Jak słuchać Męki Pańskiej?
„Za mało jest już w nas muzyki, aby zatańczyło w nas życie’ ( Luis F. Celine).
„Potem wrócił i zastał ich śpiących” (Mk 14, 37).
W Niedzielę Palmową w Kościele słuchamy opisu Męki Pańskiej. I to na kilka dni przed jej liturgicznym przeżywaniem. Kryje się w tym jakaś mądrość. To przygotowanie dalsze. Rozpoczęcie czuwania z Panem. Spojrzenie z lotu ptaka. Powolne oswajanie się z niełatwą tajemnicą, która odsłania się stopniowo.
Mam taki zwyczaj, do którego zachęcił mnie kiedyś pewien pastor ewangelicki w Berlinie. Jeśli wiem, że w najbliższą niedzielę muszę wygłosić homilię, już w poniedziałek czytam sobie Ewangelię, która przypada na ten dzień. Nic więcej nie robię, tylko czytam. Nie stawiam żadnych pytań, nie drążę tematu. Po prostu słucham tekstu. Słowo jak zaczyn włożony do mąki i odstawiony w ciepłym miejscu zaczyna pracować. Po paru dniach często w niespodziewanym momencie przychodzi jakaś myśl, czasem po przebudzeniu, czasem w trakcie pracy, albo w trakcie spaceru, która jest owocem noszenia Słowa. Zwykle wiąże się ona z tym, co aktualnie przeżywam. Nie jest to zrozumienie wszystkiego, ale raczej pewne światło, które pada na jakiś aspekt życia lub daje wgląd w jakiś fragment tajemnicy Pana.
Myślę, że o coś podobnego chodzi Kościołowi w liturgii Niedzieli Palmowej. Mamy zamienić się w słuch, zamknąć usta, przestać myśleć o wszystkim i o niczym, zatrzymać w sobie to, co nas ciągle rozprasza. Męka Chrystusa zawsze będzie nas przerastać. Zawsze będzie w niej coś, czego nie rozumiemy, co nas odpycha, co powoduje bezsilność i chęć ucieczki. Nie różnimy się w tym punkcie niczym od apostołów, którzy na widok tego, co się działo, opuścili Jezusa i pouciekali.
Jak jednak słuchać Męki? Przede wszystkim, aktywnie. Istnieje wiele sposobów uważnego i zaangażowanego słuchania. Na przykład, można potraktować Mękę jako lekcję rozeznawania duchowego. Widać w niej (bardziej narzucające się) działanie złego, które Jezus nazywa „panowaniem ciemności” (Por. Łk 22, 53) i (mniej oczywiste), ale równie obecne działanie Boga, czyli panowanie światłości. Takie podejście do Męki Jezusa zaleca chociażby Katechizm Kościoła: „Właśnie podczas męki, gdy miłosierdzie Chrystusa odniesie zwycięstwo nad grzechem, najlepiej ukazuje on swoją siłę i różnorodność: niedowiarstwo, morderczą nienawiść, odrzucenie i drwiny ze strony przywódców i ludu, tchórzostwo Piłata i okrucieństwo żołnierzy, zdradę Judasza tak dotkliwą dla Jezusa, zaparcie się Piotra i odejście uczniów. Tymczasem w godzinie ciemności i władcy tego świata ofiara Chrystusa staje się w tajemniczy sposób źródłem, z którego wytryśnie niewyczerpane przebaczenie naszych grzechów” (KKK, 1851).
Opis Męki Pańskiej demaskuje najpierw przewrotne działanie zła, abyśmy sami nie dali się wkręcić w jego miażdżące tryby, to znaczy, nie stali się nigdy jego narzędziami. Proces i Męka Jezusa dzieje się w imię dobra, źle rozpoznanego przez Jego oskarżycieli. Przecież chodzi o ochronę narodu, o zachowanie tak a nie inaczej przeżywanej religii, ostatecznie o wewnętrzny opór zaślepionego człowieka. Wszystkie chwyty są wtedy dozwolone, bo uzasadnione wyższymi racjami: przemoc psychiczna i fizyczna, mechanizm kozła ofiarnego, zagłuszanie sumienia przez krzyk i opinię publiczną, wykorzystanie przewagi nad słabym, przekupstwo, powoływanie się na samego Boga.
