Co najpierw: kura czy jajko?

 

Nie da się odpowiedzieć na pytanie: „Co było najpierw: kura czy jajko?”. Nie można też ustalić, czy najpierw jest modlitwa, a potem radość. Najpierw świętowanie, a potem codzienność? Codzienna modlitwa u źródeł rekolekcji czy rekolekcje początkiem modlitwy?

 

Modlitwę należy traktować jako codzienne świętowanie. Okazję do spotkania się z Kimś, kto na mnie czeka, kto mnie wyczeku­je. Mówi się o Bogu, że jest Żebrakiem miłości. Żebrze tej chwi­li… i wcale nie potrzeba na to nie wiadomo jak dużo, tak cennego, czasu. Na ważne spotkania nie szczędzimy czasu i choć trwają z re­guły krótko, to przygotowania do nich mocno wpisują się w serce i pamięć. Codziennie mamy możliwość przebywania z Bogiem.

 

W natłoku obowiązków i pośpiechu, który wkrada się w naszą co­dzienność, tak często powtarzamy, że nie mamy czasu na modli­twę. Traktujemy ją jak piąte koło u wozu. I dobrze by było, gdyby modlitwa była takim kołem. Wszak zapasowe koło jest bardzo potrzebne, gdy trzeba wymienić zepsute. Koło zapasowe wozimy ze sobą cały czas.

 

Nasuwają mi się proste wezwania, które tradycja Kościoła nazy­wa aktami strzelistymi. To krótkie westchnienia kierowane do Boga. Wierzący nie traci żadnej okazji, by powiedzieć coś Bogu, uśmiechnąć się do Niego, uświadomić sobie, że żyje w Jego obec­ności. Ludzie się spowiadają, że na darmo wypowiadali imię Boże. A cóż szkodzi, by po uświadomieniu sobie owego „na darmo” – co w większości wypadków oznacza „nieświadomie” – nie dodać zwrotu „Jezu, pomóż mi”?

 

Taran czy taras widokowy?

 

W codzienności tak wiele ważnych spraw nam umyka. To tro­chę jak wdrapywanie się na szczyt na zasadzie parcia do przodu jak taran, bez rozglądania się wokół, bez zachwytu nad dolinami, nad światem przyrody, bez dostrzeżenia, że obok idą inni ludzie. Dlatego warto pamiętać, że istnieje możliwość zatrzymania się na chwilę. To zatrzymanie się nazywamy momentem szczególnym. Mam na myśli doroczne rekolekcje czy dni skupienia. Warto zna­leźć czas, by w ciągu roku wyrwać się z natłoku myśli, rzeczy, z reżi­mu pośpiechu, z dyktatury natychmiastowości. Nie jako kolejne zadanie do zaliczenia czy odhaczenia.

 

Rekolekcje nie są dla wybrańców, dla uprzywilejowanych. To czas odnowy duchowej, niczym duchowe SPA, które każdy mógłby sobie zafundować. To odpoczynek w Panu Bogu i jednocześnie czas na spokojne spotkanie, bez nerwowego przestępowania z nogi na nogę czy patrzenia na zegarek, bo coś mnie goni. Rekolekcje to czas święty, a przecież w przymiotniku „święty” mieści się źródłosłów słowa „święto”. Nigdzie mi się nie śpieszy! Na wszystko mam czas!

 

Rekolekcje to czas cieplarniany, to czas „nienormalny”, niezwykłe dni. To nie jest spoczęcie na laurach. Przecież kiedy chodzimy po górach, również odczuwamy zmęczenie, ale jakże zdrowe. To za­trzymanie się z powagą i spojrzenie z uwagą wstecz, by zobaczyć przebytą drogę. Nie sam ze sobą, ale sam na sam z Tym, który jest mym odwiecznym Towarzyszem, dyskretnie obecnym przy mnie. Cieplarniane warunki mogłyby rozkaprysić człowieka, dlatego czas rekolekcji nie trwa zbyt długo.

 

Trzy lekcje: przebywać – szukać i znajdować – samotność

 

Na rekolekcjach uczymy się przede wszystkim jednej rzeczy: po­wrotu do przebywania z Bogiem, ponownego odkrywania, „jak pachnie Bóg”. Tak czas ten opisuje św. Ignacy Loyola: „Jak prze­chadzka, marsz i bieg są ćwiczeniami cielesnymi, tak podobnie Ćwiczeniami Duchownymi nazywa się wszelkie sposoby przygo­towania i usposobienia duszy do usunięcia wszystkich uczuć nie­uporządkowanych, a po ich usunięciu – do szukania i znalezienia woli Bożej w takim uporządkowaniu swego życia, żeby służyło dla dobra i zbawienia duszy”.

 

To szczególny czas na to, by „szukać i znajdować Boga we wszyst­kim i wszystko w Panu Bogu”. Święty Ignacy w Kontemplacji [po­mocnej] do uzyskania miłości, którą daje na zakończenie drogi rekolekcyjnej, zaprasza, by odprawiający rekolekcje uczył się wi­dzieć Boga obecnego, działającego, pracującego… we mnie, ze mną i dla mnie w mym życiu (por. Ćd 236). Tutaj warto wspomnieć jedną z reguł dla odprawiającego podaną przez św. Ignacego na wstępie książeczki Ćwiczeń duchowych: „nie obfitość wiedzy, ale wewnętrzne odczuwanie i smakowanie rzeczy zadowala i nasyca duszę” (Ćd 2).

