Uzdrowiony papla?
Mk 1, 40-45
„Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił ze słowami: „Uważaj, nikomu nic nie mów (…) Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło” (Mk 1, 43.45).
„Najświętszym duszom Bóg często pozostawia pewne wady, z których mimo wszelkich wysiłków nie są zdolne się poprawić, by dać im odczuć i uświadomić im, czym byłyby bez łaski” (Jean Nicolas Grou).
Tym razem Ewangelista sporo uwagi poświęca nie tylko samemu uzdrowieniu, lecz temu, co po nim nastąpiło. Reakcja Jezusa wobec oczyszczonego z trądu na pierwszy rzut oka wydaje się dziwna. Podobnie jak złym duchom, a potem także uczniom, Jezus surowo zabronił uzdrowionemu mówić cokolwiek na temat cudu.
Ale zastanówmy się nad tym na spokojnie. Przecież ten chory człowiek jakby zmartwychwstał, powrócił do wspólnoty. Dotąd był z niej wykluczony, naznaczony, niemalże przeklęty. Jakże się tu nie cieszyć? Jakże nic nie mówić? I jak długo można tak wytrzymać? Gdyby nas spotkało podobne doświadczenie, czy zamknęlibyśmy usta na kłódkę i nie podzielili się z nikim, nawet z najbliższymi, o tym, kto nas uzdrowił? Mało prawdopodobne.
A jeśliby ktoś zapytał owego mężczyznę, czego trudno byłoby w jego sytuacji uniknąć, jakim cudem trąd zniknął z jego ciała, to co miałby odpowiedzieć? Że nie może mówić, ponieważ Jezus mu zabronił albo, w najlepszym wypadku, że Bóg go uleczył? Takie oświadczenie wzbudziło by jeszcze większą ciekawość. Wszystko to wydaje się wysoce nienaturalne, przeczące ludzkiemu doświadczeniu. Czy czegoś takiego oczekiwał od mężczyzny Jezus? Czy zabronił mu się cieszyć? Z pewnością nie. Powód zakazu ukrywa się gdzie indziej.
Zauważmy jak św. Marek opisuje całe zdarzenie. Najpierw Jezus poczuł litość (dosłownie: poruszenie wnętrzności, współczucie) wobec trędowatego, który sam do Niego przyszedł. Po czym dotknął go. Jednak gdy tylko trąd zniknął, Jezus zmienił swoje nastawienie, komunikując uzdrowionemu to, co chciał przekazać zupełnie innym uczuciem, wręcz jego przeciwieństwem. Okazał wzburzenie i odesłał go, dosłownie „wyrzucił”. W tekście greckim pojawia się czasownik „ekballein” – „wypędzić”, który użyty jest tylko w odniesieniu do złych duchów i wtedy, gdy Duch „wyprowadził” Jezusa na pustynię. Ewangelista podkreśla więc niezwykłą stanowczość i gwałtowność działania Jezusa wobec mężczyzny, który natychmiast miał pójść do świątyni w Jerozolimie. Z Kafarnaum wędrówka zabrałaby mu kilka dni. Tam miał pokazać swoje uzdrowione ciało kapłanowi i złożyć ofiarę. Wtedy mógł być włączony na nowo do wspólnoty.
Musimy też wziąć pod uwagę, że gdy ewangeliści piszą o trądzie nie chodzi im tylko o znaną nam dzisiaj chorobę, lecz o cały zbiór skórnych schorzeń, wysypek i owrzodzeń. Stąd przepis w Prawie Mojżesza, aby po ustąpieniu choroby udać się do kapłana, który stwierdzał, że człowiek znów stał się czysty. Z niektórych chorób skóry po prostu się wychodziło. Z prawdziwego trądu rzadko.
W każdym razie uzdrowiony okazał się nieposłuszny, zlekceważył polecenie Jezusa. Zamienił się w tubę, która wszem i wobec rozgłaszała to, co nie było po myśli Chrystusa. Dlaczego jednak Jezusowi tak bardzo zależało, aby uzdrowiony milczał? I dlaczego po rozniesieniu wieści o uzdrowieniu Jezus nie mógł „już jawnie wejść do miasta”?
