Nie wszystko muszę od razu zrozumieć
„A gdy schodzili z góry, przykazał im, aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, zanim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych. Zachowali to polecenie, rozprawiając tylko między sobą, co znaczy powstać z martwych”.
„Wielki Post jest nie tyle czasem żałoby i pokuty, ile raczej nawracaniem się na światło” (Ermes Ronchi).
Gdy w Ewangelii według św. Marka stajemy na górze Przemienienia, mamy już za sobą punkt zwrotny w misji Jezusa. Odtąd zaczyna On grać z uczniami w otwarte karty. Do tej pory bowiem zwracał się do wszystkich, czynił znaki i nauczał w przypowieściach. Teraz mówi wprost, ale jedynie do uczniów. Piotr dopiero co wyznał, że Mistrz jest Mesjaszem. To już dużo. Ale uczniowie postrzegają go podobnie jak wszyscy inni, czyli jako triumfalnego zwycięzcę.
Jezus słysząc wyznanie Piotra natychmiast rozbija balon fałszywego wyobrażenia o Mesjaszu. Oświadcza ku zdumieniu uczniów, że „Syn Człowieczy musi cierpieć, że będzie zabity i odrzucony”. „Musi” nie dlatego, że jest zakochany w cierpieniu bądź chce dać popis odwagi. „Musi”, ponieważ jedynym sposobem na przezwyciężenie przyczyn ludzkiej przemocy i wielu cierpień jest ich zniesienie, to znaczy, nieoddawanie złem za zło i przebaczanie. „Musi”, ponieważ cierpienie i okrucieństwo nie jest przeznaczone człowiekowi. „Musi”, bo tak zapowiedział prorok Izajasz w pieśni o cierpiącym Słudze Jahwe.
Przemienienie to dalszy ciąg objawienia, kim rzeczywiście jest Mesjasz. W objawieniu istotne jest to, że jego treści człowiek nie może odkryć sam. A do tego objawienie zwykle zaskakuje. Co więcej, w przeciwieństwie do mitologicznych bogów, którzy mieli ukazywać się w ludzkim ciele, Jezus rodzi się na ziemi jako człowiek i nagle zmienia swoją formę. Odsłania to, czego na co dzień nie widać, ale ciągle w Nim jest. Ewangeliście brakuje słów, by opisać to wydarzenie: światło, jasność, nieskazitelna i promieniująca biel. To boska energia, piękno ukryte w ludzkim ciele. Kościół wschodni uważa, że to światło promieniowało w Jezusie przez całe Jego życie, tyle że uczniowie go nie widzieli. Na górze Tabor Chrystus otworzył uczniom oczy, aby mogli na chwilę zobaczyć to, co ukryte, działające gdzieś od wewnątrz, także pośród cierpienia i śmierci.
Jezus wyraźnie łączy Przemienienie ze swoim Zmartwychwstaniem. Niemniej czyni to kontynuując swoją wcześniejszą wypowiedź o konieczności cierpienia Mesjasza. Uczniowie nie rozumieją ani jednego, ani drugiego wydarzenia. Nic dziwnego. To rzeczywistości nie z tego świata, a jednak dziejące się w tym świecie. W żaden sposób nie pokrywają się z naszym doświadczeniem. „Powstanie z martwych”, czyli wyjście spomiędzy umarłych, nie mieściło się w słowniku uczniów. Póki co były to dla nich słowa obce, enigmatyczne. Mimo tego Bóg chce, aby najpierw byli świadkami tajemnic, które ich przerastają. Nie ma tu konieczności, by od razu wszystko zrozumieli. Wystarczy uczestniczyć. Gdyby Bóg nas nie zaskakiwał i w niczym nie przekraczał nie byłby Bogiem. Gdyby wszystko dałoby się natychmiast objąć rozumem, znikłaby tajemnica.
Co jednak brata Przemienienie ze Zmartwychwstaniem? I dlaczego słyszymy o nich na początku Wielkiego Postu?
Obie przemiany dokonują się w ludzkim ciele. I to w dodatku kruchym, poddanym cierpieniu, słabym. W obu tajemnicach kluczową rolę odgrywa światło. To, co cielesne, zostaje przeniknięte światłem, które jest naszym nieudolnym obrazem tego, co boskie, duchowe. W zmartwychwstaniu dojdzie do ostatecznej harmonii ciała i ducha. Rzecz niesłychana, niemożliwa do przyjęcia dla filozofów, odpychająca dla tych, którzy w ciele widzą jedynie bezwładną i pozbawioną znaczenia materię, balast ciążący na ludzkiej duszy.