 

W czasie rekolekcji wymagane jest „odejście na miejsce osobne”, na górę. Święty Ignacy podaje korzyści wynikające z tego. Po pierw­sze jest miłe Bogu, gdy człowiek znajduje dla Niego czas i to nie „(na) chwilkę”, ale „odłączając się od wielu przyjaciół, znajomych i od wielu zajęć nie [zawsze] dobrze uporządkowanych”. Wszak jest to czas poświęcony dla Pana, by Go chwalić. Po drugie, w odosob­nieniu umysł nie jest zaprzątnięty wielością spraw i dzięki temu całe swe staranie rekolektant kieruje „ku służbie swemu Stwórcy i ku postępowi swej duszy”. W oddaleniu człowiek „swobodniej posługuje się swymi władzami naturalnymi do szukania pilnie tego, czego tak bardzo pragnie”. Wreszcie trzecia korzyść: „Im bar­dziej dusza nasza jest samotna i odosobniona, tym bardziej staje się sposobna do tego, by się przybliżyć do Stwórcy i Pana swego i dosięgnąć Go”. To zaś w sposób „automatyczny” „bardziej uspo­sabia do przyjmowania łask i darów od Jego Boskiej i najwyższej Dobroci” (por. Ćd 20b).

 

Z góry widać lepiej

 

Rekolekcje to początek drogi, bo po ich zakończeniu przenosi się ich „owoce” do codzienności. To spokojne zejście z góry Tabor, razem z Panem Jezusem. Mówimy o praktyce, do której zachęca się na rekolekcjach ignacjańskich, a mianowicie o modlitwie ra­chunku sumienia. Rachunek sumienia to mini-codzienne-reko­lekcje. Rozpoczyna się je od świętowania, to znaczy od dziękczy­nienia, w którym człowiek dostrzega dobrodziejstwa otrzymane w ciągu całego minionego dnia. Jest to możliwe nie tylko w czasie rekolekcji, ale także w życiu codziennym.

 

Każdego dnia mogę wyjść na górę i stamtąd spojrzeć na przebytą drogę. Dlaczego na górę? Bo z góry widać lepiej. Jeśli chce się zo­baczyć dolinę, to warto wejść na stok, a wtedy otwiera się przed nami horyzont. Codzienna modlitwa opiera się na ufności, że Bóg ma dla mnie wspaniały plan miłości, że mogę go poznać i zreali­zować, że to doprowadzi mnie do szczęścia – do zbawienia, a to jest celem życia człowieka na ziemi (por. Ćd 23).

 

A zatem codzienna modlitwa pomaga mi w zdążaniu do celu. Czy nie jest świętowaniem każdorazowe spotkanie z kimś, kogo ko­cham i kto mnie kocha? Najmniejsza chwila wystarczy, przelotne spotkanie-westchnienie jest sytością. Święty Ignacy miał takie spo­tkanie co godzinę. Nie zasiadamy każdego dnia przy uroczystym stole, na co dzień można się sycić kawałkami, okruchami. Lampa nie świeci, jeśli nie jest na stałe podłączona do źródła prądu. Silnik nie będzie pracował bez paliwa. Płuca się duszą bez powietrza.

 

Ignacjańskie perełki

 

Zwykłe staje się niezwykłe? Żadną miarą! W zwykłości odkrywamy to, co w niej jest od zawsze – niezwykłość, w codzienności – nieco­dzienność, w szarości – całą gamę dźwięków i paletę barw. To stano­wi istotę rekolekcji ignacjańskich i przeniesienie ich „doświadczeń” na życie codzienne: odkrywanie, że „w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”. Święty Ignacy Loyola nazywa to stanięciem w Bożej obecności. W tekście wprowadzającym do modlitwy Ojciec Ignacy zachęca, by przed modlitwą uświadomić sobie, „w czyjej obecności staję” (Ćd 131), i „rozważać, jak Bóg, Pan nasz, patrzy na mnie” (Ćd 75). To treść i sens chrześcijańskiego życia.

 

Kiedy dostrzeżemy niezwykłość w zwykłości, to nie obędzie się bez smakowania. Nie chodzi o to, by wszystkiego spróbować, bo raczej nie jest to wskazane. Święty Ignacy daje piękną regułę życia, któ­rą już przytoczyliśmy: „nie obfitość wiedzy, ale wewnętrzne od­czuwanie i smakowanie rzeczy zadowala i nasyca duszę”. O takie smakowanie na modlitwie chodzi!

 

Jednak nie ma to być poszukiwanie szczególnych wrażeń. Nie za­pominajmy, że jemy i nie zdajemy sobie sprawy z tego, że spożywa­ny pokarm ma wpływ na nasze życie. Dlatego nie bójmy się form modlitw powtarzalnych – różańca, litanii. Niekoniecznie to, co na zewnątrz wydaje się klepaniem pacierzy, jest tym w rzeczywisto­ści. Wystarczy wyobrazić sobie kroplę wody, która systematycz­nie i cierpliwie uderza w powierzchnię skały, i skutki tego prawie niewyczuwalnego „uderzania”. Nie sposób w codzienności iść bez pokarmu, a ten otrzymujemy w wymiarze eucharystycznym – Eu­charystia i adoracja. Toż to uczta, na którą jesteśmy zapraszani.

 

Bóg pachnie codziennością i tylko w codzienności możemy Go odczuć – dotknąć rzeczywistości, którą żyjemy i ku której nie­ustannie zdążamy.

Życie Duchowe