Zwróćmy uwagę, że w całej Ewangelii według św. Marka nauczanie zawsze inicjuje sam Jezus, podczas gdy uzdrowienia dzieją się dlatego, że ludzie garną się do Niego. Wtedy okazuje im miłosierdzie. Tuż przed spotkaniem z trędowatym, gdy Piotr chciał sprowadzić Nauczyciela z powrotem do Kafarnaum, bo jeszcze tylu było chorych w potrzebie, Chrystus oświadczył, że musi iść dalej, bo na to wyszedł, aby nauczać (Por Mk 1, 38). A pierwszym znakiem, którego dokonał w tej Ewangelii, było wyrzucenie złego ducha. To znacznie gorsza niewola niż choroba cielesna – działanie zła w pewnym sensie stoi za wszelkimi ludzkimi problemami. Jezus daje wyraźnie do zrozumienia, że Jego pierwszym zadaniem, a także uczniów, których potem posyła, jest głoszenie Słowa oraz wypędzanie złych duchów.
Dlaczego Jezus nie chciał jawnie wejść do miasta? Bo ludzie widzieli w Nim wyłącznie uzdrowiciela. Pozostał więc na „miejscach pustynnych”. Ci, którzy do Niego przychodzili, musieli sobie zadać nieco trudu. Jednak, jak czytamy dalej w Ewangelii, po pewnym czasie Chrystus znowu wrócił do miasta. I zaczął nauczać. W międzyczasie uzdrowił człowieka, chociaż nie taki był jego pierwotny zamiar. Przyniesionemu paralitykowi z początku chciał odpuścić tylko (aż) grzechy, czego pewnie nie spodziewali się ci, którzy go przynieśli. Dopiero w odpowiedzi na wątpienie i szemranie uczonych w Prawie uzdrawia także ciało, potwierdzając swoją władzę odpuszczania grzechów. Także tutaj Jezus pokazuje, że jest kimś więcej niż uzdrowicielem chorób cielesnych. Nie zajmuje się tylko skutkami, lecz przyczynami ludzkiej biedy. A następnego dnia znowu siada nad jeziorem i naucza.
Często wydaje nam się, że to, co bezpośrednio nas trapi i utrudnia nam życie, jest naszym największym problemem. Wtedy też budzi się w nas tendencja do połowicznych rozwiązań. Jezus wprawdzie uzdrawia, ponieważ ludzka bieda Go porusza, ale równocześnie daje do zrozumienia, że to wprawdzie palący problem człowieka, ale nie fundamentalny. To, co rzeczywiście jest problemem, pozostaje dla nas często niewidoczne, zamaskowane dopóty, dopóki boska mądrość nam tego nie odsłoni. Choroba dotyczy tylko obecnego życia, ale grzech, czyli oddalenie od Boga, który bywa jej przyczyną, decyduje o naszym wiecznym przeznaczeniu. Chrystus nauczaniem i wyrzucaniem demonów chce wskazać na fakt, że uzdrowienie dotyczy całej osoby, zwłaszcza jego wnętrza, a my często chcielibyśmy, by łagodził jedynie zewnętrzne objawy naszych chorób.
Jakże często wydaje nam się, że gdyby Bóg uwolnił nas od tej czy tamtej uciążliwości, choroby czy słabości, to wszystko układałoby się już dobrze. Uzdrowienia w Ewangelii są znakami, a nie tylko fizycznym przywróceniem zdrowia. Jeśli Jezus otwiera uszy, to także w tym celu, by człowiek słuchał Słowa. Jeśli stawia kogoś na nogi, to dlatego, aby szedł śmiało drogą przykazań. Jeśli rozwiązuje komuś język, to po to, aby odtąd chwalił Boga i Jemu dziękował. Jezus zakłada, że po co cudzie nastąpi pogłębienie wiary i nawrócenie, a nie tylko powrót do dawnego stylu życia. Nie wszyscy chcą takiego uzdrowienia. Z dziesięciu trędowatych tylko jeden wrócił i podziękował. Tylko on doznał całkowitego uzdrowienia. Do dzisiaj istnieje wielu chrześcijan, którzy wolą raczej, aby lekarz dostosował się do ich oczekiwań. I od tego Jezus się uchyla. I dlatego nie wszyscy są uzdrawiani fizycznie, nawet jeśli o to proszą.
Dariusz Piórkowski SJ