Nie burz nam świętego spokoju
J2, 13-25
„Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo” ( J 2, 19).
„Moment dojścia do prawdziwej dojrzałości następuje wtedy, gdy po doznaniu jakiejś głęboko w nas godzącej porażki, przejęci uczuciem własnej słabości, mówimy wreszcie: Panie, wyzwól mnie ode mnie samego!” (Charles Miel SJ)
Ileż nadziei ukrywa się w tym jednym zdaniu Jezusa! Bóg nie czuje się dobrze na gruzach. Woli budowę. Jego ostatnim słowem nie jest obrażenie się na ludzi albo pozostawienie ich w świętym spokoju. Obraz stawianej ponownie świątyni, czyli Ciała Chrystusa, to aluzja do Męki i Zmartwychwstania Chrystusa, kiedy Bóg stwarzał na nowo na gruncie tego, co człowiek obrócił w perzynę.
Historycznie wydaje się mało prawdopodobne, aby Jezus zrobił porządek w świątyni na początku swojej działalności, jak sugeruje św. Jan. Zapewne szybko by Go aresztowano. Ewangelista zachowuje się tutaj raczej jak dzisiejszy redaktor naczelny jakiegoś pisma, który zapowiedź tematu numeru umieszcza we wstępniaku bądź na okładce. W ten sposób Jan chce zwrócić uwagę czytelników, że cała misja Jezusa jest zrozumiała przez pryzmat tego bulwersującego protestu.
Pamiętajmy też, że lekturze Ewangelii według św. Jana na ogół szkodzi literalność. Wszystko jest w niej znakiem. I wcale nie chodzi o to – co słusznie podkreśla ks. Halik – że na dziedzińcu świątynnym nie było spokoju i sprzedawano zwierzęta ofiarne. Skoro należało składać ofiary, to gdzieś trzeba było je nabyć. Handlarze wykonywali potrzebną robotę. Inna sprawa, że wielu z nich zbijało na tym spore kokosy. Niewątpliwie Jezus sprzeciwił się kupczeniu i nadużywaniu religii do swoich celów. Nie można jednak zbyt pośpiesznie uderzać w grzmiące tony, sprowadzając wszystko do czystości moralnej i konieczności oczyszczenia skalanego serca. W tym epizodzie odsłania się znacznie głębsze przesłanie.
Jezus poszedł śladami starotestamentalnych proroków. Stąd taki dramatyzm akcji u Jana, który nie osiąga takiego apogeum u innych ewangelistów: bicz ze sznurków. gwałtowność, wyrzucenie wszystkich, wywrócenie stołów i rozrzucenie pieniędzy. To działania symboliczne. Burzenie, które ma najpierw wstrząsnąć uśpionymi ludźmi. Jeremiasz zakładał na siebie jarzmo i robił wyłom w murze. Ozeasz poślubił prostytutkę. Te niekonwencjonalne gesty szokowały, ponieważ same słowa najwyraźniej już nie docierały. Nawiasem mówiąc, jeśli człowiek tkwi w czymś po same uszy, zlewa się w jedno z tym, czym żyje i nie potrafi spojrzeć na swój mały świat krytycznie. Wszystko wydaje mu się normalne, bo przecież jakoś się kręci. Nie dostrzega, że zupełnie bezwiednie może powielać to, co „słuszne”, lecz niekoniecznie zbieżne z wolą Boga. Dopiero ktoś z zewnątrz potrafi zauważyć nieład, wypaczenia i wszelkie gesty pozbawione ducha. Może sprowokować do refleksji i zmiany, a ta, jak wiemy, często nie następuje w nas sama z siebie, automatycznie. Raczej zmieniamy się dopiero wtedy, gdy musimy. I to nie tylko od złego do lepszego. Jeszcze trudniej bywa z przejściem od dobrego do lepszego. Nawet Jezus został wypędzony przez Ducha na pustynię.
Ludzi pokroju proroków mało kto lubi. Ani w Izraelu ani w Kościele nie są mile widziani. Występują często przeciw zastygłym i zmurszałym strukturom, przeciw pustym obrzędom i nawykom, przeciw skupieniu na liczbach i statystykach, przeciw pobożności traktowanej jako listek figowy. Obnażają powierzchowność, rozmijanie się z tym, co istotne i demaskują hipokryzję. Zwykle stają się solą w oku dla władzy duchowej i świeckiej. Czasem taką prorocką przysługę mogą z woli Bożej oddawać Kościołowi nawet jego wrogowie. W każdej krytyce może istnieć źdźbło prawdy. Niemniej odruchowo są oskarżani o działania wywrotowe, próżność, pychę, bo naruszają dotychczasowy porządek, który opiera się na dewizie: „Zawsze tak było”.