Równocześnie w dziwnym zachowaniu Jezusa, który niewiele mówi, a zdecydowanie więcej milczy i poddaje się dobrowolnie oprawcom, odsłania się dyskretne działanie Boga. Tu właśnie poznajemy, jakie są kryteria dobrego działania, zwłaszcza w tak ekstremalnej sytuacji. W tej po ludzku niezrozumiałej bezsilności Chrystusa, którą łatwo można utożsamić z rezygnacją i porażką, dzieje się coś, czego nigdy do końca nie pojmiemy na tym świecie. Nawiązuje do tego jedna z modlitw, którą prezbiter lub biskup odmawia po cichu tuż przed przyjęciem Ciała i Krwi Pańskiej podczas Eucharystii. A modli się w następujący sposób: „Panie Jezu Chryste, Ty z woli Ojca, za współdziałaniem Ducha Świętego, przez swoją śmierć dałeś życie światu”.
Czy to zdanie nas nie zdumiewa? W ciągu niespełna jednej doby, kiedy Chrystus przechodził przez swoją Mękę i Śmierć, właśnie wtedy i w ten a nie w inny sposób dawał życie. Jak to możliwe? Jak to pojąć? Jakżeż przez śmierć można dać życie? I to jeszcze tak okrutną? Przecież nam cierpienie, a potem śmierć kojarzy się z kresem życia, z jego rozpadem, z zamknięciem dalszych możliwości rozwoju. Śmierć sama w sobie pozbawia nas wszelkiego działania, czyni nas pasywnymi. Śmierć sprawia, że wszystko musimy wypuścić z rąk. Jakżeż w tej pasywności można jeszcze coś przekazywać? Co więc sprawia, że Jezus w swoim cierpieniu i śmierci przekazuje niewidzialne życie wszystkim ludziom?
Skoro śmierć wydaje nam się totalnym brakiem działania, unieruchomieniem, można powiedzieć, że Chrystus dawał nam życie nie przez to, co robił, ale przez to, jaki był podczas Męki i na krzyżu. To nie śmierć rodzi życie, ale moc Boża, czyli miłość, która uwidacznia się w słabości i pozornej nieaktywności Jezusa wobec grzesznych ludzi, potrafi przez bramę śmierci przenieść życie. Zdecydowanie łatwiej zauważamy owoce naszej aktywności w tym, co tworzymy, co zależy od nas, co sami inicjujemy i zmieniamy. Paradoks polega na tym, że Bóg dopiero wtedy zaczyna bardziej w nas działać, gdy stajemy się słabi i wydaje nam się, że życie bezpowrotnie z nas uchodzi.
To ukryte i dyskretne przekazywania życia pośród cierpienia i śmierci chyba najlepiej pokazuje w swoim opisie Męki św. Łukasz. Jezus mimo pozornej bezsilności od początku próbuje ratować grzeszników. Już przy pojmaniu stawia pytania Judaszowi i tym, którzy przyszli Go pojmać. Może się jeszcze zastanowią. Modli się za Szymona, aby wrócił po upadku. W znaku milczenia daje nawet szansę Herodowi. Upomina płaczące niewiasty. Przebacza wszystkim oprawcom. Kanonizuje pierwszego świętego w historii Kościoła, czyli Dobrego Łotra. A tuż przed Jego śmiercią, za plecami tych, którzy krzyżują, rozdziera się zasłona w świątyni, symbolicznie otwierająca dostęp do Boga dla wszystkich, którzy wierzą w Chrystusa. Poganin setnik patrząc na sposób umierania Jezusa, wyznaje wiarę w Niego. A Józef z Arymatei, który był członkiem Wysokiej Rady i faryzeuszem, zdejmuje Jezusa z krzyża i grzebie bohatersko we własnym grobie. Właśnie w tym widać, że „wiara nie całkiem umarła, słońce nie całkiem zaszło” – jak napisze kard. Ratzinger.
Bardzo łatwo w oceanie ludzkiego okrucieństwa przeoczyć te znaki Bożego działania. Potrzeba do tego specyficznych okularów. Jednak podobnie Bóg działa w naszym życiu. Możemy jednak tego w ogóle nie zauważać. Zło jest krzykliwe. Śmierć wydaje się potężniejsza. Cierpienie bardzo skupia nas na sobie. Jak w tym dojrzeć Życie? Jak usłyszeć jego muzykę w sobie, kiedy wkoło tyle zgiełku, huku i dysharmonii? Na liturgii mamy szansę poćwiczyć tę umiejętność, abyśmy usłyszeli melodię Życia, które wcale nie umarło.
Dariusz Piórkowski SJ