Przemienienie pokazuje, że już coś się zaczęło, ale jeszcze nie doszło do końca. Po drodze trzeba zmierzyć się z cierpieniem, by je uleczyć. Ale nie jest to każdy rodzaj cierpienia. Jezus nie mówi o trzęsieniu ziemi czy o chorobach. Jest to cierpienie zadawane przez ludzi, cierpienie, które płynie z oporu wobec dobra i Boga, cierpienie, które jest narzędziem ciemności.
Rzadko o tym myślimy, ale na chrzcie każdy ochrzczony otrzymuje symboliczną białą szatę. Często traktuje się to jako dziwny kościelny wymóg. To aluzja do Przemienienia, do światła Boga, które już w nas jest. Jezus nie potrzebował żadnej wewnętrznej przemiany. My natomiast jesteśmy przemieniani stopniowo. Światło Boże przyjmujemy „porcjami”. Zaczyna się od małej cząstki. Czerpiemy moc Boga słuchając Syna, karmiąc się Jego Ciałem i Krwią. „Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi” – powie Chrystus. Pod wpływem światła Boga w nas samych przechodzimy powoli od niecierpliwości do cierpliwości, od ludzkiego poczucia sprawiedliwości do miłosierdzia, od nieczystości do czystości, od potępiania do wyrozumiałości, od postrzegania siebie i innych jako złych do uznania siebie za chorych i wymagających leczenia. Tak działa piękno Boga. Nie tylko przyciąga, ale też upiększa tych, którzy się w nie wpatrują i je przyjmują.
W jaki sposób mamy przyjmować to światło? Jak ono stopniowo nas przenika i oczyszcza? W naszym europejskim myśleniu tak wiele uzależniamy od rozumu. Tę władzę duszy podnieśliśmy do rangi bóstwa. Sądzimy często, że tylko to istnieje, co rozumiemy. Tymczasem Ewangelia powtarza wielokrotnie, że tajemnica wnika do naszego serca nieco inaczej. Rozum ma na tej drodze swoje właściwe miejsce i rolę. Zadaniem uczniów jest najpierw patrzeć, słuchać, odczuwać, stykać się z obrazami. Dotyczy to wszelkich znaków, które czyni Jezus, a także Jego nauczania. Podobny schemat obserwujemy podczas Przemienienia, Męki i po Zmartwychwstaniu Jezusa. Wszystko zaczyna się nie od rozumu, lecz od zmysłów, wyobraźni i uczuć. To pierwsza odpowiedź człowieka wobec objawiającego się Boga. Zmysły chłoną natychmiast, wręcz instynktownie. Taka jest ich natura. Rozum działa z opóźnionym zapłonem, bo chce przeanalizować, krytycznie przesiać dane, poddać sobie przedstawiony mu wycinek rzeczywistości i stworzyć z niego pojęcie. Wtedy ma poczucie panowania i kontroli. Wprawdzie Jezus przemawia często uczniom do rozumu, ale nie wydaje to zbyt wielkiego owocu. Mateusz podaje również, że podczas Przemienienia Jezus „zbliżył się do nich i dotknął ich” (Por. Mt 17, 7). Lęk uczniów przełamał bliskością, dotykiem.
Podobnie było ze Zmartwychwstaniem. Więcej tam szoku, lęku, zmieszania, radości, zaskoczenia niż refleksji nad tym, czego doświadczyli uczniowie. Jezus pozwala się im dotknąć. Takie przeżycie pozostawia ślad, jest początkiem, bramą, przez którą to, co boskie wchodzi do naszego umysłu i serca. Błąd wielu racjonalistów, ateistów, a czasem i szeregowych wierzących, polega na tym, że za wszelką cenę chcą wszystko natychmiast zrozumieć. Rozum podniesiony do rangi bóstwa pragnie wyprzedzić działanie zmysłów i wyobraźni. Z góry zakłada, że tajemnicy nie ma, bo rzekomo nie można jej doświadczyć zmysłami. W ten sposób rozumienie staje się już na wstępie ogromną przeszkodą w przyjęciu objawiającego się Boga. Oczywiście tajemnica daje się poznać, chce być zrozumiana, ale najpierw wchodzi w nasz świat przez bramę cielesności. Światło Boga najpierw zamieszkuje to, co cielesne. Potem przechodzi do serca i umysłu.
Dariusz Piórkowski SJ