Co najbardziej piętnowali prorocy Starego Testamentu? Przylgnięcie do tego, co zewnętrzne, zwłaszcza w przeżywaniu religii. Krytykowali rytualizm w kulcie. Zwracali uwagę na wewnętrzną stronę relacji z Bogiem i z ludźmi. Nie pozostawiali suchej nitki na tych, którzy hołdowali legalizmowi i rozpylali pozory fałszywego bezpieczeństwa. Głosili niewystarczalność prawa i ofiar, zapowiadając konieczność zmiany od środka: wylanie Ducha, wszczepienie nowego serca, wypisanie nowego prawa w sercu. Ciekawe, że faryzeusze i uczeni w Piśmie w swoich sporach z Jezusem w ogóle nie powoływali się na pisma proroków. Dla nich liczyło się tylko Prawo. A dla saduceuszów i arcykapłanów najważniejszy okazał się kult. I nic w tym złego. Ale to nie wszystko. To tylko etap.
Jezus w zaskakującej wypowiedzi przechodzi od świątyni z kamienia do świątyni z ciała. Uwewnętrznia religię. Rzeczą charakterystyczną w Kazania na Górze jest to, że Chrystus „pogłębia” rozumienie przykazań. Przechodzi od tego, co widzialne (np. zabójstwo) do tego, co niewidzialne (myśli pełne nienawiści). Chce przez to pokazać, że wszelkie zabójstwo rodzi się najpierw w sercu człowieka, a nie w okolicznościach czy na skutek prowokacji ze strony ofiary. Można wprawdzie zabronić morderstwa i ograniczyć je prawem oraz groźbą kary, ale nie można zakazać złych myśli. Nad nimi nikt nie ma kontroli. Nota bene myśli nie interesują sądu cywilnego, dopóki nie doszło do czynu. Podobnie prawne podejście do moralności czuje się dobrze, jeśli nie dojdzie do fizycznego złamania przykazania. Jezus mówi, że dramat zaczyna się o wiele wcześniej, w sercu. I dlatego nie wystarczy samo prawo, zewnętrzny kult, bo w ten sposób tylko ograniczamy zło, a czasem możemy je w ten sposób przyklepać. Człowiek potrzebuje wewnętrznej przemiany, która usuwa rzeczywiste przyczyny rodzące występek. Taka zmiana zakłada rozpad albo poszerzenie dotychczasowego rozumienia. Łatwiej jest złożyć ofiarę ze zwierzęcia i wrócić zadowolonym do domu niż złożyć ofiarę w sercu, pozostawić to, na czym opiera się całe moje życie, a zwłaszcza to, co w nim grzeszne. Gdy człowiekowi wydaje się, że coś jest wielkim problemem, z punktu widzenia Jezusa może nim w ogóle nie być. Ewangelia zawsze wyprowadza nas poza koniec naszego nosa.
Chrystus nie tyle zapowiada zmianę, co sam jest zmianą, zaczynem, który zakwasza całe ciasto, jest nową drogą, nowym sposobem życia, który prowadzi do Boga. Szczegółowo wyłoży to niebawem Samarytance, która miała problem, czy prawdziwy kult oddawany jest Bogu w Jerozolimie czy na górze Garizim. Jezus odpowie jej, że odtąd kult przenosi się do wnętrza człowieka. „Tam” będą składane duchowe ofiary Bogu. Ten, kto wierzy w Chrystusa, również staje się świątynią Boga. Dlatego nie może żyć po staremu. Nie ma postępować dobrze, aby się stać świątynią Boga, lecz ponieważ już nią jest, jego czyny i słowa powinny ulec zmianie. Ale najpierw konieczna jest śmierć, powalenie w gruzy, pogrzeb tego, co wydaje się nam najdroższe. Jest to stary człowiek żyjący świętym spokojem i jedynie tym światem. Potem można go dopiero wskrzesić, postawić na nogi. I to jest dzieło Ducha Świętego, który buduje wszystko na nowo. Dzięki Śmierci i Zmartwychwstaniu Chrystusa.
Dariusz Piórkowski SJ