Tu się nic nie ułoży „samo”. Dzień ślubu nie jest chwilą, kiedy można głęboko odetchnąć: „Uff – mam go!”; „No wreszcie – zdobyłem ją!”. Nic bardziej mylnego. Jak poradzić sobie z małżenstwem?
Na początek „kulinarna” opowiastka, jedna z wielu tego typu, które krążą na Facebooku.
– A ty nigdy nie zdradziłeś?
– Ani razu przez wszystkie lata małżeństwa.
– Ja bym się zanudził na śmierć. To tak, jakbyś jadł codziennie to samo ciasto. Można dostać mdłości.
– Mylisz się. Mdłości dostajesz dlatego, że się przejadasz i mieszasz różne gatunki ciasta. Gwarancją najlepszego smaku jest swojski, domowy wypiek, a nie podróbki. Ale pamiętaj – smak ciasta najbardziej zależy od tego, kto je wyrabia. Widocznie kiepski z ciebie piekarz…
Żeby było sprawiedliwie, opowiedzmy to samo raz jeszcze, pokazując, jak to niekiedy wygląda z męskiej perspektywy.
Do poradni małżeńskiej przychodzi kobieta i opowiada ze wzburzeniem:
– Proszę pani, ja już chyba nie wytrzymam z tym moim mężem! Ciągle tylko praca, koledzy, piwko, sport, Internet… A kiedy mu zwracam uwagę, złości się i wychodzi, trzaskając drzwiami. No po prostu diabeł, nie mąż!
– A jak długo jesteście małżeństwem? – pyta psycholog.
– Od siedmiu lat.
– I zawsze był taki? Jak to wyglądało na początku?
– No nie, na początku był jak anioł. Zgadywał wszystkie moje życzenia, zanim je wypowiedziałam!
– W takim razie gratuluję pani!
– Nie rozumiem. Czego?
– W ciągu siedmiu lat zrobić z anioła diabła – ooo, do tego trzeba wybitnych zdolności…
Przeczytajcie też: 5 błędów tych, co marzą o związku >>
Tu się nic nie ułoży „samo”
Dzień ślubu nie jest chwilą, kiedy można głęboko odetchnąć: „Uff – mam go!”; „No wreszcie – zdobyłem ją!”. Nic bardziej mylnego. Owszem, jakiś etap został zamknięty i można przez chwilę poczuć coś w rodzaju spełnienia, zwłaszcza gdy przygotowanie do małżeństwa było solidne. Nie zmienia to jednak faktu, że najważniejsze dopiero przed nimi.
Co zrobić, aby małżeńska rzeczywistość w miarę upływu lat nie szarzała, tylko przeciwnie – nabierała coraz piękniejszych barw? Czy to w ogóle jest możliwe? Jak uniknąć rutyny, powierzchowności we wzajemnych relacjach? Jak pogodzić się z wadami drugiej połówki, które w warunkach „24 razy 7 razy 365” nieuchronnie ujawnią się w całej swej wątpliwej krasie? Jak zapanować nad własnymi humorami, nieuporządkowanym wnętrzem, kłopotliwymi dla otoczenia nawykami?
Ugryź się w język – dobry sposób na koniec kłótni
Odpowiedź jest krótka, choć w przyszłości będzie wymagała uszczegółowienia. Trzeba ogromnej, systematycznej, świadomej pracy nad sobą; stanięcia w prawdzie przed Panem Bogiem (podczas codziennej modlitwy, a nie klepanego pacierza!) i przed samym sobą; nazwania po imieniu swoich mocnych stron i słabości; mocnego oparcia się na łasce Bożej (trwanie w łasce uświęcającej, spowiedź, Komunia święta), zakasania rękawów i wzięcia się do pracy nad tym wszystkim, co jest we mnie nieuporządkowane i może zagrażać naszej jedności małżeńskiej. Słowem – nie bójmy się tego jakże niemodnego dziś słowa – potrzeba ascezy. Dziś zasygnalizujemy tylko jedno z najbardziej owocnych ćwiczeń w ramach małżeńskiej ascezy: ugryźć się w język.
Pewien narzeczony krótko przed ślubem otrzymał taką radę od swego przyszłego teścia: „Tylko pamiętaj, że małżeństwo to najcięższy zakon…”. Przysłowia, ta mądrość narodów, mówią, że bez pracy nie ma kołaczy i że każdy jest kowalem swego losu. Jak ulał pasuje to do dobrego małżeństwa…